Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O co chodzi z tymi kredytami we franku szwajcarskim

Paweł Janus
Paweł Janus
Wiele osób wypowiada się na temat kredytów we franku szwajcarskim, niewielu wie jednak o co tak naprawdę w nich chodzi.

Dyskusja rozgorzała. Najczęstsze opinie: "widziały gały co brały", "banki złodzieje". Krótko wyjaśniam na czym polegała istota kredytów we franku szwajcarskim i dlaczego banki trzęsą się przed możliwymi wyrokami sądowymi.

W latach 2005-2006 rynek kredytowy wyglądał inaczej niż dziś. Kredyty złotówkowe byly znacznie wyżej oprocentowane, trudniej je było też dostać. Bank szacował zdolność kredytową kredytobiorcy. Oceniał, że jest w stanie spłacać przykładowo 1500 zł miesięcznie. Przeliczał to sobie uwzględniając bankowe stopy i parametry i wychodziło mu, że taka rata to przykładowo ok 150.000 zł.

Ale wyliczył również, że taka kwota przeliczając to na franki szwajcarskie i tamtejsze stopy to ok. 250.000 zł. Tak więc gdyby wszystko przeliczyć na franki, to klient płacąc tę sama ratę mógłby otrzymać więcej złotówek i wystarczyłoby mu już na mieszkanie. Taki produkt sprzedawali. Jeśli nawet informowali o ryzyku kursowym (co wcale nie było powszechne), to opatrywali je wykresem z ostatnich dwudziestu lat, podpierali się autorytetem Narodowego Banku Polskiego, Nadzorem Finansowym.

Dla szeregowego zjadacza chleba sprawa była dość prosta: płacąc tę samą ratę dostaję wyższy kredyt. W Polsce są powołane instytucje nadzoru finansowego, które dbają o to, aby sprawdzić czy dany bankowy instrument nie wywoła jakiejś katastrofy, kredyt zaciągany jest we franku, czyli prawdopodobnie bank w moim imieniu, mając siłę przetargową w postaci pół miliona kredytobiorców, zaciąga kredyt w banku szwajcarskim, banki szwajcarskie mają niższe marże to i pewnie warunki kredytu są lepsze. Dość to logiczne.

Niestety banki o wszystkim nie informowały a nadzór bankowy zawiódł.

Co się bowiem okazało? Okazało się, ze bank nie zaciągał żadnego kredytu w Banku Szwajcarskim i praktycznie Szwajcarzy nie mają nawet pojęcia, że ponad pół miliona polskich obywateli ma kredyt w ich walucie. Polskie banki po prostu przeliczyły to tak, jakby zaciągały rzeczywiście kredyt we franku szwajcarskim (choć tego nie zrobiły) i przeliczyły całą operację na złote.

W tym celu nawet czasami dokonywały zakupu franka na kilka sekund by go od razu sprzedać i dać zotówki naszemu kredytobiorcy. Poprzeliczali wszystkie przyszłe zyski 30 lat do przodu uwzględniając nawet spread czyli różnicę kursową uwględniającą różnicę kursową wynikającą z operacji na frankach gdyby bank musiał spłacać kredyt we frankach. Oczywiście nie musi kupować żadnych franków, bo kredytobiorca oddaje mu w złotówkach a on żadnego kredytu we frankach nie spłaca. Ale pozory "kredytu zaciąganego w Szwajcarii we frankach i jego spłaty" były nawet tu zachowane.

Oczywiście można mieć pretensje do kredytobiorców, że tego śledztwa nie przeprowadzili, ale jest też tzw. nadzór bankowy, który powinien to wychwycić wcześniej. I nie wychwycił, albo nie chciał wychwycić, bo banki zarabiały nieźle na udzielanych kredytach. Podobny zarzut "widziały gały co brały" postawić można było równie dobrze wszystkim oszukanym przez banki akcjonariuszom derywatów, czyli wymyślonych przez banki skomplikowanych instrumentów, które służyły ukryciu toksycznych akcji. Akcjonariusze mogli teoretycznie poświęcić kilka lat życia na zbadanie jakimi drogami idą pieniądze banków, choć nie ma gwarancji, że doszliby do prawdy, bo to się nie udało wielu specjalistom przez kilka następnych lat. Dlatego mówienie "widzialy gały co brały" jest nieuczciwe. Nie muszę się znać na bankowości, żeby wziąć kredyt. Od znania się jest nadzór bankowy i on ma pilnować czy kredyt jest jeszcze kredytem. Ja wiem, że kredyt to pożyczona kwota, okres kredytowania i oprocentowanie, które mam zapłacić. Reszta to sprawa nadzoru finansowego aby ta zasada nie odbiegała znacznie od normy.

Niestety nadzór, politycy i banki kompletnie się tym nie przejmowały. Kredytobiorcy we franku płacą dziś duże raty. Ale to połowa problemu. Większy jest taki, że zaciągając kredyt na lat 30 na kwotę 300.000 zł maja do spłacenia po dziesięciu latach 500.000 przy wartości nieruchomości na poziomie 350.000 zł i nie wiadomo czy to nie koniec ich zmartwień. Są tym samym niewolnikami we własnych domach. Nie mogą ich sprzedać, bo nikt im za tę kwotę nie kupi. Żaden bank im nie refinansuje kredytu, bo ta nieruchomość nie będzie stanowiła odpowiedniego zabezpieczenia. Mogą dołożyć do tego na przykład kolejne mieszkanie i liczyć, że i jego nie stracą.

W istocie rzeczy "kredyty frankowe" to były opcje walutowe czyli zwykła gran na zwyżkę/zniżkę waluty realizowana pod zastaw nieruchomości i nazywana przez banki kredytem. Co to są opcje? Otóż zakładam się z bankiem, że w roku 2015 frank będzie taniej niż w dniu zawarcia umowy. Jeśli jest taniej, to ja wygrywam, jeśli jest drożej - bank wygrywa a ja płacę mu różnicę. Tak więc de facto bank finansował klientowi mieszkanie i zakładał się z nim że frank będzie drożej niż w dniu podpisania umowy przekazania mieszkania. Tylko, że tak tego nie przedstawiał. Przedstawiał to jako normalny kredyt a nie grę na opcjach. Robił to ze zrozumiałych powodów. Żaden nadzór bankowy by się na to nie zgodził, bo to podchodzi pod grę na giełdzie a tu mamy zupełnie inne przepisy, konieczność szerszego informowania klienta o ryzyku, obostrzenia natury finansowej i zadne tłumaczenie "widziały gały co brały" by tu bankowi nie wystarczyły.

Można sobie zadać przy okazji kilka pytań: jeśli to taki normalny kredyt denominowany w czymś, co obok złotówek nawet nie leżało to dlaczego bank nie oferował denominacji na przykład w jakichś egzotycznych afrykańskich walutach, albo na przykład w megabajtach? Na przykład daje mi 1000 Terabajtów kredytu. Ja mu mam oddać te 1000 Terabajtów w ciągu trzydziestu lat przy czym wartość nieruchomości przeliczona jest na terabajty w roku 2005. Oczywiście bank by na to nie poszedł bo wiedział, ze terabajty, które będę mu oddawał w kolejnych latach będą tanie i okaże się, że wartość kredytu w zł na mojej nieruchomości będzie za 10 lat malutka. Ciekawe, że nie mieli takich obaw co do franka.

Drugie pytanie: "kredytobiorca" biorąc "kredyt" we franku musi ubezpiecznyć nieruchomość przed spadkiem jej wartości np. po zalaniu, lub uderzeniu pioruna, musi ubezpieczyć się przed utratą pracy itp. Czy bank ubezpieczył się od zwyżku kursu franka szwajcarskiego lub proponował takie ubezpieczenie kredytobiorcom? Dlaczego nie? Jak widać kłopoty związane ze spłatą zobowiązań wynikające z zalania mieszkania czy uderzeniu pioruna są niczym w porównaniu z kłopotami wynikającymi z kursu franka.

To tylko pytania człowieka, który na prawie i bankowości się nie zna. Więcej mają do powiedzenia prawnicy. I tu banki nabierają wody w usta bo większość z nich od lat stosuje klauzule uznane prawomocnymi wyrokami sądów za niedozwolone. Stosuje, bo sąd może stwierdzić jedynie, że danej klauzuli nie powinno być w umowie, bo jest na liście klauzul niedozwolonych, ale nie może nakazać zmiany umowy. Od lat w ten sposób oszukiwani są w ten sposób tysiące klientów mBanku i banku Millenium (i wielu innych). Gdzie jest nadzór? Tam gdzie był w dniu zaciągania przez tych ludzi "kredytów".

Na koniec tego nie wyczerpującego tematu artykulu - banki chętnie stosują retorykę, która z racji słabości instytucji państwowych trafia do ich przekonania: "jeśli my będziemy musieli zapłacić za swój błąd w przeszłości to zapłacą za to wszyscy obywatele". Pytam się niby dlaczego? Tego piwa nawarzyły banki proponując tego typu opcje walutowe pod zastaw nieruchomości, nadzór finansowy, który nie reagował, politycy, którzy nie dostrzegli problemu i w mniejszym stopniu "kredytobiorcy", którzy nie dostrzegli niebezpieczeństwa. Wszyscy powinni to piwo spić. W jaki sposób?

Otóż wszystkie kredyty w walutach obcych (być może z wyłączeniem Euro) powinny być przewalutowane na polski zoty. Po jakim kursie? Powiedzmy - kompromisowym. Być moze wyższym niż w dniu zawarcia umowy, ale niższym niż dziś. Da to szansę tysiącom rodzin wyjścia ze spirali zadłużenia i uwięzienia we własnych domach i mieszkaniach. "Kredyt" powinien być przewalutowany wstecz aby kredytobiorcy zlotowi nie byli poszkodowani, tzn aby frankowicz ostatecznie zapłacił za swoją nieruchomość tyle (albo trochę więcej) ile płaciłby gdyby brał w polskich złotych.

Co ze stratami banków? Będą takie jak ich zyski - wirtualne. Banki swoje straty liczą wirtualnie. One uwzględniają kolejne 20-30 lat i mówią "mamy już w bilansach uwzględnione zyski w następnym ćwierćwieczu wynikające z faktu, że frankowicze dwukrotnie przepłacą za swoje nieruchomości i ze swoich przyszłych zysków nie zrezygnujemy". I pewnie będą się tego trzymać dopóki komornik nie zapuka do ich drzwi (a warto nadmienić, że takie sytuacje mają już miejsce - "kredytobiorcy" wygrywają sprawy w sądach). Ale tu jest rola państwa, aby przekonała banki, że powinny się dogadac, bo inaczej Państwo stanie po stronie obywateli i pomoże komornikowi. Ale do tego potrzebny jest silny rząd z wizją i zrozumieniem tego co sie dzieje. Ostatnie propozycje min. Piechocińskiego mogą być skwitowane jedynie pustym śmiechem i nie zamierzam ich komentować w tym felietonie.

Paweł Janus
Wiceprzewodniczący TR Poznań

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Polacy chętniej sięgają po krajowe produkty?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto