Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ochotnik, obrońca Gdyni. Z lilijką w życiorysie (3)

Darek Szczecina
Darek Szczecina
Pomnik obrońców Gdyni
Pomnik obrońców Gdyni Dariusz Szczecina
Druh harcmistrz Włodzimierz Jacewicz należał do pokolenia harcerzy, które swoją patriotyczną postawą narażało się w czasie II wojny światowej na szykany i śmierć. Ochotniczo stanął w obronie Gdyni.

Druh harcmistrz Włodzimierz Jacewicz należał do pokolenia harcerzy, które swoją patriotyczną postawą narażało się w czasie II wojny światowej na szykany i śmierć. Pragnąc przybliżyć jego sylwetkę, musiałem poszperać w starych notatkach. A ponieważ o swoich losach opowiadał barwnie (lecz bez fałszywego patosu, nie fantazjując i przechwalając się), miejscami wiernie zacytuję jego słowa.

- Na Wybrzeżu, szczególnie w Gdyni, odczuwało się zbliżającą się wojnę – opowiadał przed laty Włodzimierz Jacewicz. - W organizacjach takich jak ZHP, którego byłem członkiem, było wiadomo, że szykuje się wielka sprawa. Że trzeba będzie bronić miasta. Przyjazd np.: do Sopotu w mundurze harcerskim, kolejowym lub Urzędu Celnego było dość niebezpieczne. Zdarzały się ataki Niemców na umundurowanych Polaków. Najczęściej byli opluwani i lżeni. Ponadto Gdynia szykowała się do obrony. Stawiano zapory przeciwczołgowe, kopano rowy strzeleckie. Linia obrony nie przebiegała na samej granicy Gdyni z Wolnym Miastem Gdańsk, na granicznym potoku Sewilla w Kamiennym Potoku. Przebiegała ona wzgórzami Witomińskimi i Redłowskimi. Pierwszy opór był dopiero na rzece Kaczej.

Na przełomie lipca i sierpnia 1939 roku komendant Morskiego Rejonu Harcerzy hm. Benedykt Porożyński wydał rozkaz, powołujący Pogotowie Harcerzy w Gdyni. W pogotowiu harcerki i harcerze byli inspirowani do wypisywania na domach hasła: „Twierdzą nam będzie każdy próg”. Ponadto powstała Pomocnicza Służba Harcerska, do której druh Włodzimierz został zmobilizowany 26 sierpnia. Harcerze pomagali w Rejonowej Komendzie Uzupełnień w roznoszeniu zawiadomień mobilizacyjnych, a także „kierowali ruchem” w samym RKU.

Rano, 1 września, obudziły mnie pierwsze strzały oddane na Gdynię – wspominał mój rozmówca. Zwiastowały one atak lotniczy. Włodzimierz Jacewicz, zdezorientowany nową sytuacją poszedł do Urzędu Morskiego, gdzie pracował. Tam trwała mobilizacja, ale młodego pracownika nie zmobilizowano.

Nazajutrz, podobnie jak wielu harcerzy, Jacewicz zgłosił się do dowództwa oddziałów ochotniczych przy ul. Zgody 4. Dostali przepustki, uprawniające do poruszania się w nocy na terenie miasta. Mając ojca w szefostwie uzbrojenia, druh Włodek załatwił po znajomości umundurowanie dla siebie i dwóch kolegów: Dodka Gibały i Czesława Szlachcickiego. Czuli się bardzo ważni. Dostawali różnorodne zadania, takie jak dyżury w RKU i rekwizycja broni dla oddziałów ochotniczych. Oczywiście, broń, którą wtedy zebrali, była kroplą w morzu potrzeb.

Życie w Gdyni w pierwszych dniach wojny toczyło się prawie normalnie, nie odnotowano paniki wśród mieszkańców. Sklepy były czynne normalnie. Przemysł też funkcjonował. W stoczni Marynarki Wojennej z blach okrętowych zbudowano słynny pociąg pancerny „Smok Kaszubski”. A ludzie jak to ludzie. Początkowo lekceważyli alarmy i naloty. Dopiero pierwsze ofiary i zniszczenia uświadomiły groźbę działań wojennych.

- To było 6 września - wspominał Jacewicz - Na ulicy 10 lutego spotkaliśmy hm. Bolesława Polkowakiego w mundurze porucznika 1. Gdyńskiego Batalionu Obrony Narodowej. Wypłakaliśmy mu się na piersi, że rwiemy się do wojaczki, a nas nie puszczają.

Polkowski obiecał im, że porozmawia z dowódcą batalionu mjr. Zauchą, by z harcerzy utworzyć grupę zwiadowczą. Polecił druhom, aby zebrali grupę dwudziestu paru harcerzy. Do tego pomysłu jedni harcerze podchodzili z entuzjazmem, inni sceptycznie. Parę osób wręcz odmówiło. Jednak już 9 września grupa gdyńskich harcerzy była już prawdziwymi żołnierzami.
Uroczystość pożegnalna odbyła się na dziedzińcu szkoły nr 1 przy ul. 10 Lutego. Na uroczystej zbiórce hm. Lucjan Cylkowski odczytał rozkaz żegnający i podnoszący stopień harcerski wyruszającym na front. Obok stały rodziny, niektóre mamy nawet płakały. Wszystko odbyło się tak jak normalnie powinno być - wspominał druh Jacewicz.

Ciężarówki zawiozły harcerzy pod Koleczkowo, gdzie zostali po kilku przydzieleni do poszczególnych kompanii i plutonów. Tam o zmroku przeżyli chrzest bojowy. Po ataku polskie jednostki musiały się wycofać przez Rumię na Oksywie. W międzyczasie był kontratak, lecz ze względu na konieczność skrócenia frontu wycofywanie się kontynuowano. Podczas walk między 11 a 13 września zginęło dwóch harcerzy-ochotników: Marian Kruszyński i Felek Krzyżański. Trzeci z tej grupy, Józef Lubiewski został pochowany na cmentarzu w Kosakowie. Dodać należy, że ośmiu harcerzy zostało rannych. Są to dość znaczne straty jak na tak małą grupkę.

Po dotarciu na Kępę Oksywską Jacewicz z oddziałem zakwaterował w majątku Tymiana na Starym Oburzu. Często kazano nam obierać ziemniaki, bo uważano nas jeszcze za smarkaczy - wspominał Włodzimierz Jacewicz - W kuchni też można było przeżyć coś mrożącego krew w żyłach. Pewnego razu kazano nam przewieść kuchnię polową spod Kosakowa. Kucharze szli skrajem lasu chowając się, a my brawurowo jechaliśmy na kuchni środkiem pola. A tu nalot i strzały do nas. Mam wrażenie, że udało nam się dojechać tylko dlatego, że konie były mądrzejsze od nas. Myśmy byli w tym wieku, gdy traktuje się wojnę jak pewnego rodzaju przygodę.

19 września trafił do niewoli. W Gdyni jeńców zebrano na placu z kortami tenisowymi obok kolei. Niedaleko za kordonem żołnierzy stały rodziny i gapie. I nagle gdyńskie prostytutki przerwały kordon i tłum cywili zmieszał się z jeńcami. Niemcy zaczęli wyrzucać z placu każdego w cywilnym ubraniu. W ten sposób uwolniło się kilku żołnierzy w „cywilkach”. Następnego dnia w grupkach prowadzono jeńców na zachód, przez Redę do Wejherowa. Po drodze mieszkańcy rzucali do jeńców świeże bułki. Ale byli i tacy, co ciskali w nich kamieniami.

Jacewicz trafił do Stargardu Szczecińskiego, do organizującego się stalagu II D, gdzie stały tylko duże namioty, a w nich słoma. Każdy jeniec sam sobie robił legowisko. Próbowaliśmy ucieczki - nie udało się. Zaliczyliśmy po 4 tygodnie karnej kompanii - wspominał. Po pewnym czasie obozowy pisarz przerobił niektórym kartoteki i Jacewicz jako małoletni został zwolniony z niewoli i skierowani na roboty w Rzeszy.

Uciekł, powrócił do Gdyni i rozpoczął konspirację w Szarych Szeregach, przyjmując konspiracyjny pseudonim „Dzidek”. Po wielkiej wsypie w strukturach pomorskich Szarych Szeregów został umieszczony w obozie koncentracyjnym Shtuthoff.

Po wojnie druh Jacewicz odbudowywał gdyńskie harcerstwo, póki było to możliwe. Pracował w żegludze. Już na emneryturze, u schyłku życia, włączył się do pracy Kręgu Instruktorów Seniorów, Stowarzyszenia Szarych Szeregów oraz Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Odszedł na wieczną wachtę w 1999 roku. Został pochowany w kwaterze AK na sopockim cmentarzu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto