Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Naddniestrze – w poszukiwaniu Nibylandii

Michał Wójtowicz
Michał Wójtowicz
W Tyraspolu wciąż można znaleźć komunistyczne symbole.
W Tyraspolu wciąż można znaleźć komunistyczne symbole. Michał Wójtowicz
Ostatni bastion komunizmu rządzony przez przemytniczą mafię. Tak media przedstawiają Republikę Naddniestrzańską. Postanowiłem sprawdzić ile jest w tym opisie prawdy.

Przed wyjazdem z Polski długo zastanawiałem się czy nie zahaczyć o formalnie należącą do Mołdawii, a w rzeczywistości niezależną Republikę Naddniestrzańska. Zbierając materiały o tej krainie, co chwilę natrafiałem na ostrzeżenia przed tamtejszymi pogranicznikami. Niemal każdy turysta został poddany próbie wymuszenia łapówki. Padały różne kwoty. Niektórzy wykupili się kilkoma euro, inni tracili prawie wszystkie posiadane przy sobie pieniądze. Co gorsza Polska, tak jak inne kraje, nie uznaje Naddniestrza, więc w razie problemów nasza ambasada nic by mi nie pomogła. Jadąc tam mógłbym liczyć wyłącznie na siebie.

Zniechęcała mnie również mało pochlebna opinia na temat wojsk krajów byłego ZSRR. Bałem się źle opłacanych, bezkarnych żołnierzy, którzy dla wymuszenia łapówki będą machać mi karabinem przed nosem, albo wsadzą mnie do celi. Mogli zrobić ze mną wszystko i nie ponieść za to żadnych konsekwencji.

Jeszcze w Polsce usłyszałem (nieprawdziwą jak się później okazało) plotkę, że przy przekraczaniu granicy muszę okazać 150 euro, które w każdej chwili mogłyby mi zostać zarekwirowane. Nie mogłem pozwolić sobie na wydanie tak dużej sumy, dlatego postanowiłem, że w takiej sytuacji nie pojadę do Naddniestrza. Wyszło mi to na zdrowie, bo przez następne kilka tygodni przestałem się denerwować. Gdy jednak znalazłem się w oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów Kiszyniowie uznałem, że nie mogę przegapić takiej okazji. W czasach, gdy można pojechać niemal wszędzie, tym bardziej atrakcyjne stają się miejsca, do których ciężko jest się dostać. Gdybym odpuścił taką przygodę to nigdy bym sobie tego nie wybaczył.

Na dworcu autobusowym w Kiszyniowie znajdujemy marszrutkę do Tyraspolu, stolicy Naddniestrza. Wypytuję kierowcę o wszystkie formalności związane z przekraczaniem granicy. To co słyszę brzmi dobrze, więc razem z kolegami pakuję się do pojazdu. W środku spotykamy wszystkie grupy społeczne: emerytki z siatkami pełnymi zakupów, matki z dziećmi, zblazowanych cwaniaczków. Wszyscy siedzą spokojnie w oczekiwaniu na odjazd. Za to ja czuję się coraz bardziej nieswojo.

Kilkadziesiąt minut później dojeżdżamy do rzędu zdewastowanych, blaszanych bud, co okazuje się być granicą. Kierowca krzyczy na nas żebyśmy wysiedli z busa i udali się do odprawy. Żałujemy, że nie możemy zostać z pasażerami z Naddniestrza, którzy przy kontroli granicznej muszą tylko pokazać paszporty.
Na zewnątrz stoi już pogranicznik, który ogląda nasze dokumenty i oddaje je koledze. Ten prowadzi nas swojego gabinetu w obskurnym baraku, po czym zamyka drzwi i szczelnie zasłania okno.

No to zaczęło się. Uchodzi ze mnie cała pewność siebie. Już nie mam odwagi, by w razie problemów wykłócać się o łapówkę albo żądać by puszczono nas z powrotem do Mołdawii. Oficer bierze nasze paszporty i zadaje rutynowe pytania. Wraca mi pewność siebie, do momentu, aż przechodzimy do kwestii pieniędzy. Ile ich mam? 100 lei (20 złotych). A euro, dolary? Przez sekundę waham się co powiedzieć, aż w końcu z kamienną twarzą kłamię, że nie.

Aha. To pokażcie plecak. Oficer przez dłuższą chwilę ze zdziwieniem ogląda filtr do aparatu, po czym pozwala nam wyjść. Chwytamy paszporty i z ulgą wybiegamy na zewnątrz. Tam czeka już kierowca marszrutki, wściekły, że opóźniamy mu kurs. Prowadzi nas do kolejnego biura, gdzie wypełniamy deklarację wjazdową. Po chwili jesteśmy w Naddniestrzu, słynnej Nibylandii, ostatnim bastionie komunizmu, stolicy kontrabandy.

Republika Naddniestrzańska, to maleńka, położona na wschód od Dniestru część Mołdawii. Z powodu masowej emigracji ciężko precyzyjnie określić liczbę jej mieszkańców, ale mówi się o 370-550 tysiącach osób. Przez długie lata Naddniestrze nie miało specjalnych związków z Mołdawią. Kraje połączył dopiero Stalin tworząc jedną republikę w ramach ZSRR. Zruszczeni mieszkańcy nie czują związku z rumuńskojęzyczną resztą kraju. Gdy Związek Radziecki się rozpadał, miejscowa oligarchia wykorzystała lęk przed mołdawskim nacjonalizmem i ogłosiła niepodległość. Wybuchła wojna domowa, którą przerwało wkroczenie armii rosyjskiej. Od tego czasu Rosja jest gwarantem niezależności Naddniestrza. Korzysta z tego wąska, wciąż ta sama elita, która zawłaszczyła gospodarkę i dorabia sobie organizując przemyt. Władza przez cały czas podpiera się ideologią komunizmu. Mieszkańcy kraju klepią biedę, przed którą uciekają za granicę.

Tyle można przeczytać w gazetach. A jak jest naprawdę? Wyruszamy na kilkugodzinną przechadzkę, by to sprawdzić. Przechodzimy przez zaniedbany park i szkaradne osiedle do centrum miasta. Widzimy pozostałości komunizmu, dla których przejeżdżają tu turyści z Zachodu: pomnik Lenina, galerię wzorowych obywateli miasta, czerwone flagi, atrapy czołgów. Ale patrząc na to czuję się oszukany. Wszystkie relacje z Naddniestrza, które czytałem skupiały się tylko na najbardziej bijących w oczy wycinkach rzeczywistości. A gdzieś w tym wszystkim uciekło życie normalnych mieszkańców. To prawda jest Lenin, na monetach są symbole Związku Radzieckiego, ale to nie żaden komunizm, tylko kostium użyty przez bandycką elitę, która za nic ma socjalistyczne ideały równości.
Bieda bije po oczach, ale nie wiele lepiej wygląda Kiszyniów. A różnica pomiędzy blokowiskami w obu miastach jest żadna. I co to ma wspólnego z życiem ludzi których widziałem po drodze, rodzin wypoczywających w parku, czy młodzieży kąpiącej się przy plaży nad Dniestrem? Na własne oczy zobaczyłem jak media skupiając się na chwytliwych szczegółach wypaczają rzeczywistość.

Wracamy na dworzec autobusowy i łapiemy kurs do Kiszyniowa. Znowu się denerwuję. A co jeśli pogranicznicy nie wypuszczą nas z Naddniestrza bez łapówki, albo zapakują do aresztu? I po co mi to było? Trzeba było zostać w domu. Takie przygody nie są na moje nerwy.

Dojeżdżamy do granicy na Dniestrze. Do auta wchodzi pogranicznik, zerka na nasze paszporty i puszcza dalej. Po kilku metrach druga kontrola. Oglądanie paszportów trwa jeszcze krócej. Jedziemy dalej. Po chwili jesteśmy już bezpieczni w Mołdawii! To gdzie by tu teraz pojechać po następną przygodę?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto