Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Napoleońskie szarże prezesa

Eugeniusz Możejko
Eugeniusz Możejko
Wątpliwy sposób budowania prestiżu państwa i wizerunku narodu polskiego za granicą, autorstwa Jarosława Kaczyńskiego, okazał się po konwersji bardzo pomocny w umacnianiu pozycji jego partii w kraju.

Jarosław Kaczyński, prezes PiS (okazjonalnie obdarzany też godnością premiera) ujawnił ostatnio oryginalny sposób budowania prestiżu państwa polskiego i zdobywania szacunku dla narodu polskiego. Polega on na dobitnym głoszeniu wszem i wobec, że Polska jest dużym krajem europejskim, któremu należy się ważne miejsce w Europie i na świecie oraz że czterdziestomilionowy naród polski jest wielkim narodem, któremu należy się szacunek.

Wbrew opiniom sceptyków, prezes jest mocno przekonany o skuteczności tej metody, a przekonał się o tym w rozmowach z zagranicznymi politykami, z których żaden – nawet jeśli któryś nie był w pełni przekonany o wybitnej roli państwa i narodu polskiego – nie poważył się tego wprost kwestionować. A do tego wystarczy – wyjaśnił prezes - otwarte, zdecydowane i dobitne głoszenie tej prawdy. Metoda jest tak prosta, że można by ją uznać za genialną, gdyby nie pewna wątpliwość, jaką budzi sposób sprawdzania skuteczności tej metody.

Kiedy na przykład, napotykamy osobnika, który twierdzi, że jest Napoleonem, też na ogół nie staramy się go przekonywać, że jest kim innym, rozumiejąc, że nasze argumenty nie mogą zachwiać jego napoleońską tożsamością. Reakcje zagranicznych polityków mogły więc odzwierciedlać nie tyle stosunek do głoszonych przez prezesa prawd o Polsce i Polakach, co niechęć do angażowania się w roztrząsanie problemów kto jest kim i niewiarę w możliwości uzgodnienia poglądów na tak postawiony problem. Nasze wątpliwości pogłębiają wyniki prawie dwuletnich rządów Prezesa jako zwyczajnego premiera rządu, kiedy to ta prosta metoda umacniania prestiżu państwa i zjednywania szacunku dla narodu polskiego przynosiła raczej rozczarowujące efekty. Zdarzało się, że zamiast spodziewanych wyrazów uznania i szacunku spotykały nas z ich strony gesty ledwie zawoalowanego lekceważenia i kpiny.

Ale metoda prezesa okazała się, po niewielkiej modyfikacji, zaskakująco skuteczna w budowaniu prestiżu i znaczenia jego partii na krajowej arenie politycznej. Zmiana polegała na tym, że zamiast zdecydowanego stawiania sprawy uznania prestiżu naszego państwa na arenie międzynarodowej należało równie twardo głosić upadek tego państwa pod rządami Tuska i jego ekipy oraz katastrofalny spadek jego prestiżu w opinii narodów świata. To żałosne państwo stało się pośmiewiskiem złych sąsiadów i przedmiotem ich manipulacji. Najlepszym świadectwem haniebnej podległości szefa obecnego rządu wobec ościennego mocarstwa miało być „oddanie” śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej Rosjanom. Zawiera się w tym sugestia (zresztą wypowiadana czasem expressis verbis), że gdyby w feralnym dniu katastrofy rządy w Polsce dzierżył obecny Prezes, to na jego stanowcze żądanie premier Putin natychmiast poddałby mu Smoleńsk z przyległościami, aby umożliwić wykazanie (przy pomocy zagranicznych ekspertów), że przyczyną katastrofy nie były bynajmniej fatalne warunki atmosferyczne czy niedostatki wyposażenia lotniska i samolotu tylko zamach przygotowany przez ciemne siły zagraniczne działające w zmowie z ciemnymi siłami wewnętrznymi.

Nie trzeba dodawać, że „oddanie” śledztwa Rosjanom musiało rzucić cień podejrzenia na samego Donalda Tuska. A premier Tusk przez dwa lata cierpliwie wysłuchiwał tych oskarżeń, co najwyżej tłumacząc coraz wścieklej atakującym wyznawcom teorii zamachu, że przyjęcie konwencji chicagowskiej było w danych okolicznościach rozwiązaniem najlepszym z możliwych. Nie odważył się powiedzieć, w zgodzie ze stanem faktycznym, że katastrofa zdarzyła się na terytorium znajdującym się pod rządami Putina, który ani myśli poddawać je komukolwiek i pozwalać dyktować sobie, jakie śledztwa mają się toczyć w sprawie wypadków na tym terytorium. Wygłoszenie takiej prawdy pogrążyłoby go bowiem w oczach rosnącej z biegiem czasu rzeszy bojowników o zwycięstwo „prawdziwej prawdy” o katastrofie smoleńskiej. Premier nie wziął pod uwagę, że z jednej strony, żadne argumenty nie mogą zachwiać wiarą wyznawców tej drugiej prawdy, z drugiej zaś – formalno-prawne uzasadnienia nie łatwo docierają do rzeszy tych, którym być może łatwiej byłoby przyjąć argumentację opartą na zrozumiałych, dostrzegalnych gołym okiem geopolitycznych realiach.

Słabość taktyki obozu Tuska sprawiła, że liczba niewierzących we mgłę wyraźnie wzrosła, narastają natomiast wątpliwości tych, którzy dotąd nie wierzyli w bombę. Nawet w uczonych gremiach, nawet w środowiskach politycznych dalekich od zespołu Antoniego Macierewicza rodzą się różne pomysły jeszcze dogłębniejszego, jeszcze bardziej obiektywnego (a przeto bardziej przekonującego) wyjaśnienia przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem; oczywiście z koniecznym udziałem zagranicznych ekspertów. Wysuwa się projekty powołania nowych, krajowych i międzynarodowych, komisji w celu wyjaśnienia tego co w ogólnych zarysach było od początku jasne. Jeśli tym nowym inicjatywom można przypisać dobre intencje, to ich autorom trzeba wytknąć szkodliwą dla sprawy naiwność polityczną. W tej sprawie już dawno nie chodzi o prawdę, nie chodzi nawet o fakty. Żyjemy w zamęcie coraz dzikszych politycznych fantazji, których obfitym źródłem jest (ostatnio) prawa ręka prezesa, Antoni Macierewicz, wielki miłośnik komisji.

Do błędnej taktyki likwidacji skutków katastrofy smoleńskiej Donald Tusk dołączył niedawno poważny błąd, kiedy przyparty do muru przez zajadłych przeciwników, zaatakował ich tą samą fałszywą bronią. Powiedział mianowicie, że żądając przyjęcia uchwały domagającej się od Moskwy zwrotu wraku, nie wierzący we mgłę zwolennicy teorii zamachu postawili się w roli targowiczan
błagających o pomoc cara. Jest to twierdzenie fałszywe, a politycznie chybione. Prezes i jego ludzie bynajmniej nie zamierzali prosić cara-Putina o pomoc, ponieważ spodziewają się z jego strony wszystkiego najgorszego. Oni chcieli zmusić Donalda Tuska, jego partię i wszystkie pozostałe stronnictwa do wystąpienia wraz z nimi do walki o „prawdę” o katastrofie smoleńskiej. Odmowa współdziałania i zarzut Targowicy mógł tylko jeszcze bardziej rozwścieczyć wrogów premiera, a nie wzmocnić argumentację jego zwolenników.

Takie oskarżenie, nawet jeśli na krótką metę zmobilizuje do walki ich niemrawe szeregi, to na dłuższą - powiększy (po obu stronach) i tak już niepokojąco wielką rzeszę ludzi przedkładających przebywanie w świecie fikcji nad stawianie czoła rzeczywistości. To się nie może dobrze skończyć.

Znajdź nas na Google+

od 7 lat
Wideo

Precz z Zielonym Ładem! - protest rolników w Warszawie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto