Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Odgrzewane kotlety w "Kalejdoskopie" Andrzeja Piasecznego

Redakcja
Okładka płyty Andrzeja Piasecznego.
Okładka płyty Andrzeja Piasecznego. materiał prasowy
Inżynier Mamoń z kultowego filmu "Rejs" mawiał, że najbardziej podobają mu się melodie, które już raz słyszał. Co słowa te mają wspólnego z najnowszą płytą Andrzeja Piasecznego "Kalejdoskop"?

Tak się składa, że na tym krążku znajdują się piosenki, które już kiedyś wielokrotnie słyszeliśmy, nuciliśmy i które swoich pierwotnych wykonawców zaprowadziły na szczyty popularności. W wersji standardowej płyty zawiera dziesięć utworów (w special edition jest jeszcze bonus: kompozycja Seweryna Krajewskiego "Tak trzymać"). W większości są to polskie covery wylansowane w latach 90. przez Roberta Gawlińskiego ("O sobie samym"), Dżem („Do kołyski”), Edytę Bartosiewicz ("Ostatni"), Myslovitz ("Scenariusz dla moich sąsiadów"), grupę Hey ("List"), Varius Manx ("Zanim zrozumiesz"). Jak mówił tuż przed ukazaniem się płyty Andrzej Piaseczny są to piosenki, których artysta zazdrościł swoim kolegom, a których nie udało mu się samemu napisać. Do wspólnego wykonania jednego z utworów („Santana”) udało mu się nawet namówić oryginalną wykonawczynię, Kayah. Na płycie "Kalejdoskop" znajdują się też dwa swoiste autocytaty, czyli piosenki samego Piasecznego, które wykonywał jeszcze z zespołem Mafia ("Ja, moja twarz") i "Wszystko trzeba przeżyć" z trzeciej solowej Piaska. Jedynym nowym utworem (na krążku w zwykłej wersji) jest promujący krążek "Kalejdoskop szczęścia" Michała Grymuzy z tekstem Andrzeja Piasecznego, w którym nie udało mu się uniknąć charakterystycznego dla niemałej grupy jego tekstów bełkotu literackiego ("Jutro też jest dzień, wstaniesz z nim / Pokładanych we mnie nadziei moc / Snem się spełni już z innych rąk").

Wydaje się, że "Kalejdoskop" jest przede wszystkim spełnieniem artystycznych marzeń Andrzeja Piasecznego, który wymyślił sobie, że piosenki, które zawsze chciał zaśpiewać na dodatek z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej, tak jak robili to przed nim choćby Perfect czy Lady Pank i De Mono. Orkiestrę tę, Metropole Orkest, znalazł w Holandii i tam też w Hilversum koło Amsterdamu Andrzej Piaseczny płytę swą nagrał. Wcześniej jednak ogromną i doskonałą robotę wykonał Robert Lewandowski, który zaaranżował wybrane przez piosenkarza utwory i rozpisał je na 50 – osobową orkiestrę, którą zresztą sam poprowadził podczas sekcji nagraniowej. Lewandowski swoimi aranżami sprawił, że takie sobie (w kilku przypadkach), kameralne kompozycje brzmią jak prawdziwie symfoniczne utwory i słuchałoby się ich z największą przyjemnością, gdyby nie... wokal Andrzeja Piasecznego, który ginie w monumentalnej muzyce wykonywanej przez holenderską orkiestrę. Niewątpliwie uzdolniony wokalnie Piaseczny, mam wrażenie, przeliczył się ze swoimi możliwościami i to, co stanowiło o jego sile jako popowego artysty, śpiewającego zwykle z kilkuosobowym bandem, tu obnaża bezlitośnie jego ograniczenia głosowe, których nie dało się wysłyszeć na udanych płytach artysty: "Spis rzeczy ulubionych" czy "To co dobre". Poza tym zabrakło mu pomysłu na interpretację ulubionych piosenek, a był to rzecz kluczowa, zważywszy, iż nie są to utwory tworzone z myślą o tym wykonawcy.

Na szczęście dla samego Andrzeja Piasecznego ma on wciąż ogromną grupę wielbicieli, która składając zamówienia na kolejną sprawiła, że już w dniu premiery (24 marca 2015 roku) stała się ona Platynową Płytą, z czego musi być zadowolony zwłaszcza wydawca "Kalejdoskopu", firma Sony Music Entertainment.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto