Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Obrona honoru polskich kobiet w Australii

Natanael Maciej Gniadek
Natanael Maciej Gniadek
Pani Barbara Halina Gula podczas pobytu na południowym wybrzeżu Australii nad Oceanem Indyjskim.
Pani Barbara Halina Gula podczas pobytu na południowym wybrzeżu Australii nad Oceanem Indyjskim.
Po długich staraniach, publikuję historię spontanicznej obrony honoru polskich kobiet w Australii.

Jest rok 1985, polska jesień, druga połowa października, w Australii zaczyna się wiosna. Nieopodal miasteczka Ichucca, w sobotni wieczór, odbyło się fascynujące zdarzenie.

Właśnie wtedy pani Barbara Halina Gula z grupą znajomych wybrała się o zachodzie słońca nad rzekę Murray, w celu skorzystania z przybrzeżnej kąpieli. W toku prowadzonych rozmów wynikła sprawa kiepskich osiągnięć Polek, na niedawno odbytych pływackich imprezach sportowych. Z tego wszystkiego zrodził się zarzut sformułowany: "Wy, kobiety z Polski nie umiecie pływać".

Pani Barbara, chcąc utrzeć nosa, postanowiła z młodzieńczą fantazją pokazać, że nie jest to prawdą. Postanowiła przepłynąć na drugi brzeg, szerokiej w tym miejscu, rzeki Murray. W trakcie przepływu, na głębinie dało się wyczuć pod powierzchnią jakiś dziwny śliski kształt, co pani Barbara skojarzyła z wodorostami. Również w tym czasie na głębinie złapał skurcz, dlatego pani Barbara starała się, oszczędzając siły, płynąć głównie stylem klasycznym, odpoczywając w międzyczasie na plecach.

Po przepłynięciu rzeki, okazało się, że drugi brzeg rzeki jest wybetonowany i że znajduje się tam oszalowanie, uniemożliwiające wydostanie się na brzeg (związane najprawdopodobniej ze znajdującym się w tym miejscu mostem). Przepłynięcie z powrotem nie mogło już być możliwe z powodu znacznej szerokości rzeki, która nadwyrężała siły, jak i przede wszystkim z coraz szybszym nastawaniem zmierzchu. Dzięki, jak twierdzi pani Barbara, pomocy bożej, po krótkiej modlitwie, udało się zachować zimną krew, która pozwoliła uzyskać myśl, że wystarczy się poddać nurtowi rzeki, aby trafić na tę część brzegu pozbawioną oszalowania.

Zdarzyło się właśnie tak, jak pani Barbara przypuszczała. Po niewielkim czasie mur skończył się i można było wyjść na brzeg. Brzeg porośnięty australijską dżunglą. Teraz pozostało przedostać się na most, którym pieszo, w mokrym kostiumie kąpielowym, można było przedostać się na drugi brzeg, gdzie pozostali (jak się później okazało, przerażeni) znajomi.

Na moście, ku przerażeniu wyczynowczyni, okazało się, że nie ma chodnika, tylko wąski krawężnik. Pani Barbara, mając na uwadze, że zapewne znajomi zaczęli się martwić, kontynuowała przedostanie się na drugi brzeg. Zajęło jej to sporo czasu: przebiegała, gdy akurat nie przejeżdżały samochody.

Gdy udało się przedostać przez most, trzeba było jeszcze w mroku znaleźć zjazd do miejsca, gdzie pozostali znajomi, przy zapalonym w międzyczasie ognisku, obmyślali plan dalszego działania oraz zastanawiali się nad zawiadomieniem policji w sprawie zaginięcia. Nie mogli uwierzyć, że całą i zdrową panią Barbarę zobaczyli. Jak się z późniejszych rozmów okazało, rzeka Murray w głównym nurcie znana jest z obecności jadowitych węży! Informacja ta zmroziła panią Barbarę, przypomniała sobie także owe "dziwne" wodorosty, które ocierały się o panią Barbarę w wodzie... Czy aby to przypadkiem nie były one?

Na szczęście historia zakończyła się podwójnie pozytywnie: po pierwsze, honor polskich kobiet został obroniony, po drugie, wyprawa zakończyła się szczęśliwie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto