Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Miłości dowód

Anna Jełłaczyc
Anna Jełłaczyc
O tym, że dzieci rodzą dzieci napisano już opasłe tomy. Jakoś tylko nie znaleziono pomysłu na skuteczną edukację.

Dla zainteresowanych link. Sama spróbuję wystukać na klawiaturze "coś z tej półki", ale jakby inaczej...

1993 r.

W ten parny, lipcowy, wieczór brakowało jej tygodnia do piętnastych urodzin... Poznała go w zeszły weekend, na dyskotece. Był zabójczo przystojny. Oplótł jej niewinność pajęczyną wysublimowanych słów i lepkich dłoni. Przekonał, że "kocham" odwinąć z papierka należy i skonsumować, na dowód słodyczy...

Wtulone w siebie języki, czule tańczyły, raz po raz rytm zmieniając. Przystani dla zmęczonych słów szukały. Brodziły, niespokojnie, po rafie koralowej perłowych zębów. Razem modelowały najskrytsze wyznania. Wymlaskiwały bezgraniczne szepty. Różowi tancerze śliskiego parkietu, w parującej przestrzeni, uczący się na pamięć swoich ust. Nosy ocierały się o siebie, jak - rozpalone - dwa krzemienie, spragnione iskier żaru.
Całował jej oczy, ścierając - przycupnięte, pod powiekami - pisklęta sennych fantazji. Długie rzęsy muskały marzeń piórami.

Jego język, niczym morska fala, pieścił, łagodnie, muszelki jej uszu. Szumiał w nich miłości zaklęciami.
Odciski palców oplatał włosiem anielskim. Mięciutkie opuszki ubierał w - pokładającą się na głowie - kasztanową trawę. Wdychał aromat jabłecznej zieleni szamponu. Nozdrza - zatkane wonią jej warkoczy - ogłuchły na zapachy reszty świata. Dziewczęce włosy, pieszczotliwie, łaskotały każdy jego nerw.
Szyja tonęła w całusów szemraniu. Dreszcz oplótł rękoma ciarek erogenny kark.

Dłonie zdobywały szczyty kobiecości. Znacząc swą bytność, uzurpując wyłączności prawo, paznokcie powiewały na masztach sutków. Zanurkował przy atolu pępka. Poślizgnął się na - aksamitnie gładkiej - tafli brzucha i zaparkował, tuż, przed rozkoszy sezamem. Spijał miłosny napój z jej łona; jak łakomy, spragniony, motyl, kosztujący - z lubością - najsłodszego nektaru.

Ud wewnętrzna strona przeszyta grotem namiętnie spazmatycznych jęków. Ze stóp zlizywał ślady odnalezionego uczucia. Język urządził, subtelny, slalom pomiędzy zdziwionymi palcami. Podeszwa w uniesieniu zastygła. Podszczypywaniem pobudzał obłoki pośladków, by nieba sięgały. Paznokciami wyrysowywał, na jej plecach, tajemne hieroglify.

Sprawdził, czy powietrze w miłosnej jaskini osiągnęło odpowiednią wilgotność i nadział ją, delikatnie, na kres swego istnienia. Rozkołysał. Na - błogie - manowce zwiódł. U-niósł. Po-niósł. Po-siadł. Osłonił ciałem własnym, przed całym złym światem. Z dwóch - ulepił jedną, idealną, figurę. Dwie dusze w jeden - potem ociekający i postękiwaniem śpiewający - dreszcz przemienił. Dwa razy po dwie dłonie w - rozkwitający palcami - pąk kwiatu zaplótł. Wycieńczony oddech wycierał w atłas jej, smukłej, szyi. Był wykładowcą rytmu. Spętloną pieczęć odciskali na rozgrzanym powietrzu. Oczy oślepły od patrzenia w upojenia poświatę, już tylko sercem widziały...

Zanurzał się w pokłady jej psychofizyczności i wynurzał na powierzchnię, na przemian. Wciąż zachłanniej. Łapczywiej. Pazerniej. Aż do spełnienia. Do odkrycia misterium błogosławionego bólu. Do rozlewającego się, po ścianach, pomruku. Do życiodajnej fontanny, kalejdoskopowych drobinek nowego zaistnienia.

Oniemiała, od nadmiaru - nieznanych dotąd - wrażeń. Przed chwilą zaznała nasycenia. Oto, właśnie, nauczyła się smakowania przyjemności, delektowania się nią od podszewki, po kres niemożliwości...

Miłości dowód, i cisza.
Dwadzieścia jeden dni milczenia telefonu. Zaniemógł: zaniemówił, zaniesłyszał. Głuchoniemy jednoręki bandyta. Złodziej impulsów nadziei.

Gdyby tylko znała mowę swego ciała, potrafiła wsłuchać się w nią, spostrzegłaby, iż temperatura utrzymuje się - ciut - wyższa niż zwykle, że bić poczęło w niej dodatkowe serduszko. Maciupeńka idea dziewczynki zaklęta w bursztynie ciała nieco większej dziewczynki. Mikroskopijna pokuta za słodki grzech cudzołóstwa. Pętla pępowiny zadzierzgnięta supłem na niedojrzałej wolności.

2008 r.

Jakże, przewrotnie, historia uwielbia pławić się w powtórek falbankach. W trzydzieste urodziny Los ukoronował ją cierniowym (?) tytułem babci. Znowu sznurem pępowiny owinięta - dotąd beztroska - dziecięca gardziel... Patologia ubrana w życia cud.

Ściany porodówki kołyszą do snu melodią: "... więc teraz serca mam dwa, smutki dwa..." *

* Bajm

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto