Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nie zamiatajmy humanisty pod dywan

Emilia Korczyńska
Emilia Korczyńska
Jak obliczyła „Gazeta Prawna”, w marcu 2011 wśród dwóch milionów bezrobotnych w Polsce aż 223,5 tysiąca było absolwentami wyższych uczelni.

Według artykułu, który ukazał się ostatnio w „Gazecie Wyborczej”: Praca jest dobrem luksusowym, blisko 2 miliony Polaków musi się bez tego luksusu obejść. Jak obliczyła za to „Gazeta Prawna”, w marcu wśród tych dwóch milionów aż 223,5 tysiąca było absolwentami wyższych uczelni.

Oczywiście, można powiedzieć, że to wina kryzysu i efekt nadprodukcji humanistów, z którą od czasu nowelizacji ustawy o promocji zatrudnienia na początku 2009 r. rząd walczy – ze sporym sukcesem - takimi programami jak „kierunki zamawiane” czy też „kobiety na traktory” (albo podobnie, sens został zachowany). Jednak wabienie maturzystów na politechniki nie rozwiązuje problemów uniwersytetów, które powoli zamieniają się w skanseny feudalizmu i fabryki bezrobotnych. Choć głównym źródłem finansowania wyższych uczelni jest budżet państwa, nie ma absolutnie żadnej odpowiedzialności uczelni za liczbę utytułowanych bezrobotnych, na których budżet ponosi potrójne straty: z racji kosztów ich wykształcenia, zasilania w czasie bezrobocia i w końcu z racji nieuzyskiwania podatków od generowanego dochodu. Uczelnia może się znowu wykręcić: „daliśmy narzędzia, niech sobie teraz radzi sam”. I nie można by się z tym stwierdzeniem nie zgodzić – w końcu każdy jest kowalem swojego losu – gdyby studenci w Polsce rzeczywiście dostawali te narzędzia. Niestety, u nas „kowal” pozostaje po studiach nie z młotem i kowadłem, lecz pomiędzy.

Coś-tam-znawstwo, coś-tam-logia

Złowieszcze przesłanie wprowadzonych po kryzysowym październiku programów rządowych jest jasne jak klucz do nowej matury (choć oczywiście, odpowiednio zawoalowane): „Na polibudę, to moja rada, bo kto na uniwersytet ruszy, ach biada jemu, za życia biada i biada jego złej duszy”. W ten sposób rząd występuje przeciwko „podmiotom gospodarczym”, które sam finansuje: zamiast przeprowadzić gruntowną sanację uniwersytetów, po prostu gorąco odradza korzystania z oferty ich kształcenia na pewnych kierunkach, w myśl zasady „lepiej zapobiegać niż leczyć”.

Czytaj więcej -->

Wprowadziwszy ponadto obowiązkową maturę z matematyki MEN liczy, że w końcu większość abiturientów, chcąc, nie chcąc,
wyleczy się z miłości do stepów Mickiewicza i przestanie aplikować na liczne wydziały coś-tam-znawstwa, które w opisie „sylwetki absolwenta” zawierają tak mgliste sformułowania jak: „absolwent winien posiadać gruntowną wiedzę”, „wiedza ta daje szansę absolwentom na zatrudnienie w różnych instytucjach upowszechniania kultury” „a także w mediach, szczególnie związanych z szeroko rozumianą kulturą”.

Mimo starań szkolnych programistów, tj. tych, którzy układali programy, większość maturzystów (do czasu wprowadzenia pokryzysowej polityki) nie opanowała do 18. roku życia zdolności czytania ze zrozumieniem. Nie przeczytała bowiem między wierszami, że: „przez cały czas studiów będziemy faszerować cię teoretyczną wiedzą, ale i tak nie gwarantujemy, że coś z tego zapamiętasz”, „dokładnie nie wiemy, co możesz z taką wiedzą później zrobić”, „powtarzamy po raz ostatni: nie mamy szerokiego, to znaczy zielonego pojęcia, co możesz (patrz wyżej), natomiast „media” rozumiemy jako chwyt reklamowy, bo przecież każda dziewczynka chciała kiedyś zostać aktorką".

I tu dochodzimy do sedna sprawy: większość tak zwanych „humanistycznych kierunków”, przed którymi straszy teraz rząd, nie przygotowuje do wykonywania żadnego zawodu. I może nawet, zgodnie z ideałem „sztuki dla sztuki”, uniwersytety, w przeciwieństwie do zawodówek, nie musiałyby tego robić i mogłyby spokojnie zadowolić się dostojną funkcją przekazywania kolejnym pokoleniom „kaganka oświaty”. Problem polega na tym, że uniwersytety są obecnie bardziej popularne niż niegdyś zawodówki i że wokół jednego kaganka na każdej z 131 państwowych uczelni kłębi się teraz rok rocznie kilkuset absolwentów. Nie ma rady, nie wszystkich uda się potem upchnąć na studia doktoranckie, nie wszyscy będą się też nadawali do bliżej nieokreślonych instytucji kultury – część będzie musiała pogodzić się ze swoim losem i zostać „baristą w Coffee Heaven” (jakkolwiek górnolotnie to nie brzmi, nie potrzeba do tego aż wyższego wykształcenia) lub się nie pogodzić i zostać bezrobotnym, ponieważ docelowo kształcone „żywe encyklopedie” nieuchronnie przegrywają z Wikipedią i są dziś bardziej niepotrzebne, niż kiedykolwiek.

Czytaj więcej -->
Do obecnego stanu rzeczy przyczyniły się same „podmioty gospodarcze”, które wychodząc naprzeciw popytowi nieuświadomionych jeszcze maturzystów, przyjmowały na kierunki rodem z Nibylandii prawie na zasadzie „ile wlezie”. W algorytmie finansowania uczelni z budżetu państwa, student „coś-tam-znawstwa” waży wprawdzie 2,5 raza mniej niż chociażby fizyk, jednak liczba rekompensowała niższe stawki. Tym bardziej, że szczególnie na kierunkach humanistycznych szerzyła się tendencja do „dwukierunkowstwa”. W końcu główny sponsor – MEN – zorientował się, że coś w tu nie gra i wprowadził opłaty za drugi kierunek studiów oraz „programy prewencyjne” mające popularyzować „kierunki zamawiane”.

Jest zrozumiałe, że rząd nie chce naruszać konstrukcji „hebanowej wieży” i że próbuje zręcznie, bez wprowadzania numerus clausus, ograniczyć liczbę studentów, którym de facto uczelnia przedłuża o pięć lat dzieciństwo, nie dając jakichkolwiek perspektyw późniejszego zatrudnienia. Jednak polityka ministerstwa edukacji przypomina trochę politykę firmy, która ostrzega klientów przed zakupem produktów jednej ze swoich filii wiedząc, że naprawa wadliwego sprzętu na gwarancji będzie ją kosztowała więcej, niż wyniosą zyski ze sprzedaży.

Nie zamiatać pod dywan

Co zatem? System boloński, wprowadzający dwustopniowość studiów, powinien zmusić uczelnie do takiego przemyślenia i przeprojektowania programów, by absolwent po 3 latach miał konkretne umiejętności, umożliwiające ich sprzedanie na rynku pracy. Dopiero na wyższych etapach mogłoby zacząć się studiowanie „dla kaganka” - po osiągnięciu pragmatycznych celów kształcenia. Cele te należałoby jednak na początku ustalić, z czym zarówno uniwersytety, jak i sami studenci mają czasem najwyraźniej problemy.

Obecna polityka jednak nie rozwiązuje problemu braku pracy po kierunkach humanistycznych, lecz zamiata go pod dywan.

Wiadomości24 to serwis tworzony przez ludzi takich ja Ty. Wiesz więcej? Zarejestruj się i napisz swój materiał, dodaj zdjęcia, link, lub po prostu skomentuj. Tylko tu masz szansę, że przeczyta Cię milion!

od 7 lat
Wideo

echodnia Policyjne testy - jak przebiegają

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto