Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Miłość i wojna w operze. Recenzja Senso

Anna Kołodziejczyk
Anna Kołodziejczyk
Pomysłem autorów na poruszenie publiczności była jedna ze scen, w której nie zabrakło erotyzmu - choć można usłyszeć też głosy, że otarła się ona o pornografię...
Pomysłem autorów na poruszenie publiczności była jedna ze scen, w której nie zabrakło erotyzmu - choć można usłyszeć też głosy, że otarła się ona o pornografię... fot. archiwum TWON
Namiętność do wroga w czasach walki narodu o niepodległość. Pieniądze i wielka polityka oplatające losy bohaterów. Włoski klimat w scenografii i kostiumach. A całość..."z lekką taką nutką" chaosu i krzątania się po scenie w niespiesznej akcji - oto Senso wystawiane na deskach Teatru Wielkiego.

"Pani Nicola Beller Carbone, śpiewająca partię hrabiny Livi Serepieri, jest dziś chora i prosi Państwa o wyrozumiałość" - mniej więcej tej treści komunikat przywitał publiczność pierwszego w marcu spektaklu. To zrozumiałe - niedysponowana w pełni śpiewaczka uprzedza melomanów, że możliwe niedoskonałości wokalu spowodowała choroba, a nie brak przygotowania. Jak się jednak okazało z rozmów w antrakcie - mało kto ze zgromadzonych miał na tyle wprawne i wyczulone ucho, by te niedyspozycję usłyszeć.

Gdy podniosła się przeźroczysta kurtyna, oczom widzów ukazała się smętna postać w białej, zwiewnej koszuli. Kobieta wyraźnie cierpiała - ale w zgodzie z librettem, a nie w wyniku przeziębienia.

Już w prologu pojawiła się także postać zagadkowa, a towarzysząca nam do samego końca przedstawienia - mężczyzny w czerni. Koncepcja tej postaci, jako "głosu z zewnątrz" - czasem komentującego poszczególne wydarzenia, czasem wcielającego się w epizodyczne role - przywodzi nieco na myśl chór starców z antycznego dramatu. Chociaż funkcja tego "bohatera-niebohatera" bywa pożyteczna, to jednak trudno oprzeć się wrażeniu sztuczności jego obecności na scenie.

Motywem głównym libretta jest oczywiście miłość - a raczej pożądanie w relacji weneckiej hrabiny i jej austriackiego kochanka. Przyglądając się temu wątkowi, trudno nie zgodzić się, że tragiczna Livia powinna mieć raczej na imię Naiwność. Chciała wierzyć w szczerość uczuć mężczyzny, który ni mniej, ni więcej - był po prostu jej utrzymankiem. Cynicznym i niewiernym na dodatek.

Trochę ciekawszy i nieco mniej banalny może wydawać się wątek polityczny, podejmowany przez autora libretta. W usta śpiewaków rozprawiających o narodowowyzwoleńczej walce włożono wiele uniwersalnych prawd o światowej polityce, prawdziwym obliczu wojny, partykularnych interesach środowisk i jednostek.

Gorzko zaśpiewał, w odpowiedzi na postawy swoich rodaków, markiz Roberto Donà, wenecki patriota organizujący narodowe oddziały: "Szukamy wolnych Włoch, ale nie znaleźliśmy jeszcze Włochów" (wybaczcie, jeśli cytat nie jest dokładny, ale oddaje sens). I choć nuta odrobinę zbyt patetyczna wybrzmiewa kilkakrotnie w trakcie wieczoru, to nie odstręcza jednak od pochylenia się nad smutnymi obserwacjami markiza i poszukania analogii do współczesności.

Zatem wiele ponadczasowych spostrzeżeń, na równie ponadczasowe tematy, przez ponad 2 godziny widowiska publiczność otrzymuje. Oryginalności w ich przedstawieniu raczej trudno szukać. Choć spektakl reklamuje afisz w stylistyce sugerującej nowoczesne podejście do realizacji przedstawienia, ono samo utrzymane jest w bardzo tradycyjnej konwencji. Scenografia oddaje klimat miejsca i epoki budując jednocześnie nieco duszny (nie tylko z powodu klimatu Italii) nastrój. Nie mniej malowniczo czas i miejsce, ilustrują kostiumy. Równie "stosowna" do całości była muzyka, która żadnych niezatartych wrażeń, przepływając przez ucho muzycznego laika nie pozostawiła.

Elementem, który niewątpliwie w zamyśle twórców miał zainteresować (a może i ożywić?) publiczność, była jedna ze scen mocno "nasączonych" erotyką. Można by się przy tej okazji zastanawiać, czy sugestywne gesty i pozy aktorów były jedynie kontrowersyjnym "smaczkiem"? Czy raczej dotykającym wyuzdania, przekroczeniem granic dobrego smaku? W tym temacie oceny pewnie rozbieżne pozostaną. Co konkretnie scena miała wnieść w samą historię trudno mi orzec. Może jedynie poczucie zbrukania uwikłanej (nie bez własnej przecież woli) w absurdalny romans hrabiny i jej desperackiej nadziei na odwzajemnienie uczuć.

A co na to wszystko widownia?

Zasiadło na niej bardzo wielu młodych ludzi. Co mówili o przedstawieniu, które wybrali jako ambitny sposób na spędzenie wieczoru?

"Ta opowieść jest mi bardzo bliska przez podobieństwo do moich osobistych przeżyć dotyczących nieszczęśliwej miłości. Współczesne kobiety również wikłają się w takie nieszczęśliwe historie - są pełne poświęcenia, oddania, często nieodwzajemnionego" - powiedziała osiemnastoletnia Agnieszka, która była bardzo poruszona spektaklem.

Przeciwnego zdania była z kolei towarzysząca jej koleżanka, której przedstawienie po prostu nie podobało się.
Siedemnastoletni Mateusz był pod wrażeniem sposobu naszkicowania postaci hrabiny oraz wiarygodności w odtworzeniu miejsca wydarzeń -
dziewiętnastowiecznych Włoch.

Jego rówieśnik, Adam, również znalazł w przedstawieniu coś dla siebie. Spodobała mu się zarówno sama opowieść, jak i jej historyczno-kulturowe tło, wiernie oddane w strojach i detalach z epoki. Zwrócił uwagę na ciekawe sceny zbiorowe (które rzeczywiście kilkakrotnie stłoczyły na scenie rzesze śpiewaków, tancerzy i statystów). Jego zastrzeżenia wzbudziła jedynie powolna akcja. Liczył, że akt drugi przyniesie jej przyspieszenie (tak się rzeczywiście stało i już w kolejce do szatni można było usłyszeć, że ta zmiana tempa podobała się nie tylko Adamowi).

Nie jestem miłośnikiem opery. A tym bardziej jej znawcą. Przekraczając próg Teatru Wielkiego zawsze mam jednak nadzieję na przeniesienie się w inny świat - świat wysublimowanego (może czasem przesadnie) piękna, konwenansów (zapomnianych na co dzień) tak na scenie, jak i w relacji między twórcami i widownią. W świat ukłonów wykonanych zawsze z pietyzmem i odrobiną sztucznej elegancji, obowiązkowych kwiatów, wymiany niemych uprzejmości i oklasków do trzeciego opuszczenia kurtyny.

Takim też - dla jednych kurtuazyjnym, dla innych szczerym akcentem, zakończyło się Senso. Owacji na stojąco jednak nie było.

Rozpoczął się konkurs Dziennikarz obywatelski 2011 Roku.
Zgłoś swój materiał! Zostań najlepszym dziennikarzem 2011 roku. Wygraj jedną z ośmiu zagranicznych wycieczek.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto