Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marcin Mroziński: "Staram się rozwijać w każdą stronę". Wywiad

Rafał Grząślewicz
Rafał Grząślewicz
Marcin Mroziński, piosenkarz, aktor teatralny i telewizyjny, prezenter. Od dziecka marzył o śpiewaniu i konsekwentnie realizuje swoje marzenia. Reprezentował Polskę w 55. Konkursie Piosenki Eurowizji Oslo 2010 oraz w międzynarodowym festiwalu Suncane Skale 2012 w Czarnogórze. O swoich aktualnych zajęciach i planach na nadchodzący rok opowiada Czytelnikom Wiadomości24.pl.

Aktor, piosenkarz czy prezenter? W którym wcieleniu czujesz się najlepiej?
Z zawodu jestem aktorem, z pasji śpiewam, a prezenterem telewizyjnym jestem dla zabawy. Od kiedy pamiętam starałem się rozwijać w każdą możliwą stronę. Brakowało mi tylko talentu do tańca, więc chyba ta dziedzina sztuki idzie mi najgorzej. Ale jeśli miałbym wybrać jedno z moich licznych "ja", to wybrałbym śpiewanie. Bo od tego się wszystko zaczęło. A było to dokładnie 18 lat temu. Aż ciężko uwierzyć, ale wtedy po raz pierwszy stanąłem na scenie i dotąd z niej nie zszedłem. Po prosto to kocham.

Od kilku miesięcy przebywasz w Hamburgu. Nad czym pracujesz?
Przeniosłem się do Niemiec na jakiś czas na kontrakt zagraniczny z firmą musicalową. Gram w spektaklach i podróżuję z nimi po Europie. To bardzo ciekawe doświadczenie. Odszedłem z Teatru Roma w Warszawie, w którym przepracowałem 5 lat i zdecydowałem rzucić się na głębszą wodę. Brak znajomości języka niemieckiego był dużym wyzwaniem, ale wiem, że było warto. Uczę się wielu nowych rzeczy, a przy okazji odkładam pieniądze na płytę, z której wydaniem zwlekam od dłuższego czasu. Ale chcę ją wydać z własnych pieniędzy, bo marzę o tym, żeby była moja w każdym milimetrze muzyczno- produkcyjnym.

Miałeś okazję zagrać w polskich wersjach dwóch światowej sławy musicali. Wcieliłeś się w role Raoula de Chagny w "Upiorze w Operze" oraz Mariusa Pontmercy w "Les Misérables". Jest jakaś rola, o której marzysz?
Raoul był moim scenicznym debiutem. Na trzecim roku studiów na Wydziale Aktorskim Akademii Teatralnej w Warszawie wygrałem casting i tak zaczęła się moja musicalowa przygoda. Później zagrałem jeszcze w kilku innych mniejszych tytułach i po zakończeniu spektaklu "Upiór w operze" wygrałem kolejny casting na rolę Mariusa w "Les Miserables". Nie muszę chyba wspominać, że był to dla mnie duży zaszczyt zagrać w tych mega produkcjach. Jest bardzo dużo ról, które chciałbym jeszcze mieć na swoim koncie. Musical na naszym rodzimym rynku wciąż jest jednak w niszy produkcyjnej i dla porównania na samym londyńskim West Endzie jest ponad 20 teatrów musicalowych, w Warszawie jest jeden i pół. Oczywiście marzę o zagraniu na londyńskiej scenie i do tej pory moje marzenia się spełniają, więc mam nadzieję, że i to dojdzie do realizacji.

Byłeś jednym z naszych reprezentantów w Konkursie Piosenki Eurowizji. Jak wspominasz festiwal, atmosferę i ludzi, których poznałeś w Oslo?
To prawda, 2010 rok przyniósł wiele niespodzianek w moim życiu. Dostałem szansę reprezentowania naszego kraju w Oslo. Cały ten okres od momentu powstania utworu, aż do wyjazdu na konkurs był wyjątkowo stresujący. Mnóstwo na głowie, niezbyt dużo czasu, niewielu chętnych do pomocy i tak odbijałem się od drzwi do drzwi, a czas uciekał. Na szczęście znalazło się kilku życzliwych ludzi, którzy bardzo mi pomogli i jestem im za to bardzo wdzięczny. Sam konkurs natomiast był genialnym doświadczeniem. Poznałem wspaniałych ludzi, z którymi kontakt mam do teraz. Niektóre przyjaźnie międzynarodowe zaowocowały wspólnymi utworami, koncertami poza Polską. Atmosfera festiwalowa jest nie do opisania. To był wspaniały czas.

Co czuje artysta, gdy staje na scenie przed kilkutysięczną publicznością, a w głowie ma świadomość, że ogląda go kilkadziesiąt milionów ludzi przed telewizorami?
Pierwsze co, to nie przewrócić się, nie zapomnieć tekstu, zapamiętać ustawienia kamery. To potworny stres. Ale po wejściu na eurowizyjną scenę usłyszałem bardzo cieple witającą nas widownię i wtedy wiedziałem, że cokolwiek się stanie, to jest mój moment, moja chwila. Zamknąłem oczy na sekundę i pomyślałem: "spokojnie stary, co można było zrobić, to zrobiłeś, a teraz czas na to by dać z siebie, co możesz". I nie jestem specjalnie zadowolony z tego występu, ale wiem, że dałem z siebie wszystko. Zresztą chyba nigdy nie byłem z siebie do końca zadowolony po jakimkolwiek występie. Zawsze pozostaje niedosyt, zawsze można było lepiej. Teraz też wiem, czego już nigdy bym nie zrobił, ale to już nie ma znaczenia.

Po raz kolejny Telewizja Polska zrezygnowała z udziału w Eurowizji. Jak oceniasz decyzję naszego nadawcy publicznego?
W zeszłym roku po raz pierwszy wycofaliśmy się z konkursu i byłem jedną z niewielu osób, które stwierdziły, że bardzo dobrze się stało. W Telewizji Polskiej brakuje osoby, która mogłaby tym konkursem się zająć, zainteresować, zaangażować. Eurowizja, to nie tylko konkurs piosenki, ale to cały rok pracy nad kontaktami międzynarodowymi, wymianami artystycznymi z innymi krajami biorącymi udział w konkursie. Czy jest sens wysyłać naszych reprezentantów, kiedy zostawia się ich na tzw. pastwę losu? Długo zajmie reforma i przywrócenie rangi konkursowi w Polsce. Ale jeśli znajdzie się ktoś, kto będzie w stanie poświęcić się odbudowie wizerunku tego wydarzenia praktycznie od podstaw, to warto byłoby wrócić, bo wciąż jest to największe wydarzenie muzyczne w Europie i nie tylko. Co roku przyciąga przed ekrany kilkadziesiąt a nawet ponad sto milionów widzów.
Gdybyś miał okazję jeszcze raz pojechać na Eurowizję, niekoniecznie w polskich barwach, zdecydowałbyś się na taki krok
Dostałem dwukrotnie propozycję wzięcia udziału w preselekcjach innego kraju. Ale co mnie najbardziej pociąga w tym konkursie, to reprezentowanie własnego kraju, jakieś poczucie odpowiedzialności i chęci przyniesienia chluby nie sobie, a właśnie krajowi i rodakom. Lubię ten konkurs, ale nie mam parcia na to, by pojawić się na nim za wszelką cenę. W 2010 roku wygrałem preselekcje i czułem, że zostałem wybrany, czułem się szczęśliwy, że ludzi mi zaufali i zaufali mojej piosence.

Byłeś pierwszym polskim reprezentantem na festiwalu Suncane Skale 2012 w Herceg Novi, w którym zająłeś trzecie miejsce. Skąd pomysł na udział w tym czarnogórskim konkursie?
Bałkany są wciąż nieodkrytym dla nas regionem. Na Bałkanach jest bardzo ciężko przebić się przez tę diasporę bośniacko-serbsko-albańsko-macedońsko-czarnogórsko-słoweńską. Artyści spoza tych krajów praktycznie nie mają szans zaistnienia na ichniejszym rynku muzycznym. A tu miłe zaskoczenie i trzecie miejsce w tym międzynarodowym konkursie, w którym brało udział 19 krajów z całego świata. To dla mnie duży sukces i cieszę się, że przetarłem Polakom szlak na bałkańskim festiwalu.

Kiedy fani doczekają się Twojego debiutanckiego albumu?
Praca nad albumem trwa już jakiś czas. Wciąż dużym problemem są oczywiście finanse. Postanowiłem te płytę wydać sam i całkowicie ją sfinansować. To będzie moje dziecko i jak ukończę ten krążek, to będę najszczęśliwszym ojcem świata. Przy płycie pracuje też kilku zasłużonych producentów i aranżerów współpracujących do tej pory m.in. z zespołem Budka Suflera, czy Krystyną Prońko. Do współpracy zaprosiłem kompozytorów z Polski, Cypru, Malty, Portugalii czy Izraela. Będzie to bardzo międzynarodowy projekt.

Święta Bożego Narodzenia za pasem. Jak w tym roku spędzi je Marcin Mroziński?
Święta zaczęły się dla mnie w momencie kiedy przyjechałem w odwiedziny do rodziców i do mojego rodzinnego Inowrocławia. Zawsze w gronie najbliższych mi osób spędzam te kilka dni na pieczeniu, gotowaniu, śpiewaniu kolęd, strojeniu choinki i oczywiści jedzeniu. A po świętach dieta i siłownia, bo inaczej nie zmieszczę się w kostiumy po powrocie do pracy.
Jakie są Twoje plany zawodowe na najbliższe miesiące i czego życzyć Tobie w nadchodzącym roku?
Rok 2013 będzie przepełniony kontraktami zagranicznymi i wyjazdami. Ale nie zabraknie też dni w studio nagraniowym spędzonych na nagrywaniu i dopieszczaniu utworów na płytę. Dużo pracy, ale i trochę wakacji. Jestem człowiekiem bardzo przywiązanym do swoich przyjaciół i rodziny, więc każdą wolną chwilę spędzę z nimi. No i w kwietniu zabieram mamę na wycieczkę do Rzymu, gdyż oboje kochamy to miasto. A czego mi życzyć? Wytrwałości, zdrowia, inspiracji i niekończących się sił na dążenie do celu. Ja za to życzę wszystkim przede wszystkim uśmiechu, bo nawet w najtrudniejszych sytuacjach on potrafi nas uratować oraz dystansu do samych siebie i do życia, mamy je tylko jedno, więc korzystajmy na całego. A co?!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto