Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O sztuce pisania listów. Nie tylko walentynkowych

Redakcja
Skan AKP
Nie ma chyba w polskiej historii takiego fenomenu kulturowego, etnologicznego i socjologicznego, jak obchody dnia zakochanych, zwanego też świętem zakochanych, najczęściej zaś dniem świętego Walentego albo świętem Walentego.

Jeszcze dwie dekady lat temu mało kto w Polsce słyszał o takim patronie spraw miłosnych; świętego Walentego kojarzono wszak z całkiem innymi niż sercowe i uczuciowe przypadłościami ducha.

Teraz jest inaczej. Z roku na rok potężnieje fala walentynkowego szaleństwa, ogarniając w połowie lutego młodych i starszych rodaków, obsypujących się nawzajem kwiatami i prezentami, a przede wszystkim wysyłających miliony listów i pocztówek z wyznaniami, błaganiami, miłosnymi zaklęciami.

Zwyczaj wysyłania rymowanych liścików miłosnych w takim kształcie jak obecnie został przeszczepiony nad Wisłę z krajów anglosaskich. Nie znaczy to jednak, że w Polsce nie znano wcześniej epistolografii, dotyczącej sfery ludzkich uczuć towarzyszących momentom zakochania się, narzeczeństwa, małżeństwa. I związanej z wszelkimi innymi uczuciami, które wymienionych stanów ducha dotyczą: bólu rozłąki, pamięci, tęsknoty, nadziei na rychłe spotkanie, na wieczne szczęście we dwoje.

Najstarszy polski list miłosny, zachowany w zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej, pochodzi z 1429 roku. Napisany prozą, co wobec panującej wtedy maniery nadużywania tekstów rymowanych, należało do rzadkości, nadany został w Szamotułach.

Oto jego fragment we współczesnej transkrypcji:
Panno moja namilejsza. Gdy chciałem na służbę od ciebie jachać precz, ciebie żegnając. Dziwne rzeczy, w miłości będąc, poczęły się między nama, toć jest, abyś mnie nie zapomniała, barzociem twej miłości począł prosić, a twa miłość na mą prośbę ślubiła to uczynić. A jako z tobą się rozstając, serce me jęło barzo płakać, a ja takoż ślubuję twej miłości nie zapominać, ale wszędzie cześć a lubość czynić. Wiedz, moja namilejsza panno, iże, aczkoliciem ja od ciebie daleko, a wszakoż nie była i nie będzie nad cię ina miła, jedno ty sama, panno milejsza ma. Niedawno mię rzecz była potkała, abych barzo krasną pannę miłował, ale gdym na cię wspomionął, tegom uczynić nie chciał. A o ty wszycćki rzeczy- proszę twej miłości, aby były tajemny miedzy mną a miedzy tobą (...).

List świadczący o przykrym znoszeniu przez autora chwil pożegnania i rozłąki, zawiera pewien zabieg znany doskonale i współczesnym zakochanym, mianowicie szczególny szantaż ukryty we wzmiance o napotkaniu i możności miłowania innej panny "barzo krasnej".

Jedyny ocalały, średniowieczny list napisany przez pannę pochodzi - według naukowców - z 1450 roku. Skreśliła go rymowaną mową młoda mieszczka krakowska, zapewne korzystając z gotowych wzorców epistolografii niemieckiej.

Przeczytajmy kawałek:
Ale rzecz między nami jest niemała:
przeto, iż miłość jest w sobie wielce dziwna,
przez toż, mój najmilszy, racz wiedzieć, iż miłość to w sobie ma,
iż rzadko albo nigdy w weselu bywa,
tylko zawsze w smutku i tęskności
też w niewymownej serca boleści trawa i przemieszkawa.
( .. .)
Przetoż [racz u mnie u]stawicznie trawać,
a żadnej innej miłej nie miewać.
Bo ci to [ten, kto wiele] miłych miewa,
ten częstokroć grozę i wielkie na duszy i ciele boleści miewa.
Ty kt[o niniejszy] list baczysz, jeś1i mu da, powie kto jest ja.

Godną wzmianki pozycję stanowi list domniemanego studenta krakowskiego, ze zbiorów Ossolineum, zawarty w tzw. rękopisie Chowirałki, a powstały w 1554 roku. Jedni nazywają go "ciekawym pomnikiem literatury ludowej". Drudzy twierdzą, iż charakteryzuje się "głębokością, szczerością i subtelnością uczucia". Jeszcze inni uważają, iż jest bombastyczny i przegadany.

Popatrzmy sami na wyimek:

A jeszcze, moja najmilsza,
pytam przez ten list niniejszy;
powiedz mi coś wesołego
dla pocieszenia serca mego,
iżbych nie miał tużenia wielkiego:
bo będzieli tego wiele,
muszę przyjąć smutek na wesele.
Wszak dobrze znasz moją miłość:
miejże, moja najmilsza, w miłowaniu stałość!
Bowiem mię dziw [bierze] temu:
smucę się, a nie wiem czemu -
naprawdę nie wiem, co mi się dzieje,
iże czasem moje smutne serce się śmieje.
Myślenia tegoż ma dosyć,
a o wdychanie nie trzeba prosić.

Rezygnujemy z przytoczenia - niewątpliwie ciekawych - wyjątków korespondencji Zygmunta Augusta I Barbary, listów z wyprawy Inflanckiej słanych przez Jana Zamoyskiego do żony Krystyny albo Tadeusza Kościuszki do Tekli Żurowskiej. I wielu, wielu innych.

Trudno bowiem doszukiwać się w ich prawzorów liścików miłosnych, których zamieć szaleje nad krajem corocznie, na długo jeszcze przed świętem zakochanych.

Dzisiaj regułą jest mnogość nieomal identycznych wierszyków w specjalnych walentynkowych kolumnach gazet. Niby pisanych od serca, niby wyjątkowych, a przy bliższym spojrzeniu sztampowych i splagiatowanych. Zmieniają się w nich
jedynie nazwiska, imiona albo pseudonimy nadawców, rzekomych twórców owych arcydzieł oraz adresatów. A także zmieniana bywa, niekiedy nieomal do niedorzeczności, treść.

Co wszakże złego, co szkodliwego w powielaniu tych utworów? Nic!

Czyż nie po to właśnie powstają owe wierszowanki, aby wyzwolić nas, zabieganych, zaharowanych ludzi, z mąk dodatkowych przy ich płodzeniu? Czyż nie lepiej chwil, które należałoby poświęcić na wymyślanie rymów i rytmów, przeznaczyć na obcowanie z ukochaną istotą?

Co roku media pełne są jałowych sporów, racji zwolenników i kontracji
przeciwników obchodzenia dnia zakochanych. Tych ostatnich jest zdecydowanie mało i wciąż ubywa. Tych pierwszych znacznie więcej niż nawet ludzi obchodzących święta doroczne, uznawane w polskiej tradycji za najważniejsze.

I dobrze! Bowiem dzień świętego Walentego jest świętem sympatycznym, wręcz przesympatycznym. Uczy człowieka, jak w sympatyczny sposób postępować, aby zjednywać sobie i umacniać sympatię innych ludzi i jak sympatią ich obdzielać.

Nie skrywamy osobistego pozytywnego stosunku dla idei obchodzenia dnia
świętego Walentego. Jeśli nawet ktoś raz w życiu, albo raz w roku - wysyła innemu człowiekowi przy tej okazji kartkę albo list z wyrazami uczuć, to warto, aby takie święto istniało.

Bo gdyby go nie było, należałoby je wymyślić!

Zamiast pointy dwuwiersz naszego autorstwa, może nie najwyższych lotów, ale dlatego właśnie stosowny, gdyż nie odbiegający nadmiernie od walentynkowej
maniery:
Na sympatie, sentymenty,
Nieodzowny jest Walenty!

Tekst zawiera fragmenty książki Barbary i Adama Podgórskich: Święty Walenty – patron zakochanych, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2000.

Współautor artykułu:

  • Barbara Podgórska
od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto