Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Od Morza Białego po Morze Czarne – wywiad z Jensem Olofem Lastheinem

Karol Liver
Karol Liver
Jens Olof Lasthein, Dublin 2009, fot. Karol Liver
Jens Olof Lasthein, Dublin 2009, fot. Karol Liver Karol Liver
- Zwiedziłem Polskę, Węgry, Czechosłowację i Rumunię. Pokochałem te miejsca. Pokochałem tamtych ludzi. Moje podróże miały dwukierunkowy wydźwięk – były moją inspiracją oraz pozwalały mi odkrywać magię potężnego narzędzia ekspresji, jakim jest puszka aparatu fotograficznego - opowiada Jens Olof Lastheinem.

Jens Olof Lasthein posługuje się panoramicznym formatem przekazu – kadruje ostro i dynamicznie, brutalnie poszerza pole widzenia, świadomie operuje dalekim planem, zakłóca perspektywę. Technicznie rzecz ujmując podpina się pod kanon fotografii krajobrazowej, lecz jego „rybie” oko, które przez ponad dwie dekady skrupulatnie rejestrowało pejzaże dalekowschodnich kresów Europy i Azji zwrócone jest w bardzo konkretnym kierunku - opowiada proste historie ludzi napotkanych na rozstajach społeczno-politycznych przemian.

Scena nad rzeką. Późne popołudnie. W oddali stalowy, potężny most – industrialny szkielet, kontur obrysowujący swą krzywizną horyzont. Na pierwszym, centralnym planie krótko ostrzyżony mężczyzna w kraciastej koszuli czule obejmuje dłonie roześmianej beztrosko kobiety. Afekt jest tak wyrazisty, że przez chwilę nie sposób oderwać wzroku od rozkoszującej się wzajemną obecnością pary. Tuż obok, przy otwartym bagażniku zaparkowanego samochodu stoi czarnowłosa, tęższa kobieta. Tuli do siebie małą, sześcioletnią dziewczynkę i ukradkiem spogląda na dwójkę rozbawionych postaci. Jej wzrok to trudna do sprecyzowania mieszanka zazdrości i niepokoju. Czy kokietujący mężczyzna jest jej mężem? Czy może wigor młodszej kobiety nie pozwala jej czuć się swobodnie? Po przeciwnej stronie sceny inny mężczyzna, ubrany w białe spodnie, prostą koszulkę i naciągniętą na czoło czarną czapkę z daszkiem, stoi oparty o drzewo. Zamyślony błądzi w „swoim świecie”. Scena przywodzi na myśl wyrwaną z albumu fotografię rodzinną kończącego dzień spotkania nad rzeką. Naprawdę ciężko uwierzyć, konfrontując wielowymiarowość oglądanego obrazu z prawdziwym obliczem rozgrywającej się sceny, iż to jedynie grupa znajomych, która spotkała się wieczorem na kaliningradzkiej prowincji, aby przy butelce wódki oddać hołd zmarłemu dzień wcześniej przyjacielowi.

Szwed czy Duńczyk? Podróżnik czy fotograf? Pasjonat czy profesjonalista?

Pół na pół w każdej kwestii (śmiech). Jestem w połowie Duńczykiem, w połowie Szwedem. Urodziłem się w Szwecji, ale dzieciństwo przyszło mi spędzić właśnie w Danii. Zanim na poważnie zająłem się fotografią łapałem się przeróżnych zajęć, pracowałem fizycznie w stoczni oraz jako kierowca autobusowy. W wolnym czasie podróżowałem autostopem przez państwa bloku wschodniego. Od zawsze ciągnęło mnie do obrazu, malowałem jako dzieciak, od ojca dostałem taki mały aparat i biegałem i robiłem zdjęcia. Ale dopiero w wieku dwudziestu czterech lat zdecydowałem, koniec zabawy – będę fotografem. Postanowiłem odnaleźć siebie w kanonie fotografii dokumentalnej – taki właśnie kierunek ukończyłem w Sztokholmie. Było to w 1992 roku.

Po zakończeniu edukacji rozpocząłem współpracę z kilkoma magazynami, zajmowałem się portretem, ale nie mogłem usiedzieć w miejscu. Zacząłem myśleć o własnych projektach, co uważam za najważniejszy aspekt działalności każdego fotografa. Nie pozostawiłem sobie wielkiego wyboru – wróciłem na kresy uzbrojony w obiektyw. „White Sea Black Sea” to mój najnowszy album – zapis sześcioletniej podróży po kresach, od Morza Białego po Odessę nad Morzem Czarnym.

Podróże czy fotografia, co było zapalnikiem? Która pasja pojawiła się jako pierwsza i jaki wpływ wywarła na drugi biegun?

Podróżowałem zanim na poważnie zająłem się fotografią, niepoważnie fotografowałem zanim na poważnie zająłem się podróżami. Bawiłem się aparatem jako nastolatek, ale była to dla mnie wówczas jedynie sucha forma rejestracji. Zdecydowanie więcej malowałem, mój ojciec był nauczycielem plastyki, miałem dostęp do narzędzi, wsparcie rodziny, kochałem to robić. Obraz był mi zawsze bliski. Moja córka wciąż oskarża mnie o bycie fotografem. „Powinieneś być malarzem, tato” – mówi.

W latach osiemdziesiątych podróżowałem dużo autostopem. Zwiedziłem Polskę, Węgry, Czechosłowację i Rumunię. Pokochałem te miejsca. Pokochałem tamtych ludzi. Moje podróże miały dwukierunkowy wydźwięk – były moją inspiracją oraz pozwalały mi odkrywać magię potężnego narzędzia ekspresji, jakim jest puszka aparatu fotograficznego. Aparat towarzyszył mi od dawna, ale nie był moim przyjacielem. Używałem go bardzo nieświadomie, egoistycznie, aby rejestrować gdzie obecnie się znajduję. Nagle zdałem sobie sprawę, że z aparatem – przyjacielem u boku, mogę dotrzeć bliżej miejsc, sytuacji, ludzi, do których nie miałbym dostępu będąc sam. To był TEN moment.

Polityczny impuls dokumentowania innej rzeczywistości?

Oj, nie, nie, nie. Osiemdziesiąty czwarty był dla mnie przełomowy z innych względów. Zakochałem się w tamtych regionach. Zakochałem się w ludziach. Uderzył mnie kontrast – to wciąż była moja Europa, bliskie miejsce, czułem się geograficznie przynależny do tej części świata, tymczasem to był całkowicie inny świat, tak różny od Zachodu. To było niesamowite uczucie, na wyciągnięcie ręki znajdowała się kraina tak różna kulturowo i politycznie. Za żelazną kurtyną ludzie funkcjonowali, wciąż funkcjonują inaczej – są bliżsi źródła życia, hołdują innym wartościom. To mnie najbardziej przyciągało. Na zachodzie zgubiliśmy tę bliskość. Staliśmy się sobie obcy.

A więc to ludzie i ich historie na tle odrębnego systemu politycznego. Trochę się jednak zmieniło od czasów, kiedy po raz pierwszy autostopem przemierzałeś te tereny.

To wspaniałe widzieć jak ludzie asymilują się do konkretnych zmian nie zatracając przy tym swoich źródeł. Świat pędzi do przodu, nie mamy wyboru. Zmieniają się warunki materialne, społeczne, polityczne. Zmienia się architektura, styl ubioru, ale twarze pozostają takie same. Młode pokolenie na kresach nie różni się już tak bardzo od tego z zachodu – ubierają się jak w każdym innym kraju, bawią się przy tej samej muzyce. Oddychają wspomnieniami przeszłości, ale jest to oddech spokojny, miarowy.

Oczywiście, w pewnych rejonach zmiany następują powoli. Rażąca staje się dysproporcja pomiędzy klasami społecznymi. Jednak wciąż to prości ludzie stanowią źródło moich inspiracji i poszukiwań. Pomimo zmian strukturalnych ich mentalność pozostała nieskażona.

Prości ludzie i ich proste historie – ja sam jestem prosty, dlatego odnajduję w moich obiektach bratnie dusze. Ci ludzie są szczerzy, wiarygodni. Ich żywot jeszcze do niedawna, odcięty od bogactwa zachodniego oscylował wokół prawdziwych, ludzkich dóbr – przyjaźni, rodziny, braterstwa, pomocy. Właśnie z takimi ludźmi rozmawiało mi się łatwiej, oni szukali kontaktu. Wciąż to czuję, oni wciąż przyjaźnie wyciągają do mnie ręce.

Nie czułeś się chyba jak intruz? Bardziej jak fotograf rodzinny? Jaką metodę obrałeś sobie, aby „polować” na swoje obrazy?

Podchodząc do ludzi robię to wprost, nachalnie, bez zastanowienia. Przez chwilę jestem uprzywilejowany, schowany przecież za aparatem, nie muszę się przedstawiać, znajomość zaczynam uwalniając spust migawki, rzadko pytam czy mogę. Dopiero później przychodzi czas na rozmowę. Nie zrozum mnie źle – czasami może zabraknąć ułamka sekundy, aby uchwycić ten moment. Sytuacje kreują się i zanikają. Ulica jest jak fala oceanu, raz jest przypływ, raz odpływ. Czasem czekam minutę, czasem pół godziny, pół dnia. Czasem uciekam by wrócić w to samo miejsce za tydzień.

Jak wybierasz miejsca?

Muszę czuć bliskość miejsca, sceny. Trudno to ubrać w słowa. Jeżeli czuję impuls miejsca czy sytuacji, jeżeli wzbudzi me zainteresowanie, ciekawość, a na drugim końcu – moja obecność wzbudza ciekawość ludzi, zaczyna się gra. Koneksja. Gramy ze sobą. To się dzieje samoistnie.

Posługujesz się panoramicznym formatem przekazu. Odbieram Twoje obrazy jako pomost pomiędzy portretem a reportażem. Dlaczego taka forma?

Przede wszystkim interesują mnie ludzie, ale nie w klasycznym, portretowym ujęciu. Panoramiczny format pozwala mi łączyć te aspekty, rozmieścić obiekty i ludzi na scenie teatralnej. Klasyczny format ma ograniczone pole widzenia, pozwala skupić się na jednym czy dwóch elementach, na jednej akcji. Panorama jest wielowarstwowa, operuje tłem, mnoży kierunki, ujawnia zależności, żyje. Jest również sprzeczna. Lubię sprzeczności. Życie jest antynomią. Jest złożone. Chcę uczynić obraz wiarygodnym, namacalnym – tak jak życie musi być skomplikowany – inaczej ocierasz się o bardzo złudny wycinek rzeczywistości.

Nie uważasz, że fotografia zostaje degradowana do poziomu „everybody-passion”, tracąc przez to na wiarygodności? Komórki, wszechobecna cyfryzacja. Jaka według Ciebie jest obecnie rola świadomego fotografa?

Lubię demokratyczność, każdy może robić swoje zdjęcia, każdy ma do tego prawo. Każdy może wejść do galerii i stwierdzić – mogę tak zrobić. Dostępność narzędzi jest tutaj olbrzymim plusem – nawet początkujący adept fotografii, jeżeli tylko potrafi uwolnić pokłady swojego „wnętrza” może zawojować świat fotografii. Świadomość wymusza rolę, nie na odwrót – i tutaj nic się nie zmieniło. Jeżeli nie jesteś świadomy nie uda Ci się w pełni wykorzystać swego potencjału. Tu nie powinno być współzawodnictwa. Czuję się dobrze w miejscu, w którym jestem.

Następny przystanek, następny projekt?

JOL: Moje wyjazdy są bardzo czasochłonne. Jugosławia zabrała mi siedem lat życia, podróże po kresach kolejnych sześć. Poświęcam się, koncentruję wokół jednego miejsca. Po głowie chodzi mi kolejny przystanek, ale na razie to nic pewnego. Podróżuję z przyjacielem dziennikarzem, towarzyszy mi praktycznie w każdej przygodzie, to moja bratnia dusza – razem zapewne wymyślimy coś ciekawego.

Dziękuję za rozmowę.

od 7 lat
Wideo

NORBLIN EVENT HALL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto