Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mundur i toga nie usprawiedliwia łamania prawa…

Janusz Bartkiewicz
Janusz Bartkiewicz
Demontaż państwa prawa trwa. Ilość świadomych, bo planowanych, naruszeń prawa dokonywanych przez policjantów i prokuratorów, ujawnianych każdego dnia przez media, przeraża i woła o pomstę do nieba.

Stała się rzecz tragiczna. Prawie na oczach dziennikarskiego światka, jeden z czołowych prokuratorów wojskowych, zajmujący się problematyką przestępczości zorganizowanej w wojsku i środowiskach okołowojskowych, usiłował popełnić samobójstwo. Zanim to uczynił, odczytał swoisty list pożegnalny, z treści którego łacno wywieść motywy, jakimi kierował się, decydując się na tak desperacki krok. Tą desperację odczytać zapewne można, jako świadomy protest przeciwko temu, co się w polskim aparacie ścigania dzieje i na co nie każdy prokurator zgadzać się może.

Każdy, kto nawet tylko w minimalnym stopniu interesuje się stanem praworządności w III RP, zauważy bez trudu, że polskie organa ścigania i
wymiaru sprawiedliwości toczy śmiertelna dla państwa i społeczeństwa choroba. Choroba, której dramatycznym przejawem jest coraz bardziej widoczny brak poszanowania dla obowiązujących przepisów i zasad prawa i zanik – nie tylko zawodowej - etyki ludzi zajmujących się ściganiem i karaniem przestępców.

Nie tak dawno, w jednym z wywiadów prasowych, prof. Karol Modzelewski, komentując ewentualność postawienia Z. Ziobry przed Trybunałem Stanu, powiedział, że „ważniejszym jest nie to, żeby szarpać Ziobrę czy Kaczyńskiego, tylko żeby zabrać się za tę komórkę aparatu państwowego wolnej Polski, w której rozwinęła się gangrena, czyli za prokuraturę”.
Nic dodać, nic ująć.

Coraz częściej jesteśmy odbiorcami informacji, że taki czy inny obywatel został bezprawnie, bo bezpodstawnie, pozbawiony wolności na podstawie sfabrykowanych przez funkcjonariuszy organów ścigania „dowodów”, a przetrzymywanie go w areszcie służyło jedynie wywieraniu presji psychicznej, zmierzającej do przyznania się do winy lub pomówienia innych, wskazanych przez śledczych, osób. Coraz częściej ofiarami bezprawnych praktyk stają się też osoby najbliższe zatrzymanych, które równie bezprawnie umieszcza się w aresztach, lub groźbą uczynienia tego, zmusza do uległości tychże zatrzymanych.

Wielość tych przypadków jeży włos na głowie, zwłaszcza, gdy weźmie się pod uwagę fakt, iż dzieją się one w państwie, które szczyci się społecznym, moralnym, politycznym i ekonomicznym wyzwoleniem się z tzw. okowów komunizmu. To przecież niby w latach 80-tych XX w. społeczeństwo nasze przeszło moralną odnowę, która pozwoliła na zbudowanie państwa opartego na solidnych podstawach prawa i praworządności, demokracji i swobód obywatelskich.

Zbudowanie nowego państwa miało gwarantować jego wszystkim obywatelom, że oto wszelkie jego organa działać będą w bezwzględnym poszanowaniu dla prawa, a każdy obywatel mieć będzie zagwarantowane wszelkie prawa człowieka i obywatela, zawarowane w przepisach konstytucyjnych i międzynarodowych.

Rzeczywistość skrzeczy natomiast okrutnie i co rusz dowiadujemy się o bulwersujących opinię publiczną przypadkach łamania prawa przez tych, którzy zostali postawieni na jego straży, za co otrzymują znakomite (jak na polskie warunki) wynagrodzenia i korzystają z przywilejów zawodowych i emerytalnych. Przywilejów, które faktycznie gwarantują im bezkarność oraz dostatnie i spokojne życie na starość. Wydawałoby się, że gdzie jak gdzie, ale w organach ścigania dla łamania prawa, łamania zasad praworządności, miejsca być nie może. Natomiast życie dowodzi, że jest tego taka wielość, iż możemy już mówić o zjawisku mającym charakter patologi społecznej.

Według obowiązujących dziś przepisów, prokuratorzy wyposażeni w immunitet prokuratorski znajdują się, jako jedna z niewielu grup zawodowych (np. sędziowie, lekarze), poza zasięgiem prawa. Stali się praktycznie osobami bezkarnymi, co zagwarantowało im demokratyczne i praworządne państwo w art. 54 ustawie o prokuraturze, będącym twórczym rozwinięciem takiego uprawnienia (immunitet prokuratorski), zawartego w art. 68 ustawy z dnia 20 czerwca 1985 r. o Prokuraturze Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (Dz.U. 1985 nr 31 poz. 138).

Zgodnie z tym prawem prokurator nie może być pociągnięty do odpowiedzialności karnej, ani tymczasowo aresztowany bez zezwolenia sądu dyscyplinarnego (czyli sądu korporacyjnego), a te, z reguły robią wszystko co mogą, aby prokuratora w stan oskarżenia nie postawić. W rezultacie doprowadziło to do takiego stanu, że prokuratorzy bez żadnej obawy i moralnych skrupułów coraz częściej pozwalają sobie na jawne kpiny nie tylko z prawa, ale i z zasad racjonalnego myślenia, etyki, czy zdobyczy wiedzy. Coraz liczniejsze publiczne opisy takich zdarzeń nie wymagają w tym miejscu przeprowadzenia dowodu.

Wydawałoby się, że istnienie takiej sytuacji jest anachroniczne, że jest to relikt ustrojowej przeszłości rodem z PRL, gdzie prokuratura będąca istotnym ogniwem systemu politycznego, musiała pozostawać pod szczególną ochroną prawa. Jednakże tamta ustawa o prokuraturze funkcjonowała w reżimie obowiązującej konstytucji z dni a 22 lipca 1952 r.

Akt ten zawierał postanowienia dotyczące tej instytucji i w art. 55 stanowił, iż
tryb powoływania i odwoływania prokuratorów podległych Prokuratorowi Generalnemu, jak również zasady organizacji i postępowania organów prokuratury określa ustawa.

Przy takim konstytucyjnym usytuowaniu, najwyższy organ władzy ludowej czyli Sejm PRL, mógł uchwalić ustawę o prokuraturze, która w art. 68 wyłączała prokuratorów z kręgu osób, których postępowanie określone zostało kodeksem karnym i kodeksem postępowania karnego.

Współcześnie obowiązująca Konstytucja III RP, w rozdziale VIII Sądy i Trybunały, dotyczy jedynie władzy sądowniczej. W związku z tym mamy obecnie do czynienia z dekonstytucjonalizacją instytucji prokuratury, a tym samym wydaje się, że art. 54 ustawy o prokuraturze jest przepisem niekonstytucyjnym i powinien jak najszybciej zostać przez Trybunał Konstytucyjny, lub przez sejm, usunięty. Wszak zgodnie z treścią art. 8 konstytucji jest ona najwyższym prawem w Polsce, a jej przepisy stosuje się bezpośrednio. Natomiast zgodnie z art. 32, wszyscy są równi wobec prawa i posiadają prawo do równego traktowania przez władze publiczne. Z tego wynika wprost, że prokuratorzy III RP również.

Nie może być tak, aby instytucja mająca tak wielkie uprawnienia w publicznym oskarżaniu o naruszenie prawa i pozbawianiu ludzi wolności, pozostawała poza jakąkolwiek społeczna kontrolą. Jeżeli nawet prokuratorski immunitet jest niezbędny dla bezpieczeństwa działania prokuratorów, to winien zostać powołany specjalny organ – najlepiej sejmowy – który oceniałby wszelkie zastrzeżenia społeczne co do podejrzenia, iż prokuratorzy dopuścili się złamania prawa.

I prawną regułą winno być, że w takim sejmowym organie rolę wiodącą winni sprawować posłowie z ugrupowań opozycyjnych. Prawa człowieka, poszanowanie prawa i praworządności, są w demokratycznym państwie wartościami zbyt ważnymi, aby możliwość ich naruszenia przez prokuratorów pozostawało w gestii sądów korporacyjnych, czyli w rękach kolegów.

Wiadomo jest od setek lat, że kruk krukowi oka nie wykole.

Można postawić przy tym pytanie: dlaczego takim immunitetem nie są np. objęci funkcjonariusze policji (czy innych podobnych służb) wykonujących zadania w zakresie zwalczania przestępczości?

Od pewnego czasu wszelkie media relacjonujące zmagania organów ścigania z potężniejącym światem przestępczym, wszem i wobec informują np., że prokuratura prowadząc śledztwo rozbiła bardziej czy mniej zorganizowana grupę przestępczą i dokonała zatrzymania jej członków.
Po takim przekazie rodzi się przekonanie, iż to panowie prokuratorzy osobiście dniami i nocami śledzili tychże przestępców i skrzętnie zbierali wszelkie informacje i dowody ich zbrodniczej działalności. Nic bardziej błędnego, ponieważ takie czynności prowadzą wyspecjalizowane służby policji (i innych podobnych instytucji), o których w większości przypadków (na etapie operacyjnym) prokuratorzy nie mają nawet bladego pojęcia.

Dopiero w momencie, gdy policjanci nabędą przeświadczenia (ustalą i zabezpieczą możliwość pozyskania dowodów), że mają do czynienia z działalnością przestępczą, powiadamiają prokuraturę, która wydaje postanowienie o wszczęciu śledztwa. I z reguły powierza jego prowadzenie tymże organom policyjnym, ograniczając się jedynie do procesowego nadzoru.

Dlaczego zatem – z jakich powodów – funkcjonariusze wykonujący faktyczną pracę wykrywczą i procesową – nie są tak jak prokuratorzy, objęci podobnym prawem, czyli immunitetem?

Inna rzecz, że patologia, jaka w świecie organów ścigania od kilku lat zaistniała,
w równym stopniu obejmuje funkcjonariuszy służb mundurowych, którzy wzorem nadzorujących ich prokuratorów, za nic mają sobie prawo, które winni z obowiązku strzec, jak źrenicy w oku.
Jestem święcie przekonany, iż swoje źródła ma ona z filozofii ścigania, jaka się w wolnej i demokratycznej Polsce zadomowiła.

Rzecz w tym, że w czasie gdy w organach tych dominowali funkcjonariusze i prokuratorzy wykształceni i ukształtowani w okresie tak nielubianego PRL-u, działali oni według zupełnie odmiennego scenariusza. Ukształtowany przepisami, tradycją i praktyką algorytm czynności był następujący: uzyskanie informacji o przestępstwie lub możliwości jego popełnienia, podjęcie czynności sprawdzających (operacyjnych, czyli utajnionych), potwierdzenie podejrzenia, zabezpieczenie ewentualnych dowodów, ustalenie świadków.
W ramach takich działań wykonywano wszelkie niezbędne ekspertyzy i inne badania pozwalające na potwierdzenie zaistnienia przestępstwa i sprawstwa wytypowanych osób.

Elementem końcowym było zatrzymanie sprawcy i przekazanie go prokuratorowi do dyspozycji, który wówczas wszczynał śledztwo (o ile nie było, na podstawie innych okoliczności, wszczęte wcześniej). O takich działaniach opinia publiczna (media) nie była informowana, co było dyktowane jedynie wymogami dobra śledztwa, o które to dobro dbali wszyscy funkcjonariusze i prokuratorzy.

Dziś w zbyt wielu przypadkach, obowiązuje zupełnie inny scenariusz. Prokurator „uzyskuje” informację wskazującą na konkretną osobę (motywy takiej informacji są w wielu przypadkach bardzo interesowne), zleca jej (najczęściej widowiskowe) zatrzymanie, występuje do sądu o orzeczenie tymczasowego aresztowania, a następnie przystępuje (wraz z funkcjonariuszami) do szukania dowodów winy, zleca ekspertyzy (często z wielomiesięcznym opóźnieniem) i robi wszystko, aby zatrzymanego zmusić do przyznania się lub obciążenia innych osób.

Aby przekonać sąd o konieczności aresztowania, a następnie skazania, dopuszcza się fałszowania dowodów (wręcz ich tworzenia), poświadczenia nieprawdy, naruszania czci i godności człowieka, często nie objętego zarzutami. Wystarczy, aby był w bliskich związkach z aresztowanym. Jednym słowem dopuszcza się czynów, które zgodnie z kodeksem karnym określane muszą być jako przestępstwa i to niekiedy o ciężkim charakterze.

I z reguły pozostaje bezkarny, mimo iż niekiedy zarzuty (pośledniejszego gatunku) dotyczą funkcjonariuszy, którzy polecenie prokuratora bezkrytycznie i posłusznie wykonywali. Czy jednakże fakt noszenia munduru lub togi może być usprawiedliwieniem dla łamania prawa, ludzkich charakterów, niszczenia zdrowia fizycznego i psychicznego, pozbawiania dorobku życiowego i kariery zawodowej?

Wielokrotnie, gdy słyszę i czytam o takich historiach, nieodmiennie stają mi w pamięci obrazy z lat pięćdziesiątych XX wieku, kiedy to stalinowscy oprawcy w mundurach i togach, czynili rzeczy identyczne. Na szczęście dziś już na karę śmierci skazywać nie można. Ale czy może to być jakimkolwiek pocieszeniem? Myślę, ze wątpię.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto