Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O niezapowiedzianym gościu – reportaż wigilijny

Oliwia Piotrowska
Oliwia Piotrowska
Wigilia bez śniegu, kilka stopni powyżej zera, puste ulice. Każdy dom ozdobiony w lampki i światełka. Ciemne, ciche mieszkania obok rozświetlonych i głośnych od rozmów. Pięć domów, pięć wigilii, jeden nieproszony gość.

Wigilia numer 1. Nikt nie przychodzi w Wigilię

Godzina 19.37. Ciemno, dość ciepło, choć wieje zimny wiatr. Dzielnica-sypialnia, bloki z płyty, zwykłe dwupokojowe mieszkania. Wybieram miejsce. Nerwowy papieros, rzut oka na narożne mieszkanie na parterze. Zasłonięte rolety, choinka z lampek na szybie. Widzę przez szparę kobietę w średnim wieku, rozmawiającą przez telefon.
Naciskam przycisk w domofonie. Brzęczą drzwi, jestem na klatce, szczeka jakiś pies.
– Dzień dobry. Jestem niezapowiedzianym gościem wigilijnym – mówię do młodej, ładnej kobiety w eleganckim stroju i długich ciemnych włosach.
– Proszę bardzo – kobieta otwiera szeroko drzwi i równie szeroko uśmiecha się do mnie.

Mieszkanie moich pierwszych gospodarzy jest ciepłe, czyste, nowoczesne. Piękna, ogromna choinka, zgaszony telewizor, suto zastawiony stół. Pani domu, około 45-letnia niska kobieta ubrana w białą, odświętną bluzkę, zaczyna mnie witać jak najbardziej oczekiwanego gościa. Zaprasza do stołu, podaje opłatek, siedzący przy stole domownicy wstają i podchodzą do mnie z uśmiechem. Pani domu podaje swój koszyczek z opłatkami, składa mi życzenia. Mówię, kim jestem.
– Od tylu lat nikt nie przyszedł do nas na wigilię – mówi kobieta, wyraźnie wzruszona.

Łamiemy się opłatkiem, zostawiam prezent – ręcznie robioną bombkę. Żegnam się z życzeniami najlepszych świąt i wiem, że w tym domu właśnie takie będą. Wychodzę z uśmiechem. Papieros.

Wigilia numer 2. Za późno

Podobne miejsce, starsze budynki. Wybieram dwupiętrową kamienicę, klatka bez domofonu. Światło przebija zza żaluzji. Znów lampki w oknie, znów parter po prawej stronie.

– Dzień dobry. Jestem niezapowiedzianym gościem wigilijnym – drzwi tym razem otworzył mi młody, około 20-letni mężczyzna w garniturze (bez marynarki). Uśmiecha się niepewnie.

– Że jak? – pyta, a ja powtarzam swój przygotowany wcześniej tekst. Z widocznych w przedpokoju drzwi wygląda niska, korpulentna kobieta w granatowej garsonce, pewnie pani domu. Nie uśmiecha się, ma zmarszczone czoło, twarz zmęczona życiem.

– Ale już za późno – mówi do mnie, a młody mężczyzna zamyka drzwi.

Wstyd mi. Palę papierosa,
potem jadę do pobliskiej willowej dzielnicy.

Wigilia numer 3. Niezręcznie.

Jest 20:30. Wybieram najładniejszy dom na ulicy. Ogródek rozświetlony żółtymi lampkami. Furtka z ciężkiego, giętego metalu. Dzwonię. W przeszklonych drzwiach pojawia się mężczyzna w średnim wieku. Otwiera dom, wychodzi z dużym psem. Garnitur bez krawata, niedbale rozpięta koszula, broda.

– Nie mogę znaleźć klucza do bramki – mówi, a ja macham ręką i mówię "do widzenia". Mężczyzna podchodzi jednak do bramy, zatem przedstawiam się i mówię, kim jestem. Gospodarz wraca po klucz, otwiera furtkę, pies wybiega na ulicę. Stajemy w bramie.
– Gdzie pani mieszka? – pyta mnie mój rozmówca. Odpowiadam. – Czy pani jest już po kolacji? Nie mogę pani zaprosić do środka, proszę mi wybaczyć, rodzina czułaby się niezręcznie – tłumaczy. – Przed chwilą siedliśmy do stołu, to czas dla nas – cały czas się uśmiecha.

Czuję się niezręcznie. – Wesołych świąt! – mówię i odchodzę.

Wigilia numer 4. Pogańskie znaki

Tym razem wybieram starą kamienicę na jednej ze skromniejszych dzielnic. Udekorowane lampkami okno, żółte światło za odsłoniętymi zasłonami. Typowy polski żyrandol, pewnie kupiony przed dwudziestoma laty. Domofon dzwoni, drzwi brzęczą, wchodzę na klatkę.
Z mieszkania wychyla się dwóch młodych mężczyzn, zwykłe t-shirty, spodnie dresowe, krótko ogolone włosy. Na ramionach tatuaże. Dostrzegam triskelion, trójramienną swastykę. W głębi duży, biały pies z czerwonymi oczami.
– Przepraszam, pomyliłam się – mówię przestraszona i uciekam.

Wigilia numer 5. Opłatek na do widzenia

Dzielnica starych, niskich kamienic. Chwilę szukam światła w oknie, dochodzi 21. Późno. To będzie moja ostatnia próba. Dzwonię, cisza. Drugi raz. To samo. Zastanawiam się chwilę – wiem, to jedna z tych kamienic, gdzie mieszkanie numer 1 jest z prawej, nie z lewej strony. Wybieram właściwy numer. Drzwi brzęczą, wchodzę na klatkę. Widzę starszego mężczyznę, skromna, przyjazna twarz.

– Jestem niezapowiedzianym gościem wigilijnym – mężczyzna nie uśmiecha się i nie wydaje się zdumiony. Otwiera szeroko drzwi. – Zapraszam panią.

W przedpokoju czeka na mnie kobieta w średnim wieku. Ma bardzo duże oczy. Towarzyszy jej mały, może 3-letni chłopczyk i chuda, młoda kobieta w długiej, staroświeckiej czarnej spódnicy. Przedstawiam się. Pani domu zaprasza do pokoju.

Duży telewizor w dość skromnym wnętrzu. Kilka osób przy stole. Po bardzo krótkim nerwowym początku na twarzach domowników widzę radość i zaskoczenie. Chłopczyk biegnie do mnie z opłatkiem, a potem, w typowy dla dzieci sposób krzyczy "do widzenia!".

Wręczam domownikom przygotowany wcześniej upominek. Wszyscy namawiają mnie, abym została.

Wychodzę wzruszona.

Wigilijny zwyczaj pozostawiania przy stole pustego nakrycia dla
niespodziewanych gości zaczął się w około XV wieku, kiedy zwyczaje
pogańskie jeszcze mieszały się z chrześcijańskimi. Pusty talerz
przeznaczony był dla duchów zmarłych, którzy w ten jeden wieczór
wracali na ziemię i biesiadowali z rodzinami. W XIX wieku, w czasach
powszechnego wywozu na Syberię, pusty talerz pozostawiano z myślą o
członkach rodzin, którzy nie mogli spędzać wigilii w domu.

 

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto