Cała sprawa rozpoczęła się od tego, kiedy żona po Tomaszu Mercie otrzymała jego rzeczy, a w nich nadpalony dowód. Szybko wykluczono winę Rosjan, ponieważ ci dysponują zdjęciem, na którym dowód jest cały. Rzeczy Tomasza Merty zostały wysłane z Rosji i tutaj zaginęły. Podpalony dowód sugeruje, że zostały spalone. Polski MSZ był pośrednikiem tej przesyłki, dlatego prokuratura podejrzewa, że do spalenia jej zawartości mogło dojść na terenie posesji polskiego MSZ.
"Urzędnicy wysokiej rangi podjęli decyzję, by spalić przesyłkę bez sprawdzenia, co się w środku znajduje. W ten sposób spalono nie tylko ubrania śp. Tomasza Merty, ale również dokumenty, rzeczy osobiste. Powtarzam - to sprawa bez precedensu. Poczta dyplomatyczna kierowana do Polski trafiła do ogniska na terenie MSZ" - mówi dla "Naszego Dziennika"pełnomocnik Magdaleny Pietrzak-Merty, Bartosz Kownacki.
Badanie wskazanego miejsca było niemożliwe, ponieważ policja posiada przestarzały, niewydajny wykrywacz metali. Według Kowanckiego urządzenie to, nie potrafiło rozróżnić, na jakiej głębokości dany przedmiot jest, oraz jakości metalu. Merta z Kownackim postanowili sami zdobyć dobrze funkcjonujące urządzenie, potrwa to jednak kilka dni.
Jeden ze świadków który przyznał, że palił rzeczy Merty wskazał miejsce, w którym nie było żadnych oznak, aby cokolwiek było tam palone. Drugi świadek, który mógłby je potwierdzić, nie żyje.
Kownacki nie zamierza się poddawać; już zapowiedział złożenie wniosków: o powtórne przeszukanie MSZ oraz polskiej ambasady w Rosji.
"Ognisko, które tutaj urządzono, ma dla mnie po trosze charakter stosu pogrzebowego"- ostro podsumowuje wdowa po Tomaszu Mercie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?