Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Niebiesko mi, czyli słów kilka o bajce dla całej rodziny - recenzja filmu "Avatar"

Mateusz Maksiak
Mateusz Maksiak
http://odysejafilmowa.blogspot.com/2010/09/avatar-2010.html
http://odysejafilmowa.blogspot.com/2010/09/avatar-2010.html
Kiedy byłem w kinie pierwszy raz na, podobno, jednej z największych produkcji XXI wieku, przez pierwsze półtorej godziny siedziałem i obserwowałem ją z zapartym tchem. Potem zapał ostygł i oczy nie wytrzymały. Dopiero trzecie podejście było udane.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tym filmie, byłem wręcz podniecony. Wszak wszystko czego dotknie się James Cameron, zamienia się w Oskara, a każdy jego film to maszyna do robienia pieniędzy, przyciągania inwestorów oraz wielokrotnego zwrotu kosztów. Podobno „Avatar” narodził się już dawno, tylko, że technika nie nadążała za twórczym talentem i geniuszem Jamesa.

Rozochocony recenzjami, pochlebstwami i niesamowitą liczbą gwiazdek poszedłem do kina. Podniecenie narastało z każdą chwilą. Wszak przyczyniam się do tego, aby film stał się hitem oraz zarobił. Siadasz w fotelu, zakładasz okulary, w ręku standardowo wiadro popcornu. Czekasz. Wielkie odliczanie jak w sylwestra na chwilę przed godziną zero. Zaczynamy.

Historia byłego trepa z margines, który, niestety, traci brata. Brat naukowiec, zaangażowany w niesamowity projekt rządowy o kryptonimie Avatar. Niesamowita planeta Pandora, wielomilionowe kontrakty i zobowiązania korporacyjne. Jak na razie zapowiada się dobrze i tak było. Początek „Avatara” trzyma poziom. Całość przedstawiona bardzo dobrze; ze smakiem i w dobrym guście jak na Camerona przystało.

Z powodu wspomnianej wyżej śmierci brata w projekt naukowy zaangażowany zostaje nasz bohater. Żołnierz inwalida Jake Sully (Sam Worthington). Początkowo wszystko jest proste. Zostać operatorem Avatara, poznać ludność, zjednać ich. Jednak tam gdzie są wielkie pieniądze pojawiają się wielkie problemy a tam gdzie wielkie problemy zwycięża je w większości przypadków wielka miłość.

I tak jest i w tym przypadku. „Avatar” Jamesa Camerona to nie tylko fantastyka, ale i wielka historia miłosna pomiędzy operatorem Avatara a
Neytiri, jedną z miejscowych kobiet z plemienia Navi. Uczucie jest niezwykle silne, a Jake nie tylko zjednuje sobie zaufanie tubylców, ale też poznaje ich życie i zwyczaje.

Okazuje się, że Pandora ma swój system, dzięki któremu komunikuje się z przyrodą i tubylcami, którzy czczą tak zwane święte drzewo. Jednak w czasie trwania filmu, żeby nie powiedzieć tasiemca, pieniądze biorą górę. Korporacja walczy o drogie kruszce, których największe złoża znajdują się pod świętym drzewem Navi. Oczywiście wybucha wielka walka, a Jake staje w obronie tubylców i tego, w co zaczął wierzyć i co wyznawać.

Niewątpliwym plusem „Avatara” jest niesamowita grafika i efekty. Cameron stworzył niesamowicie plastyczny obraz pod względem wizualnym. Pandora wygląda rewelacyjnie, plemię Navi jest dopracowane pod każdym względem, a detale w filmie wyglądają niesamowicie - są piękne i realistycznie. Jednak największym minusem Awatara jest historia. Film wygląda jak „Pokahontas” XXI wieku - wielka miłość bohatera do tubylczego plemienia, źli ludzie, którzy niszczą planetę i nie rozumieją natury.

Można nawet pokusić się o zacytowanie ścieżki dźwiękowej z owego filmu i napisać „Czy wiesz, czemu wilk tak wyje w księżycową noc i czemu ryś tak zęby szczerzy rad, czy powtórzy tę melodię, co z gór płyną, barwy, które kolorowy niesie wiatr”.

Jakim filmem zatem jest „Avatar”? Na pewno dobrym i zasłużył na wszystkie nagrody, które otrzymał. Jest dobrze zrealizowanym obrazem kinematografii, który wpisał się w pamięć odwiedzających kina na całym świecie. Jest doskonały pod względem muzycznym i trudno się temu dziwić. Subiektywnie: ocena 4,5/5; obiektywnie 3/5.

Czemu rozbieżność? "Avatar" to dobry film zrealizowany z rozmachem i niesamowicie wielkim budżetem. Produkcję Camerona warto obejrzeć. Z drugiej strony jest to jednocześnie film, którego sam unikam jak ognia, bo mam, co do niego mieszane odczucia. Jeśli ktoś jeszcze nie oglądał, warto udać się do kina bądź kupić DVD. Maniacy gatunku będą go kochać, miłośnicy - polubią, a tacy jak ja - zasną na nim, gdyż nie ukrywając, jest bardzo długi i miejscami ciągnie się nieubłuaganie. Końca możemy się domyślać w połowie filmu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto