Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O co kto walczył, jeśli walczył...

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
W ostatnich dniach, z okazji kolejnej rocznicy stanu wojennego, przewija się w prasie nośne hasełko - pytanie: "Jak walczyłeś z Jaruzelskim”, co sugeruje, że każdy ma coś do opowiedzenia w tej materii. Nikt nie pyta „Czy walczyłeś?”.

Nikt nie pyta, bo z założenia i w ramach układania nowej historii, walczył każdy. Teraz, po tylu latach powiedzieć, że się nie walczyło mogłoby oznaczać w oczach bojowników najświeższej daty kolaborację z komuną. A to już nie przelewki.

W miarę upływu czasu, jak to zwykle u nas, przybywa bojowników: żyją i bronią swej kombatanckiej legendy ci, którzy faktycznie załapali się na początek kolejki. Niestety, w ramach narodowej dyskusji w stylu „moje na wierzchu” - już dawno wzięli się za łby. Reszta im sekunduje, podstawiając przy okazji, wzorem żaby asystującej podkuwaniu konia, własne łapy do podkucia. Mnożą się grupy bojowników tych słusznych, mniej słusznych, tych co to nawet kolaborowali i tych, którzy teraz zdrajców palcem pokazują. I tak to będzie się toczyć do us… śmierci wszystkich, którzy cokolwiek znają z autopsji.

Potem historycy całość dokumentów przepuszczą przez sito tzw. metodologii badań i w miejsce tysięcy stron kłótni, pomówień, donosów, plucia i wzajemnego oskarżania się, powstanie w historii powszechnej krótka notatka o zasadniczych faktach. Jedno jest jednak, w kontekście wspomnianego pytania pewne: teraz z Jaruzelskim i komuną walczą wszyscy. Również ci, którzy w czasach stanu wojennego fajdali w tetrowe pieluchy z państwowej wyprawki dla niemowląt.

Dlatego, nawiązując z grubsza do ubiegłorocznego tekstu opiszę dziś jeden z fenomenów ówczesnej rzeczywistości.

Fenomenem tym była tak zwana „baba z cielęciną”. Taką nazwę nadano ludziom, którzy ratowali rodziny przed gwałtownym niedoborem białka zwierzęcego. W moim przypadku był to chłop. Chłop był chudy, zarośnięty, nieprawdopodobnie brudny, śmierdzący, z niedopałkiem „Sporta” przyklejonym do wargi. Chłop był cwany, nie znał słowa koniunktura, ale wiedział, że jak "miastowe" mają kartki na mięso, a mięsa w sklepach nie ma - to miastowym trzeba mięso dostarczyć i miastowe zapłacą ile chłop zażąda. Miał rację.

Furmankę chłop stawiał w bocznej uliczce, zawieszał koniowi torbę z obrokiem i zawijając w worek ukrytą pod wiązką słomy połówkę cielaka, wsuwał się bokiem przez drzwi do kuchni.
Oswojona z konieczności z obróbką mięsa, pewnych rzeczy jednak nie byłam w stanie zrobić z powodu wyłażącej do wierzchu, niewczesnej „obrzydliwości”. Chłop więc wiedział, że moja cielęcina ma być skrócona o kopyto i połówkę łba. Tak, wiem - oczywiście - głowizna! Kto by nie chciał! Ale nie chciałam; nie byłam w stanie spreparować do stanu używalności, przeciętego w płaszczyźnie strzałkowej pyska z zębami.

Chłopu było w to graj - miał ten łeb dla siebie, albo sprzedawał go po raz drugi. Drugi - bo przecież płaciłam wśród całej tej nędzy, za swoją "estetyczną” fanaberię. W ten sposób, łącznie z przydziałową, wystaną w wielogodzinnych kolejkach odrobiną wieprzowiny na kartki - byłam w stanie przez miesiąc wyżywić nas pięcioro.

Gorzej było z masłem. Przydział był niewystarczający nawet dla dwojga najsłabszych członków rodziny: córeczki z chorobą trzewną i mojej 83-letniej mamy. Trzeba było więc „zdobywać” nieco masła za talony wódczane i za służbową ligninę dla znajomej ekspedientki. Wiadomo - kryzys czy nie, wojna czy pokój - co miesięczna przypadłość damska zawsze jednakowa.
Czy lignina była kradziona? Oczywiście, tak należało to nazwać, ale żadna z nas, pracownic służby zdrowia w podobnej sytuacji, w tych kategoriach o tym nie myślała. Tak samo nie było kradzieżą pranie prywatnej pościeli w służbowej pralni, co praktykowały jako rzecz „normalną” pracownice pralni. Nie nazywało się kradzieżą podbieranie porcji żywności przez pracowników magazynów żywności, zawłaszczanie dla domu brakujących na rynku rzeczy przez pracowników zaopatrzenia lub korzystanie z materiałów i pracy robotników budowlanych przez brygadzistów ekipy remontowej. Tak to się toczyło i takie były codzienne realia walki o przetrwanie w okresie narastającego kryzysu i w momencie ogłoszenia stanu wojennego.

Oczywiście - ciągle istnieli funkcjonariusze partyjni i wyższa kadra kierownicza zaopatrywana spod lady. Byli ludzie wystający pod oknem plebanii, z którego przykościelne harpie rzucały w zgromadzony tłumek kawałki amerykańskiego sera. Ale umęczona codzienność przeciętnego, pracującego człowieka, człowieka niemającego zaplecza na wsi czy możliwości rewanżu "przysługa za przysługę" nie polegała na walce z Jaruzelskim, z reżimem i komuną: polegała na walce o przetrwanie i wyżywienie rodziny. O utrzymanie głowy na powierzchni. Tylko tyle i aż tyle. Na nic innego sił nie stało.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto