MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Naszych seriali za nic nie oddamy

Kuba Wandachowicz
Kuba Wandachowicz
Życie pokazuje, że za nic w świecie nie damy sobie odebrać naszych ulubionych seriali. Jesteśmy w stanie zrobić wiele, żeby obejrzeć kolejny odcinek ulubionej telenoweli, jak głupia by ona nie była

Natura interesującego mnie problemu skłania do protekcjonalnego traktowania zagadnień z nim związanych, jednak pragnąłbym nadać mu rangę donioślejszą, gdyż, jak mniemam, zaniedbanie tego tematu może poskutkować nieodwracalnym zwyrodnieniem gustu Statystycznego Polaka, a jako że Statystyczny Polak leży mi na sercu w sposób szczególnie odczuwalny (bardziej niż, dajmy na to, Statystyczny Grek), czuję się zobowiązany zabrać głos w tej z pozoru drugorzędnej, a w istocie niebagatelnej sprawie!

Mamy w naszym cudownym kraju telewizję publiczną i kilka telewizji prywatnych. Nie możemy narzekać na brak aktorów, scenarzystów, reżyserów, muzyków. Mamy również widownię, całkiem sporą. Dla tej widowni stacje telewizyjne przygotowują, rękami wynajętych artystów, produkcje filmowe zwane 
„serialami”. Seriale dzielą się na podgatunki. Zgodnie z ogólną wymową scenariusza mogą być to seriale kryminalne, obyczajowe lub komediowe (czyli mogą straszyć, pouczać lub rozśmieszać). Rzadko kiedy zamierzenia scenariuszowe zostają osiągnięte. Mówiąc krótko: rzadko kiedy boimy się lub śmiejemy. Jeszcze rzadziej udaje nam się przyswoić jakiś element edukacyjny lub rozpoznać w przygodach filmowych bohaterów nasze własne życiowe perypetie (nie mówiąc już o rozpaleniu naszej wyobraźni). Czy ma to oznaczać, że serial jako taki jest czymś złym, kiepskim, trzecio- lub czwartorzędnym?

Życie pokazuje, że za nic w świecie nie damy sobie odebrać naszych ulubionych seriali. Jesteśmy w stanie zrobić wiele, żeby obejrzeć kolejny odcinek ulubionej telenoweli, jak głupia by ona nie była. Wiem o tym doskonale, ponieważ sam jestem fanem niektórych telewizyjnych historyjek. Wiedzą o tym również telewizyjni decydenci, dlatego inwestują w rozmaite, żenująco głupie produkcje. I tak ktoś to będzie oglądał. Popkultura w naszym kraju jest traktowana w sposób dość osobliwy: jest pogardzana przez twórców wyniosłej kultury „wysokiej”, więc nie może liczyć na jakąkolwiek artystyczną opiekę i musi siłą rzeczy trwać w bolesnym uzależnieniu od widzimisię telewizyjnych środowisk decydenckich, które – nie wiedzieć czemu – boją się jakichkolwiek formalnych eksperymentów, stawiając na to, co obiegowe, płytkie, zgodne ze statystyką. Większość zachodnich seriali ( „Bez skazy”, „Rodzina Soprano”, „Sześć stóp pod ziemią”) nie mogłaby powstać w naszym kraju, ponieważ zbyt odważnie grają tematami tabu. W Polsce stawia się na nudne, bezpieczne produkcje, których scenariuszowa drętwota ubliża inteligencji Statystycznego Polaka, zmuszając go do kultywowania w sobie estetycznego masochizmu. Rosół, kościół, kościół, rosół...

Znakomitym probieżem 
obciachowości telewizyjnego serialu jest jego ścieżka dźwiękowa, czyli „soundtrack”. Kwadrylion razy widziałem w polskich produkcjach „dla młodzieży” taką sytuację: grupa młodych ludzi (posługująca się obowiązkowym zestawem słów zwrótów typu „na maxa”, „ale jazda”, „czad”, „niezła ściema” itp.) idzie na imprezę i tańczy w rytm czegoś, co ma – jeśli dobrze interpretuję intencje twórców – imitować współczesną „muzykę młodzieżową”. Żeby jednak było taniej taką „młodzieżową” muzykę robi się na klawiszu typu „weselne midi spotyka odpustowe karaoke”, najczęściej bez wokalu. Brzmi to tak głupio, że aż trudno się tym nie zafascynować. Bardzo bym chciał, żeby ktoś kiedyś wydał taką składankę z „imprezowej” muzyki puszczanej w „Klanie” lub „M jak Miłość”. Obiecuję, że kupię i będę puszczał na imprezach. 
Włączę, spiję browar, zapalę jointa i będzie czadowa jazda na maxa bez ściemy.

A tak naprawdę marzę, żeby znalazł się w naszym kraju jakiś Dżej Dżej Abrams, który speparuje strasznego, antylustracyjnego, prounijnego, homoseksualnego i antykościelnego Monstera, a ten w rytm prawdziwych popowych hitów powystrzela mi na ekranie wszystkie Magdy M., Bożenki, wszystkich Rysiów, Józiów, Stasiów i innych, cudownie poprawnych bohaterów polskich seriali.

Póki co TVP zbanowała największy hit PRL-owskiej telewizji, czyli „Czterech Pancernych i Psa”, co jest idiotyzmem do kwadratu. Wyniki sprzedaży płyty DVD („Pancerni” na pierwszym miejscu w zeszłorocznym podsumowaniu) dobitnie pokazują, że jeden ranny Szarik spokojnie radzi sobie w bezpośrednim starciu z klanem Lubiczów lub Mostowiaków. Proponuję zainwestować w jakiś dobry, nowy serial, zamiast zamykać archiwa. Popkultura rządzi się swoimi prawami i żaden odgórny dekret niczego tu nie zmieni. Więcej fantazji, panowie i panie! Kiedyś ulica posługiwała się grepsami serialowych bohaterów – dzisiejsi serialowi bohaterowie próbuję nieudolnie skopiować język ulicy. Nie ze mną te numery, Łepkowska.

od 7 lat
Wideo

NORBLIN EVENT HALL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto