Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Na Wschodzie bez zmian, czyli dlaczego w Gazie pokoju nie będzie

Redakcja
Pierwsza syrena ostrzegająca przed atakiem z powietrza rozbrzmiewa w Tel Avivie w czwartkowy wieczór tuż przed siódmą. Dziś wydaje się już tylko wspomnieniem, które za wszelką cenę próbujemy uczynić mglistym,nieśmiesznym dowcipem - wstyd, ż

Siedziałam wtedy w biurze po godzinach. Był już właściwie weekend, ale nie wszystkim śpieszyło się do domu. Wieczorami w tętniącym życiem budynku panowała kojąca cisza, sprzyjająca nadpobudliwym i aktywnym towarzysko jednostkom wykonanie podstawowych obowiązków. Rozmawiałam przez telefon – wypełnianie tabelek nużyło mnie powoli, zatem należało rozpocząć negocjacje z osobą odpowiedzialną za mój wygodny powrót do domu. Z negocjacji nic nie wynikło, a w momencie, w którym nacisnęłam czerwoną słuchawkę za oknem rozległ się niepokojący dźwięk, wprawiający w zakłopotanie wszystkich wpatrzonych w monitory pracoholików.

Pierwsza syrena ostrzegająca przed atakiem z powietrza rozbrzmiewa w Tel Avivie w czwartkowy wieczór tuż przed siódmą. Dziś wydaje się już tylko wspomnieniem, które za wszelką cenę próbujemy uczynić mglistym; nieśmiesznym dowcipem - aż wstyd, że daliśmy się na to nabrać.

Jeszcze tego samego dnia czytałam na Facebooku, że podczas gdy mieszkańcy
południa Izraela przeżywają prawdziwy dramat, Tel Aviv popija cappucino, odginając mały paluszek i ścierając śmietankę z warg. Oto pierwszy alarm przeciwrakietowy przerwał właśnie moją sesję z cappucino i wprawił mały paluszek w niekontrolowane drżenie. Nieładnie z jego strony.

Zobacz także: Izraelskie czołgi wjadą do Strefy Gazy? Wideo

W biurze była nas piątka, wliczając Panią, która pod koniec dniówki przychodzi uporządkować nieco nasze reklamowe królestwo. Gdyby nie ta Pani, która mieszka w Ashdod – mieście, w którym rakiety spadają w ostatnich tygodniach na każde dzień dobry, smacznego i dobranoc – pewnie nawet nie wpadlibyśmy na to, gdzie jest nasz schron i że w takiej sytuacji należałoby się do tak owego skierować. Patrzymy na siebie, jak na idiotów. Co śmieszniejsze – w naszym „miklacie” (hebr schron) nie słychać eksplozji, więc gdyby nie panika ludzi na zewnątrz, pewnie nadal myślałabym, że to fałszywy alarm lub ćwiczenia. Nie potrafię się jednak skupić na Excelu. Jak pozostała dwójka, pakuję swój laptop i wychodzę, kierowana intuicją, że w takich sytuacjach należy poszukiwać jak najszybszej drogi do domu. Zostaje tylko oaza spokoju – Pani z Ashdodu oraz jeden z kolegów o niezachwianej równowadze psychicznej, mieszkający ledwie kilka przecznic dalej.

Bezpośrednio po nie potrafię się do nikogo dodzwonić. Cała sytuacja przypomina mi nieco sylwestrowy wieczór. Fajerwerki na niebie, tłumy nawołujących się ludzi na ulicach (niektórzy wciąż leżą na ziemi) i przeładowana sieć telefoniczna. Pytanie tylko, czy tej nocy błyski na niebie pojawią się ponownie, czy też main show mamy już za sobą. W autobusie jest gorzej niż w komunikacji miejskiej w Nowy Rok. Tłum ludzi wydaje się co prawda trzeźwy, ale przekrzykuje się nawzajem i plecie bzdury, jakby co najmniej każdy wypił już pół litra. Temat przewodni stanowi oczywiście miejsce lądowania rakiety i ewentualna liczba ofiar. Czuję się wyalienowana, bo okazuje się, że wszyscy prócz mnie słyszeli legendarne już „boom”.

Co zabawne, każdy słyszał je z innej strony. Jedni mówią, że pocisk trafił w morze, inni że wybuchł w powietrzu, zderzając się z rakietą systemu obronnego „iron dome”, jeszcze inni sugerują, że uderzył w południową dzielnicę miasta Jaffo – zamieszkaną głównie przez izraelskich Arabów. Od plotek kręci mi się w głowie i wszystko dociera do mnie jak przez mgłę, choć najciekawsze teorie wciąż przede mną – jeszcze nie dotarłam do domu i nie przeczytałam komentarzy na pewnym znanym wszystkim Polakom portalu na o, o tym, że rakieta w istocie uderzyła w wieżowiec Azraeli w centrum miasta, a „Żydzi celowo sieją dezinformację, by nie pokazać, że Hamas wygrywa” tudzież, że „Żydzi sami bombardują Tel Aviv, szukając pretekstu by zaatakować Gazę” (amen.)

Z upływem kolejnych godzin dowiaduję się od znajomych nie tylko o tym, że są cali i zdrowi, ale też o tym, gdzie byli w momencie wybuchu oraz jakie są ich prognozy odnośnie nadchodzącej wojny. Owo amatorskie badanie socjologiczne wykazało, że znam niewielu – a raczej nie znam wcale – optymistów, jako że żaden z „badanych” nie wyraził nadziei na pokój. Owych znajomych można natomiast podzielić na bohaterów (nigdzie sie stąd nie ruszę), panikarzy (to koniec! Nie szukajcie mnie w niedzielę w biurze, do zobaczenia za granicą) oraz osoby, które mimo ekstremalnej sytuacji starają się zachować zimną krew („pożyjemy, zobaczymy” – w tej sytuacji może być nawet odbierane jako przejaw optymizmu). Mające miejsce w następnych dniach ataki z powietrza na Tel Aviv i Jerozolimę prowadzą do tym dalej idących obserwacji – tym razem motywem przewodnim jest rzetelność mediów na świecie. Jako ze w Izraelu wciąż jestem nowa (mieszkam tu na stałe od sierpnia 2011) zdecydowaną większość moich znajomych stanowią obcokrajowcy, których sprowadził tu (wstaw 1000 czynników, włączając te najbardziej absurdalne) i sprawił, że zostali aż do teraz. Każdy z nich w zaistniałej sytuacji rzecz jasna śledzi na bieżąco nie tylko relacje w mediach lokalnych, ale odrabia też ojczystą prasówkę – często wbrew swojej woli (dzwoni mama i streszcza, co mówili w dzisiejszych "Faktach").

Tym sposobem dowiaduję się na przykład, że podczas gdy Bułgaria powołuje się najczęściej na informację z Jerusalem Post, polską korespondentką największej krajowej agencji informacyjnej jest działaczka na rzecz wyzwolenia Palestyny. Zresztą po 2 dniach od pierwszej syreny przestaję czytać, co na temat Filaru Obrony piszą zagraniczne media – niejednokrotnie kosztuje mnie to więcej nerwów, niż dźwięk kolejnych syren.

Niezliczoną ilość zrzuconych rakiet i strat na południu, kilka wizyt w schronie, kilkunastu rannych po stronie izraelskiej i kilkadziesiąt w strefie Gazy, jeden zamach w autobusie oraz całą masę napięcia i narastającej agresji później
– po siedmiu dniach dochodzi do zawieszenia broni. Żołnierze powołani do rezerwy wracają do domu, szef schron w biurze zamyka na kłódkę, a koszmarny tydzień odchodzi do pamiętnika. Paszport ląduje w szufladzie. Już nie dzwonię do rodziców co rano i co wieczór i nie melduję, ze wszystko jest ok. W Izraelu jest ok.
Za dwa miesiące wszyscy pójdziemy do urn – urn wyborczych – i wygra „bohater Bibi” (Benjamin Netanyahu) który pokazał, że nie boi się terrorystów i że chce pokoju. Tylko czy aby na pewo?

Podobna operacja odbyła się w Gazie równo 4 lata temu, w grudniu 2008 roku. Pamiętam to dość dobrze, bo swoim szczęściem wybrałam się wtedy na moje pierwsze wakacje na Bliskim Wschodzie. Płynny Ołów pod pewnymi względami do złudzenia przypomina Filar Obrony – był odpowiedzią na trwające latami milczenie odnośnie agresji Hamasu kierowanej w wioski na południu Izraela – agresji dla jasności – wyrażanej w regularnym ostrzeliwaniu miejsc położonych w sąsiedztwie strefy. Odpowiedzią wystosowaną tuż przed wyborami.

Odpowiedzią, która wywołała dużo zamieszania przez blisko trzy tygodnie i zakończyła się wzajemnym zawieszeniem broni w nocy z 17/18 stycznia 2009 roku i zwycięstwem partii ówcześnie rządzącej. Mimo to premierem w marcu 2009 został Benjamin Netanyahu pochodzący z konkurencyjnego Likudu, jako że minimalna przewaga Kadimy nie pozwoliła jej uzyskać większości w sejmie.
Zdaje się więc, że Bibi zastosował chwyt swojego politycznego przeciwnika. W kraju takim jak Izrael najsilniejszym politycznym argumentem „za, a nawet przeciw” jest wojna. Nawet jeśli Filar Obrony nie miał z wyborami nic wspólnego to zawieszenie broni na pewno tak. Pozbycie się Ahmeda Al-Jaberi stojącego na czele operacji zbrojnych Hamasu kampanii wyborczej zaszkodzić nie mogło, ale już otwarta operacja wojskowa i wkroczenie wojsk lądowych do Gazy – owszem. Cóż bowiem oznaczałaby konsekwentna walka z Hamasem zimą 2012? Przepowiedzianą przez kalendarz Majów Apokalipsę, a przynajmniej apokalipsę polityczną dla Bibiego.

Można by powiedzieć, że kontynuacja tego, co z Izraelu rozpoczynano już kilkanaście razy mogłaby poskutkować eliminacją grup terrorystycznych oraz pięknym początkiem pokojowego rozwiązania na Bliskim Wschodzie. Ciągnęłoby to jednak za sobą pewne ryzyko -- przyłączenie się do wojny innych państw arabskich (przy najczarniejszym scenariuszu z Iranem na czele, choć pozorna troska Iranu o Palestyńczyków to temat na zupełnie inny felieton), wycofanie poparcia państw z Izraelem do tej pory sympatyzujących, ofiary cywilne po obu stronach konfliktu i masę oskarżeń ze strony społeczności międzynarodowej o niehumanitaryzm (zna ktoś przykład humanitarnej wojny), a także daleko idące konsekwencje - inwestycję w koniec końców – „wyzwoloną” strefę Gazy - wybudowanie miasta od początku, ogromne środki na programy prewencyjne, edukacyjne itp - i odpowiedzialność.

By wkroczyć do Gazy i wygrać z terroryzmem, potrzeba nie tylko poparcia społeczeństwa i Stanów Zjednoczonych. Trzeba mieć również wizję, dodajmy dość konkretną i klarowną na to, jak podzielone już przecież państwo, podzielić od nowa, jak rozwiązać konflikt izraelsko-palestyński i uczynić obie strony szczęśliwymi. A takiej wizji – pozwolę się powiedzieć to głośno – nie ma nikt, ani Bibi, ani Palestyńczycy, ani ONZ.

Tak więc, mimo że wyjący za oknem wiatr wciąż przypomina mi dźwięk syreny, a wczorajsza burza zbudziła mnie w nocy krwawym koszmarem, zawieszenie broni uspokoiło mnie i pozwoliło włożyć tę opowieść między książki – daj Boże na kolejne kilka miesięcy, być może nawet na kolejne cztery lata, ale na pewno nie na zawsze.

Do 2016 roku do strefy Gazy trafi niezliczona ilość kolejnych, pewnie ulepszonych rakiet dalekiego zasięgu, a Hamas odbuduje każdą zniszczoną komórkę z podwójną precyzją, wyszkoli kolejnych gotowych na wszystko samobójców, podburzy i zasłoni się ludnością cywilną. Historia zatoczy znane już wszystkim koło. Pozostaje mi więc liczyć na to, że i tym razem antyrakietowy parasol nad centrum kraju wykaże się żelazną odpornością –a do syren, schronów i medialnego fałszu można się przecież przyzwyczaić.

Zarejestruj się i napisz artykuł
Znajdź nas na Google+

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto