Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Off Festival - część trzecia

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
Tym razem pod swoją lupą umieściłam dwie "albumowe" propozycje. Cóż to takiego? Zapraszam do środka po szczegóły.

Jeśli wybierasz się tylko na dwa główne dni festiwalu Off (7 i 8 sierpnia), nie ominie cię sposobność posłuchania na żywo dwóch płyt, które zyskały status kultowych. Pierwszego dnia, po godzinie 21, na scenie głównej wystąpi Lech Janerka i zagra swoją pierwszą solową płytę "Historia podwodna", dobę później w tym samym miejscu, po 19, Cool Kids of Death zaprezentują pierwszy album "Cool Kids of Death".

"Historia podwodna" narodziła się zaraz po tym, jak Lech Janerka opuścił Klausa Mitffocha. Był rok 1986 i w kraju panował polityczny chaos (równie dobrym określeniem tamtej sytuacji jest absurd), więc Janerka, jako artysta o przenikliwym wzroku, skomentował ten stan nagrywając pierwszy solowy krążek. Do współpracy zachęcił swoją żonę, Bożenę, która jest wiolonczelistką, Janusza Rołta, perkusistę i Krzysztofa Pociechę, grającego na gitarze. W nagraniach wzięli też udział Małgorzata Ostrowska, saksofonista Tomasz Pierzchalski, Wojciech Konikiewicz na fortepianie, Wiesław Mrozik i Eugeniusz Obarski z oldschoolową Yamahą DX7.

Jakie są efekty tej współpracy? W warstwie tekstowej "Historia..." jest wyśmienitym komentarzem, a więc cel został osiągnięty. Pozorna absurdalność tekstów to odpowiedź na zawiłości i błędy systemu, w którym nic nie działało tak, jak powinno. Są opowieści o relacjach międzyludzkich, o walce o swobodę polityczną i obywatelską, przewrotna recepta na życie w socjalistycznych warunkach w piosence tytułowej ("Jak tu żyć, żeby zgnić"), aż po egzystencjalne rozterki ("Tryki na start").

Zanurzenie "Historii podwodnej" w zimnofalowej (a nawet nowofalowej) oprawie było idealnym pomysłem. Kompozycje potrafią zadziwiać drapieżnością, która nagle przechodzi w bardzo introwertyczne, oszczędne w środki rejony. Przyznać muszę, że wiolonczela wpasowała się w te utwory wyśmienicie - nadaje wyrazu i sprawia, że twarda muzyka łagodnieje. Tym, co najbardziej rzuca się w ucho, są jednak gitary - przestery korespondują z finezyjnymi zagrywkami na gitarze elektrycznej, a pod nimi słychać znakomicie brzmiący, niebanalnie poprowadzony bas.

Zastanawiam się, jak Janerka z towarzystwem potraktuje tę płytę. W jakiej zagra ją kolejności i czy będzie to miało znaczenie, w jaki sposób zreinterpretuje oryginalne utwory i czy zabrzmi ona po ponad dwudziestu latach tak świeżo i interesująco, jak musiała brzmieć w latach osiemdziesiątych. Liczę na to i spodziewam się pozytywnych niespodzianek.

Dzień później - Cool Kids of Death. Tu szykuje się krótsza podróż, zaledwie siedem lat wstecz. Pamiętam świetnie ten moment - pierwsze teledyski CKOD w specyficzny sposób kontrastowały minimalizmem z przesadzonymi, przeprodukowanymi wręcz tworami amerykańskich raperów i gwiazdek disco, które królowały na komercyjnych kanałach telewizyjnych. Nie tylko wizja, ale i fonia odstawała. Agresywne, eksplodujące energią, anarchistyczne kawałki były bliskie i bardziej wiarygodne. Teksty kontestujące konsumpcjonistyczny styl życia i wyładowujące frustracje dwudziestoparolatków pasowały zbuntowanej młodzieży. Ci, którzy chcieli skandować to, co chodziło im po głowach, nieodłączne, męczące pytania bez odpowiedzi, usłyszeli w tych utworach część własnych myśli.

Spodziewam się świetnego koncertu. Jest kilka powodów. Oczywistym jest to, że materiał z płyty debiutanckiej CKOD jest jak dynamit. Połączyli wszystko, co dobre, w idealnych proporcjach: energię perkusji, chrzęszczące post-punkiem i post-hardcorem riffy gitarowe, zaskakująco (nawet dzisiaj, a przecież to płyta od dawna oswojona) zgrabne kompozycje, w których od czasu do czasu odzywa się zbłąkany klawisz. Swoisty ascetyzm tej płyty w sferze muzycznej jest jej największym atutem. O ile muzycy nie wkomponują w ten materiał elektroniki, z którą coraz częściej eksperymentują, wywołując mieszane uczucia, zabrzmi rewelacyjnie.

O tekstach już kilka słów padło, trudno pisać o nich wiele, trzeba je poczuć, usłyszeć. Nonkonformizm CKOD, krzykliwa forma podkreślona wulgaryzmami, mniej lub bardziej wyszukane metafory, żadnego owijania w bawełnę - to ich podstawowe zalety.

Gdybym mogła coś zmienić, byłaby to lokalizacja ich koncertu i zmiana czasu. Pamiętam swój pierwszy koncert CKOD, zaraz po debiucie: mała scena w stalowowolskim domu kultury, garstka zainteresowanych i czysty żywioł. Było ciemno i gorąco, nie było nawet oddzielnej sceny, po prostu odgrodzony głośnikami kawałek podłogi. Życzyłabym sobie tego jeszcze raz. Tak czy inaczej - zapewniam, że warto.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto