Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O tym jak księżniczka Anna spadła z konia i innych przypadkach

Eugeniusz Możejko
Eugeniusz Możejko
Historia ma inne miary oceny zdarzeń niż spisujący je kronikarze. Kiedy w 1973 roku, startująca na mistrzostwach Europy WKKW w Kijowie księżniczka Anna spadła z konia, o jej dramacie rozpisywały się gazety całej Europy.

Historia ma inne miary oceny zdarzeń niż spisujący je kronikarze. Kiedy w 1973 roku, startująca na mistrzostwach Europy we Wszechstronnym Konkursie Konia Wierzchowego w Kijowie księżniczka Anna spadła z konia, o jej dramacie i złamanym obojczyku rozpisywały się gazety całej Europy. W Polsce ten, w końcu niegroźny, wypadek zainspirował twórców piosenki zatytułowanej „I znów księżniczka Anna spadła z konia“. Śpiewały ją Maryla Rodowicz i Ewa Bem. Kiedy niecały rok póżniej ta sama księżniczka padła ofiarą próby uprowadzenia, brzemiennego w nieporównanie tragiczniejsze skutki, zajmowało to głównie goniące za sensacją brytyjskie tabloidy i to na krótko (Trwałym świadectwem jest tylko film dokumentalny odtwarzający mechanikę tego przedsięwzięcia). A w polskim Googlu trudno dzisiaj znaleźć jakiekolwiek ślady tego z różnych względów ciekawego zdarzenia.

Zamachowcem był bezrobotny „laborer“ z północnych przedmieść Londynu. Wprawdzie w końcu okazał się regularnym świrem, ale zrówno przygotowania do zamachu, jak i jego wykonanie trzeba uznać w całej jego prostocie za genialne. Ian Ball, bo tak się nazywał ten zagubiony w rzeczywistości osobnik, myślał o podobnym wyczynie, jak sam zeznał, od lat. Na księżnicznkę Anne zdecydował się dlatego, że w jego ocenie była najłatwiejszym celem. Obserwował ją w czasie konnych przejażdżek ze wieżo poślubionym Markiem Phillipsem. O jej zajęciach i trasach przejazdów dowiadywał się po prostu dzwoniąc do biura prasowego pałacu Buckingham. Właśnie tam kierował się Rolls-Royce księżniczki 30 marca 1974 roku ok. ósmej wieczorem, kiedy na niecałe 200 metrów od pałacu wyprzedził go i zablokował biały ford Escort, z którego wyskoczył rudowłosy brodaty mężczyzna z dwoma pistoletami w garściach i zaczął strzelać w tył królewskiej limuzyny. Ochroniarz księżniczki, inspektor James Wallace Beaton, sądząc że ma do czynienia z jakimś narwanym kierowcą, wysiadł z Rolls-Royce’a, żeby się z nim rozmówić, tymczasem napastnik zdołał do niego podbiec i strzelić z bliskiej odległości, raniąc w ramię. Tymczasem dzielnemu inspektorowi zaciął się pistolet (to jest najlepsze wyjaśnienie pojęcia „ironia losu“, że pistolety zamachowców wypalają, a policjantów zawodzą). Zamachowiec zdołał jeszcze unieszkodliwić kierowcę księżniczki, a jej samej kazał wysiadać. A tu w odpowiedzi usłyszał „Not bloody likely“, co można wykładać na polski „Za cholerę“, a w nowocześniejszej stylistyce po prostu „Sapadaj“.
Ta obcesowa riposta zaskoczyła zamachowca na tyle, że w zajście mogły wkroczyć inne osoby, a było ich siedem: dziennikarz czatującego na sensacje tabloidu, były bokser, dwaj szoferzy i trzej policjanci. Nic nie ujmując z dzielności i ofiarności tych osób, trzeba stwierdzić z naciskiem, że szalony zamiar Iana Balla nie udał się tylko dzięki postawie samej księżniczki Anny.

* * *

Podkomisja dr Wacława Berczyńskiego prezentowała ostatnio wyniki swoich badań nad przyczynami katastrofy smoleńskiej, stwierdzając – z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością - że przyczyną tą był wybuch bomby termobarycznej na pokładzie Tu-154M. Sugeruje to daleko większą swobodę działania domniemanego zamachowca niż ta, z jaką poczynał sobie niedoszły porywacz księżniczki Anny . Musiał przecież ją tam wcześniej wnieść, potem w jakiś sposób w odpowiednim momencie odpalić. Wydaje się to bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe. Przypadek księżniczki Anny podsuwa też inne wątpliwości. Nie sposób nie zauważyć, że wieloletnie badania przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem nie przyniosły żadnego wiarygodnego świadectwa świadomego udziałuu prezydenta Lecha Kaczyńskiego w locie do Smoleńska. Jedynym dowodem, że w ogóle w nim uczestniczył, jest akurat ogłoszony fragment filmu dokumentujący moment wsiadania prezydenta do feralnego Tu-154M. Późniejszy brak przejawów jakiejkolwiek aktywności podczas lotu podsuwa myśl, żemógł on paść - podobnie jak księżniczka Anna, toutes proportions gardées - ofiarą porwania i że sprawcą lub sprawcami takiego zbrodniczego przedsięwzięcia mogą się okazać jego najżarliwsi wielbiciele. Wprawdzie wiemy, że tuż przed końcem tragicznego lotu prezydent Kaczyński odbył rozmowę telefoniczną z bratem Jarosławem, ale nie jest to wystarczający dowód, że działał w nieskrępowany sposób. W końcu słyszeliśmy niemało rozmów telefonicznych prowadzonych przez osoby porwane pod dyktando porywaczy. Brak jakiejkolwiek reakcji na zbliżający się nieuchronnie tragiczny finał smoleńskiego lotu nie daje się pogodzić także z aktywnym udziałem prezydenta Kaczyńskiego w pilotowaniu samolotu w czasie jego brawurowego lotu do Gruzji na odsiecz prezydentowi Saakaszwili 8 sierpnia 2008 roku z kompletem wschodnioeuropejskich prezydentów na pokładzie. Czy nie przemawia to za podjęciem w badaniach podkomisji Berczyńskiego wątku porwania?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto