Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O pracy nad tekstem literackim (5)

Michael Tequila
Michael Tequila
Alegoria poezji, obraz.
Alegoria poezji, obraz. Auger Lucas
Kiedy skończyłem zbiór opowiadań „Niezwykła decyzja Abuelo Caduco”, kilkakrotnie poprawiając tekst, postanowiłem poddać go krytycznej ocenie przyjaciół i znajomych, aby wyłapać błędy i niedociągnięcia,

jakiekolwiek by one nie były, oraz usłyszeć sugestie zmian, uzupełnień i poprawek, jakie mogłyby przyjść im do głowy.

Ponieważ tekst kilkunastu opowiadań (sto kilkadziesiąt stron A4 pisanych pojedynczą interlinią), trudno jest czytać z ekranu, zleciłem druk opowiadań w formie książkowej, tylko 20 egzemplarzy. Nazwałem to „wydaniem siermiężnym, dla znajomych, przyjaciół i dla wstępnej prezentacji wydawcom”. Było to dość kosztowne przedsięwzięcie (ponad 10 zł za egzemplarz), także czasowo, i raczej nie zamierzam go powtarzać w tej formie.

Z zewnątrz książka wyglądała prawie identycznie jak obecne wydanie, z tym, że miała trzy opowiadania mniej. Dopisałem je później, uznając, że książka jest zbyt "chuda". Prosząc „recenzentów” o zapoznanie się z tekstem wstępnego wydania, nie określałem dokładniej, czego od nich oczekuję, aby mogli swobodnie sugerować wszelkie zmiany stylu, treści, wskazywać błędy gramatyczne, niekonsekwencje logiczne, dłużyzny, cokolwiek przyszłoby im do głowy.

Najwięcej pomógł mi przyjaciel (oznaczę go symbolem LM), który przyznał, że ten rodzaj literatury (format opowiadania i treść) raczej go nie interesuje, ale przeczytał, ponieważ go o to prosiłem. Jego wkład był najcenniejszy, bo był najbardziej krytyczny, i o to właśnie mi chodziło.

Kilka efektów prawie dwugodzinnej rozmowy z LM przedstawiam na końcu dzisiejszego wpisu, po tekście opowiadania, aby nie zakłócać czytania myśleniem, co i jak było zmienione. Jest to druga i ostatnia część tytułowego opowiadania ze zbioru "Niezwykła decyzja Abuelo Caduco. Humoreski i inne opowiadania". Za kilka dni powinien on ukazać się już w księgarniach.

Część druga i ostatnia opowiadania:

Nazwisko przywódcy nie miało znaczenia, bo wielu ludzi i tak uważało go za geniusza. Wygrał wybory w sytuacji wyjątkowo niekorzystnej dla swojej partii. Abuelo stracił do niego resztkę przekonania, kiedy zobaczył go z bliska na manifestacji poparcia dla rządu. Kacyk był niski i chodził na koturnach. Z wyfiokowanymi włosami wyglądał jak cyrkowy karzeł w kapeluszu i na łyżwach.

- Kacyk jest niedobrym człowiekiem. - Była to najprostsza z opinii Abuelo. - Przed wyborami obiecywał wyrwać zło z korzeniami, ale sam od niego nie stronił. Podzielił ludzi na kategorie. Tych, którzy byli po jego stronie, nazywał dobrymi, tych pozostałych - złymi, albo jeszcze gorzej. A przecież źli nie byli. Abuelo także do nich należał. Był zwykłym człowiekiem, nauczycielem w szkole podstawowej, katechetą, ale dużo czytał, dyskutował i miał swój rozum. Gdyby jego rodzice byli bogatsi, też byłby kimś więcej. Nie uważał się za gorszego od Kacyka czy jakiejkolwiek innej ważnej osobistości.

Wielu ludzi popierało Kacyka. Abuelo też go kiedyś popierał. Wierzył w niego, ale to było wcześniej, przed wyborami. Teraz już nie. Kacyk namiętnie kłamał i oszukiwał. I był okrutny. Nie to, że więził lub zabijał ludzi, ale poniżał. Nazywał ich geniuszami egoizmu, psychopatami idącymi pod prąd nowoczesności, odmieńcami. Obywatele dotknięci tymi potwarzami bardzo to przeżywali. Czuli się upokorzeni i zagrożeni. Abuelo słuchał i widział to wszystko w telewizji. Ludzie bali się, że stanie się coś naprawdę złego. Abuelo też się to nie podobało. Jego gniew powiększał się z dnia na dzień jak grzybiasta narośl na próchniejącym drzewie.

Abuelo doszedł do wniosku, że wcześniej powinien wysłać Kacykowi kartkę z serdecznym życzeniem „Pocałuj mnie w dupę” i wizerunkiem środkowego palca wzniesionego do góry w geście pogłębionego, jeszcze bardziej szczerego życzenia. To by poniżyło Kacyka. Odrzucił tę myśl, ponieważ ważniejszy był dla niego plan podstawowy. Ponadto miał jeszcze inne sprawy do załatwienia.

Myśląc o karze należnej tyranowi, starzec doszedł do wniosku, że mógłby nazwać siebie Rewolucjonistą w Imię Pana. Rano obudziła go jednak odkrywcza myśl, że zbyt wiele osób nadużywało wyrozumiałości Najwyższego dla nadawania sobie godności i tytułów.

- Starszemu człowiekowi, w dodatku katechecie, to nie przystoi, nawet jeśli okoliczności sugerują zasadność takiego myślenia. - Abuelo podsumował nocne dywagacje rozumu. Umiar i nawyk zdyscyplinowanego myślenia powstrzymały go od popełnienia nietaktu wobec Boga.

*****

Następnego dnia, punktualnie o godzinie 11.45, Abuelo Caduco ponownie zdecydował się umrzeć. Był piękny dzień, aby odejść - majowy, słoneczny, świeży. Ptaki śpiewały, dwa piętra niżej ludzie pokrzykiwali radośnie, grabiąc szarą ziemię pod nowy trawnik. Z oddali dochodził jęk piły tarczowej, za ścianą sąsiadka ubijała tłuczkiem mięso na kotlety. Abuelo nie mógł jednak zrealizować swego planu, ponieważ miał jeszcze sprawy do załatwienia.

Zajął się przygotowaniami. Wszystkie niezbędne akcesoria były gotowe od dawna. Musiał je tylko odszukać i sprawdzić. Nie trzymał ich w domu. Schował je w miejscu, gdzie policja ani donosiciele nigdy by ich nie szukali, a gdyby nawet szukali, to i tak by ich nie znaleźli. Przechowywał je u swojego przyjaciela. On też nie wiedział, że Abuelo ukrył coś w jego warsztacie za deską, na którą nikt nie zwracał uwagi, bo była na wskroś zwyczajna.

- Kto zwraca uwagę na prostaka z twarzą naznaczoną nijakością? - Wyszukane pytanie o zwykłą deskę wracało do niego jak bumerang tak często, że przestał zwracać na nie uwagę. Nie przeszkadzało mu, że uparcie łaziło mu po głowie jak zagubione koźlę po podwórkach.

*****

Realizując plan rozliczenia się z Kacykiem, Abuelo uczestniczył we wszystkich uroczystościach publicznych z jego udziałem. Często musiał jechać kilkadziesiąt kilometrów. Pokazywał się w pobliżu przejeżdżającej kolumny samochodów, bywał na zgromadzeniach, gdzie przemawiał polityk. Gdziekolwiek Kacyk przyjeżdżał z okazji ważnego święta, dużej demonstracji, uroczystych obchodów albo odsłonięcia pomnika, Abuelo też tam się zjawiał. Korzystał z wszelkich środków lokomocji: samochodu, autobusu, pociągu i roweru, a nawet przychodził pieszo, jeśli nie było to zbyt daleko. Mógł przejść dwadzieścia - trzydzieści kilometrów, ale nie więcej.

Pomniki uważał za ważne i lubił na nie patrzeć, ale tylko wtedy, kiedy były piękne. Przypomniał sobie taki jeden, na stoku wzgórza, gdzie dwieście lat wcześniej rozegrała się decydująca bitwa. Zapomniał, kto z kim walczył; pamiętał jednak, że była to bitwa decydująca o losie kraju. Pomnik był ogromny, z czarnego brązu, miał dwie kolumny boczne i przedstawiał alegorię wolności w postaci zwiewnej niewiasty oraz dwa tłuste aniołki grające na trąbkach. Kiedy patrzyło się na postacie oświetlone promieniami wschodzącego słońca, człowiek ulegał wrażeniu odrealnienia, przechodził do nieziemskiego wymiaru.

- Co najmniej do wymiaru artyzmu. - Abuelo wyjaśniał niezwykłe zjawisko znajomym i przyjaciołom. Sztukę i wiarę w Boga uważał za najwyższe wartości. W całej rozciągłości swego istnienia, jakie daje się zdefiniować imieniem, nazwiskiem, zawodem, wiekiem, rodziną i historią życia, zawsze był człowiekiem pobożnym. Jego wiara była prawdziwa i głęboka. Kiedy miał dwadzieścia pięć lat uznał, że jest to dostateczna podstawa, aby zostać katechetą i nauczać dzieci miłości do Najwyższego.

Bliskość Boga stwarzała starcowi nieprzerwaną sposobność do omawiania z Nim spraw codziennych, nawet najdrobniejszych. Plan ukarania Kacyka Abuelo też Mu przedstawił i uzyskał Jego akceptację. Nie zdziwiło go to. Nie takie sprawy Bóg dopuszczał, aby uświadomić ludziom, że powinni kierować się nie tylko rozumem żądającym dóbr materialnych i zaspokojenia niezdrowej ciekawości, ale i sercem, które nie potrzebuje niczego poza dopływem natlenionej krwi, aby zapewnić człowiekowi zdrowie i szczęście.

Mężczyzna oderwał się od myśli, aby przypomnieć sobie swoje zachowanie, kiedy w pobliżu znajdował się Kacyk z liczną świtą i ochroniarzami. Abuelo podchodził wówczas blisko, jak najbliżej, cały czas uśmiechając się, jak to potrafią czynić staruszkowie o dobrotliwych twarzach i łagodnych spojrzeniach. Patrzył poważnie i jakby nieśmiało. Ludzie lubili go za to. Jego zachowanie budziło zaufanie.

- Spokojny starszy pan, popierający znanego polityka. - Mówili między sobą uczestnicy spotkań. Nikogo nie dziwiło jego postępowanie. Zachowywał się podobnie jak tysiące innych solidnych obywateli. To był majstersztyk.

*****

Trzeciego dnia, punktualnie o godzinie 11.45, Abuelo Caduco ostatecznie zdecydował się umrzeć. Postanowił nie przedłużać już więcej agonii. Czas i pogoda mu sprzyjały. Dzień był majowy, słoneczny, świeży, ptaki śpiewały, dwa piętra niżej ludzie pokrzykiwali, gracując szarą ziemię pod nowy trawnik. Nie usłyszał jednak dochodzącego z oddali jęku piły tarczowej, ani sąsiadki za ścianą ubijającej tłuczkiem mięso na kotlety.

To go wyprowadziło z równowagi. Serce zaczęło bić mu żywiej, adrenalina popędziła jak szalona do mózgu, dotlenione nogi przestały skakać epileptycznie. Wróciła mu pamięć. Przypomniał sobie, że żona prosiła go, aby zawiesił karnisz przy balkonowym oknie. Od razu przyszedł mu do głowy pomysł, jak to sprawnie wykonać i natychmiast przystąpił do działania. Wziął młotek do ręki, kiedy nagle, już po raz trzeci w ciągu ostatnich dni, stanął mu przed oczami Kacyk, przywódca partii rządzącej nocą, z wielką głową otoczoną aureolą fryzury afro i ustami pełnymi kolorowych obietnic. Abuelo wyraźnie nie był do fryzury dobrze usposobiony, skoro na jej widok krzyknął „kurwa mać” i popędził do piwnicy, aby zafundować przywódcy niespodziankę w postaci ognistego fajerwerku.

*****

Materiał wybuchowy pochodził z pewnego źródła. Aby go zdobyć, Abuelo nie powiedział dostawcy całej prawdy. Rozmawiał z nim kilka razy, przekonywał. Wyjaśnił, że potrzebuje go do wysadzenia dużego fragmentu starego domu przeszkadzającego mu w budowie nowego. - Mam kawałek ziemi w górach, po dziadkach, nikt nie mieszka w pobliżu. Całkowite odludzie. Nikomu nie zaszkodzę, jak wysadzę w powietrze starą budę. Nikt nawet nie usłyszy, bo zrobię to w czasie, kiedy będzie przejeżdżać pociąg towarowy. On strasznie dudni i jeden wybuch absolutnie nie zwróci niczyjej uwagi. - Abuelo użył „absolutnie” dwa lub trzy razy, aby upewnić kontrahenta, że użycie trotylu nie niesie żadnego ryzyka dla ich obu.

Ładunek miał rozerwać wszystko w odległości do dwudziestu pięciu metrów.

- To mi wystarczy, bliżej nie muszę podchodzić. - Abuelo upewnił się kolejny raz, chcąc zapamiętać dystans. W domu, na podwórku i w okolicy, odmierzał sobie dwadzieścia pięć metrów, aby prawidłowo ocenić odległość, kiedy przyjdzie czas na to.

- To jest problem prawdy i kłamstwa. - Myślał sobie wieczorem. Kacyk prawdę zamienił w kłamstwo, a z kłamstwa usiłował zrobić prawdę. Abuelo Caduco poznał się na tym. Wielu to wiedziało, ale bali się coś z tym zrobić. On się nie bał. Także dlatego, że czuł się winny, że trzydzieści lat wcześniej inni wyszli na ulice, a on schował się do komórki. Teraz musiał bronić sprawy, dla niego to była wolność. Tę najbardziej cenił. Nie pieniądze. Pogardzał tymi, którzy tego nie rozumieli, nie cenili. „Niewolnicy!” - tak o nich myślał. Miał też inny szlachetny cel na uwadze.

*****

Zbiegł po schodach. To go zmęczyło. Przypomniał sobie, że pośpiech mu nie służy. Zwolnił, aby się skoncentrować i dobrze założyć pas wypełniony trotylem. Od czasu, kiedy Kacyk odebrał ludziom nadzieję na spokojne życie, Abuelo wiele rzeczy wykonywał sam. Był to gest solidarności. Pas też przygotował sobie sam. I plastikowe zapięcie. Nie żadne metalowe, bo to można wykryć. Zakładając pas nie dodawał sobie ani uncji metalu. Zegarka nie nosił, bo czas nie był mu przydatny do niczego. Nie musiał go liczyć, miał go w nadmiarze. Metalowe monety, które mogły zwrócić uwagę, wymienił na banknoty. Przy takim przygotowaniu każde urządzenie do wykrywania metalu stawało się bezużyteczne.

Starannie i bez pośpiechu połączył dwie plastikowe zapinki pasa oraz poprawił koszulę. Pas był gruby, ale ponieważ Abuelo był chudy, więc razem dobrze to wyglądało. Sprawdził swój wygląd w lustrze, zanim wyszedł z domu. Wsiadł do samochodu, nie musiał niczego ładować do środka. Sprawdził na mapie miejsce, gdzie miał przemawiać Kacyk. Wiedział, jak dojechać i gdzie może zaparkować samochód. Zaparkuje go daleko od miejsca uroczystości. Może nawet zostawi gdziekolwiek, niech go sobie holują, jemu nie będzie już potrzebny.

Przed uruchomieniem silnika jeszcze raz przestudiował plan dojazdu do miejsca oznaczonego na mapie i dokładnie przyjrzał się twarzy na zdjęciu, aby się nie pomylić. Przeżegnał się. Decyzję z godziny 11.45 odłożył na później, gdyż poczuł się młodo jak nigdy w życiu. Nie było sensu umierać tak wcześnie. Miał jeszcze ważną misję do spełnienia. Nie musiał daleko jechać. Do miasteczka, gdzie odbywała się uroczystość, było nieco ponad trzydzieści kilometrów. Kacyk miał tam odsłonić pomnik.

*****

Kiedy Abuelo wrócił kilka godzin później do domu i zdjął z siebie gruby pas, wysypała się z niego masa plastykowych kuleczek. Nie zbierał ich nawet, tylko zepchnął nogą pod ścianę. Natychmiast zasiadł do biurka, założył okulary i włączył stary laptop, aby dokładnie spisać, nie pomijając najmniejszego szczegółu, co czuje samotny zabójca poświęcający własne życie z uczucia nienawiści do drugiego człowieka. Była to sztuka, jaką od długiego czasu planował wystawić w eksperymentalnym teatrze prowadzonym w domu kultury wspólnie z grupką bezrobotnej młodzieży. Pragnął przekazać im, uzmysłowić i naświetlić, że śmierć drugiego człowieka, nawet bardzo podłego, nie rozwiązuje problemu niesprawiedliwości i nierówności społecznej ani poczucia osobistej krzywdy, jest bezużyteczna i bezsensowna jak wiatr niosący pył pustynny.

Dla Abuelo teatr był najgłębszą formą rozumienia i przeżywania życia.

Koniec opowiadania.

W oryginalnym opowiadaniu memu przyjacielowi zabrakło dobrego zakończenia. Opowiadanie wydało mu się niekompletne, także zbyt brutalne. Rzecz była o nienawiści i zamachu, a był to wówczas temat szczególnie wrażliwy społecznie z uwagi na serię zamachów w Europie Zachodniej. LM uważał, że czytelnicy mogą to źle odebrać. To pod jego wpływem zmodyfikowałem, a właściwie dopisałem nowe zakończenie, które musiałem wymyśleć, oraz przemodelowałem wewnętrzne fragmenty tekstu. LM wskazał mi też „przejścia” w tekście, które były dla niego niejasne, trudno zrozumiale, oraz zauważył, że mam skłonność do „wyliczania” (używania bliskoznacznych wyrazów), czegoś w rodzaju „był to mężczyzna dryblasowaty, niezwykle wysoki i szczupły”. Nie jest to dokładny przykład, ale mniej więcej ilustruje zagadnienie.

Uwagi i obserwacje LM i innych komentatorów pozwoliły mi nie tylko poprawić opowiadania, ale i zdać sobie sprawę z niedomagań warsztatu pisarskiego, o którym każdy autor wie, że nigdy nie jest doskonały. Użyteczność takiej pomocy niekoniecznie polega na tym, że ktoś wskaże mi palcem, co jest „złe”, lub zasugeruje coś konkretnego. Jako autorowi wystarczy mi, że czytelnikowi coś się nie podoba, nie brzmi dobrze, jest niejasne. To uruchamia moją wyobraźnię i motywację do zastanowienia się, co można by zmienić lub poprawić. Dobry pisarz (Boże, udziel mi swego błogosławieństwa!), musi być perfekcjonistą (choć jest to wredna cecha i bywa jedną z przyczyn depresji).

Przypomina mi się Hemingway, który pracował na tekstem tak długo, "aż mu się rzygać chciało" (to moje swobodne tłumaczenie jego praktyki pisarskiej). Dopiero wtedy uznawał, że tekst jest dostatecznie dobry.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto