Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

NOTAPZ – czyli droga przez współistnienie

Redakcja
Fot. www.sxc.hu
Fot. www.sxc.hu
Czym różni się tolerancja od akceptacji? Czy można powiedzieć, że jesteśmy tolerancyjni, ale nie pozwalamy na coś? Czy warto walczyć o tolerancję?

Wywołany do odpowiedzi ilością komentarzy pod moim ostatnim
felietonem, postanowiłem zmierzyć się z odpowiedzią na pytania postawione w
leadzie.

Tolerancję i akceptację próbuje się definiować na wiele
sposobów. Ich znaczenie ulega ewolucji, w miarę jak zmienia się pojmowanie
przez nas świata. Najkrótszą drogą do zrozumienia różnic jest sięgnięcie do
źródłosłowu. Tolerancję najprościej tłumaczy się jako „wyrozumiałość”,
akceptację zaś jako „przyzwolenie”. Jak to jednak wygląda w praktyce?

NOTAPZ –

A co to za
dziwoląg?

Podczas wielu konferencji poświęconych zjawisku
dyskryminacji próbowaliśmy interpretować zachodzące zjawiska dotyczące braku
tolerancji, lub działań antydyskryminacyjnych. Na potrzeby tych konferencji,
podczas pracy z Biurem Pełnomocnika Rządu do Spraw Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn,
opracowaliśmy system pojęciowy określany skrótem NOTAPZ. Miał on ogólnikowo
określać drogę, jaką przebywa człowiek lub grupa społeczna w drodze od
całkowitego braku przyzwolenia na działanie jakiejś cechy, aż po zaangażowanie
w jej obronę. Oczywiście systemu tego nie da się przyłożyć do każdego zjawiska i
nie jest on idealny, ale na potrzeby ogólnego zorientowania się w procesach
społecznych, w zupełności wystarcza.

W tekście tym, chciałbym przybliżyć
czytelnikom ten system i wynikające z niego zależności. Omówię go na
przykładzie wszystkim nam chyba bliskim, czyli relacji sąsiedzkich. Wyobraźmy
sobie zatem, że do naszego bloku wprowadza się nowy lokator. Po kilku dniach
zauważamy, że codziennie, przynajmniej 4 godziny gra on na puzonie.  
W dodatku gra muzykę klasyczną, podczas kiedy
my lubimy tylko jazz. Naszą pierwszą reakcją będzie zatem myśl – Ten facet nie
ma prawa zakłócać mi spokoju. Powinno się mu tego zakazać.  
Jesteśmy gotowi pisać protest do
administracji, wzywać policję, a nawet podpisać się pod apelem o eksmisję.

Będzie to pierwszy etap na naszej drodze, czyli

Nietolerancja.

Nie znamy naszego sąsiada. Nie wiemy, dlaczego tak usilnie
gra codziennie przez cztery godziny muzykę klasyczną, której nie lubimy. W
zasadzie poza tym, że istnienie i jego zachowanie jest różne od naszego, nie
wiemy o nim nic. Dlaczego zatem protestujemy?

Wiele przejawów nietolerancji bierze się z niewiedzy. Brak
wiedzy budzi w nas niepokój, czasami lęk, a to z kolei jest prostą drogą do
agresji. Odrzucając rzeczy nam nie znane, zamykamy się często w skorupach
własnych uprzedzeń i stereotypów, przez co sami się pozbawiamy możliwości
zmiany postawy. Najczęściej szukamy wtedy argumentów popierających nasze tezy,
ignorując lub nie dopuszczając do siebie argumentów przeciwnej strony. Dyskusje
na takim etapie są zazwyczaj bardzo emocjonalne i mało mają wspólnego z debatą
czy poważną dysputą. Nietolerancja jest bardzo szerokim zjawiskiem i można ją
definiować od prozaicznego sprzeciwu aż po bezprecedensowej agresji. Od niej
prowadzą dwie drogi. Albo będziemy ją w sobie pielęgnować, co nieuchronnie
przerodzi się w agresję, szkodzącą i nam i obiektowi nietolerowanemu, albo
zmienimy nastawienie, przechodząc od nietolerancji do obojętności.

Obojętność.

Nasz sąsiad dalej codziennie gra na puzonie nielubiane przez
nas kawałki muzyki klasycznej. Mieszka z nami jednak już na tyle długo, że po
prostu zaczynamy się do niego przyzwyczajać. Widujemy go na korytarzu, mówimy
dzień dobry, ale nadal nie chcemy mieć z nim nic wspólnego. Nadal uważamy, że
jego zachowanie jest nie do przyjęcia. Chcielibyśmy aby przestał grać nam na
nerwach. Na pytanie jednak, czy podpiszemy list protestacyjny, odpowiadamy żeby
dali nam święty spokój, bo mamy ważniejsze problemy niż zajmowanie się wariatem
grającym na puzonie. Jak ktoś go usunie, nie zmartwimy się, ale nie będziemy
też nic w tej sprawie robić.

Obojętność jest bardzo bliska tolerancji, ale czegoś jej
jeszcze brakuje.

Tolerancja

Poznaliśmy już naszego sąsiada. Podczas zdawkowych rozmów z
nim na korytarzu, dowiedzieliśmy się, że jest muzykiem zawodowym. Gra w jedynej
w naszym mieście filharmonii i musi codziennie ćwiczyć. Jego muzyka nadal nam
się nie podoba, przeszkadzają nam jego próby, ale posiadając już jakąś wiedzę
na jego temat, traktujemy to z wyrozumiałością. Przyjmujemy do wiadomości, że
taki człowiek jest naszym sąsiadem, ma swoją pracę, poglądy i potrzeby. Gdyby jednak
chciał zwiększyć ilość prób, przejęlibyśmy to z niesmakiem. Kiedy przyszedł do
nas prosząc o poparcie jego pomysłu zorganizowania koncertu dla mieszkańców
osiedla, nie podpisaliśmy się, tłumacząc że jak ktoś chce posłuchać muzyki
klasycznej, może pójść do filharmonii. Nie podpisaliśmy jednak także listu, w
którym nasz inny krewki sąsiad domagał się zakazania tego koncertu. Uznaliśmy
bowiem, że jeżeli znajdą się wielbiciele takiej muzyki, to niech sobie
zorganizują taki koncert. To przecież ich prawo. Nas w każdym razie wołami na
ten koncert nie zaciągną.

Akceptacja – kolejny krok

Pewnego dnia nasz sąsiad – muzyk pochwalił się nam podczas
spotkania na korytarzu, że jego zespół wygrał prestiżowy konkurs muzyczny. Niby
nas to nie dotyczy, ale poczuliśmy się przez chwilę dumni, że mamy takiego
sąsiada. Przez kilka kolejnych dni z zainteresowaniem śledziliśmy informacje w
mediach na ten temat i doszliśmy do wniosku, że warto byłoby przejść się do
filharmonii, posłuchać koncertu. Oczywiście nadal pozostaliśmy wielbicielami
jazzu, ale chcemy się dowiedzieć czegoś więcej o tym, kim jest nasz sąsiad,
oraz dlaczego muzyka klasyczna jest dla niego taka ważna. Przypadkowe spotkania
na korytarzu, rozmowy i dyskusje powodują, że zaczynamy rozumieć jego miłość do
muzyki.

Z czasem nasz stosunek do niego zmienia się całkowicie.
Popieramy jego pasje. Zaczynamy uważać, że muzyka klasyczna jest równie ważna
co jazz i skoro są ludzie którzy chcą jej słuchać, muszą mieć do tego prawo. Chętnie
poprzemy projekt zorganizowania koncertu na naszym osiedlu i w ostrych słowach
odrzucimy propozycję by go zakazać. – Przecież muzycy klasyczni to tacy sami
ludzie, jak my – myślimy.

Jednak cała ta sprawa nadal nas nie dotyczy. Mamy swoje
kluby jazzowe, swoją muzykę i swoje poglądy. Owszem jesteśmy zdania, że inna
muzyka powinna mieć te same prawa co nasza, ale nie będziemy się angażować w
jej obronę. To nadal nie jest nasza sprawa. Stanie się naszą, kiedy przejdziemy
kolejny etap współistnienia.

Pozytywne Zaangażowanie

Nasz sąsiad przyszedł do nas ze zmartwioną miną. Okazało się,
że władze miasta chcą zamknąć jedyną filharmonię i w jej miejsce otworzyć
kolejny w mieście klub jazzowy. W dodatku, administracja naszego osiedla
odwołała koncert muzyki klasycznej, bo kilu sąsiadów (w tym nasz krewki
opisywany wcześniej) stanowczo się mu sprzeciwiała.

Reagujemy oburzeniem. Pomagamy naszemu muzykowi napisać list
protestacyjny, włączamy się w organizację pikiety pod ratuszem, projektujemy
ulotki i stronę internetową. Angażujemy się w walkę o prawa muzyków
klasycznych. I nagle zdajemy sobie sprawę, że przecież walczymy o coś, co nas
nie dotyczy. Nadal z uwielbieniem słuchamy jazzu, a w filharmonii byliśmy raz w
życiu, i to bardziej z ciekawości niż z chęci. Zdajemy sobie sprawę, że
zaangażowaliśmy się w walkę o prawa innej grupy, całkowicie od nas różnej. Dlaczego?

Bo po długim okresie poznawania tej grupy, stało się dla nas
jasne, że poza gustem muzycznym, niczym się od nas ona nie różni. Że, jeżeli
chcemy sami być pełnoprawnymi uczestnikami życia publicznego, musimy się
zaangażować w walkę o prawa innych. I angażujemy się...dla dobra wspólnego.

I co z tego wynika?

Opisaną przeze mnie sytuację można zastosować do dowolnego
przykładu odmiennych poglądów. Podobnie będzie bowiem wyglądała nasza droga w
stosunku do dowolnej mniejszości. Czy zawsze będzie wyglądała tak samo?
Oczywiście nie. Każdy z nas bowiem idzie nią inaczej. Niektórzy zatrzymają się
na pewnym etapie, lub będą się cofać i posuwać naprzód naprzemiennie. Droga do
akceptacji zjawisk nie jest prosta, a dosyć kręta. Od nas jednak tylko zależy,
czy się w nią wybierzemy.

 

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto