W związku z tym usiłował mnie już kilkakrotnie odesłać w miejsca, które według niego babciom przystoi bardziej, niż prezentowanie poglądów politycznych w ogólnodostępnym serwisie. Pomyślałam więc – czemu nie?
Wstąpiłam więc wczoraj (wirtualnie) do kruchty, a raczej pod ścianę pewnego kościółka, gdzie ksiądz witał osobnika, który sam o sobie mówi „Jarosław Polskezbaw”. Osobnik witany był przez gromadkę pacholąt, które mimo chłodu nie miały czapek na główkach, a szczególnie chłopczyka przecudnej urody, który wzorem starego wyjadacza partyjnego - czytał z kartki wierszyk ku chwale wielkiego gościa. Muszę przyznać, że mnie to do łez wzruszyło, aczkolwiek w moich czasach, na podobnych akademiach, "Odę do Stalina" każdy umiał na pamięć na równi z tabliczką mnożenia.
Ale - jak rozumiem - czasy się zmieniają: skoro ksiądz do zgromadzonka przemawia do mikrofononiku, żeby Jarosław Polskezbaw wyzwolił Polske od Polaków, tedy i przemówionko dziecięcia wychowywanego w tradycji akademii ku czci, może być czytane z karteczki.
Tak sobie pozdrabniałam różne słóweczka, bo wydarzonko było na miarę miasteczka, prezeska, proboszczyka, dywanika, ołtarzyka i niewinniątek zgromadzonych ku chwale.
Jednakże, nie ma co ukrywać, na widok dziatwy szkolnej rozhulały się wspomnienia i przypomniały mi się nie tylko akademie ku czci, ale i lekcje religii, na które uczęszczaliśmy do sali katechetycznej na starej plebanii w B. Wisiał tam na ścianie krzyż oraz portret ówczesnego papieża, przystojnego pana w okularach, za którego zdrowie modlitwa kończyła każdorazową lekcję. Orła – godła Polski na ścianie tej klasy nie było.
Dzisiaj, w lamencie prasowym na temat likwidacji szkół o zbyt małej ilości uczniów, widzę fotografię
szkolnej klasy, gdzie wisi Ukrzyżowany, Jan Paweł II, Benedykt XVI, Madonna z Dzieciątkiem w wersji częstochowskiej i na końcu wybladłe godło państwa.
Zresztą - pewnie się jak zwykle czepiam, bo nie widać całych ścian; być może gdzieś tam za plecami wisi mapa Watykanu, albo inna pomoc naukowa w postaci Chrystusa Króla, Joanny od krzyża z Krakowskiego Przedmieścia, a przede wszystkim „ojca” Rydzyka no i biskupa rządzącego diecezją.
Obserwuję różne, na pozór drobne przejawy życia kraju i smętnie usiłuję dojść do sedna: kto tu ma zasługi, w czym kto zawinił, dlaczego rzeczy dawniej oczywiste stoją teraz na głowie i czy powiększający się rozziew między zacietrzewieniem a tumiwisizmem nie jest aby wynikiem ciągle pokutującego homo sovieticus, który genetycznie przechodzi na młode pokolenie pracowników.
Przykład z mojego podwórka: pięknie wyasfaltowany rynek jest właśnie ryty koparką pod mająca powstać wysepkę z przejściem dla pieszych. Ktoś to projektował, ktoś wykonuje kolejne etapy prac, ktoś powinien to koordynować i pilnować, aby fundusze unijne nie były wydawane bez sensu, a roboty płacone dwakroć.
Ale, jak widać po wstrząsającym opinią publiczną aresztowaniu generała GCz. – wszędzie, od zawsze, gdzie kto może „kręci lody” na miarę własnych możliwości i dostępu do przysłowiowej półki z konfiturami w sposób określony przez
śp. premiera Rakowskiego - „co nie jest zabronione, jest dozwolone”.
Dlatego zwracam się do moich „wnuczków” – zamiast odsyłać babcie do kruchty, patrzcie uważnie w lustro. Może pomoże?
Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?