Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Okazja, z której nie sposób nie skorzystać

Agata Pańczyk
Agata Pańczyk
Wikimedia commons - zdjęcie umieszczone w domenie publicznej.
Przekonałam się na własnej skórze, jak dziś działają firmy zajmujące się akwizycją i w jaki sposób pozyskują pracowników i klientów. Jeśli nie chcesz popełnić takiego błędu jak ja, nie korzystaj z niepowtarzalnych okazji!

Kiedy podejdzie do Ciebie niewinnie wyglądający młody człowiek i po chwili zacznie zachęcać cię do zakupu jakiegoś produktu – uważaj. Oni potrafią tak przedstawić rzeczywistość, że czarne jest białe, a białe wydaje się czarne. Zamiast zaoszczędzić, wyrzucisz pieniądze w błoto.

Najpierw mnie oszukali…

Jak wiele młodych ludzi, w wakacje chciałam nie tylko odpocząć, ale również trochę popracować. Kiedy zaczęłam szukać pracy, moją uwagę przyciągały głównie ogłoszenie pracy dla hostess. Nie chciałam być konsultantką nieznanej firmy kosmetycznej, nie wyobrażałam sobie siebie jako domokrążcy – sprzedawcy kosmetyków czy podręczników.

Zadzwoniłam o 12, a o 17 (tego samego dnia) miałam już rozmowę z szefostwem. Przez telefon nie udało mi się dowiedzieć nic konkretnego, jednak perspektywa zarabiana dziesięciu złotych na rękę za godzinę była bardzo kusząca. Pojechałam, w firmie panował dziwny ruch, po studenckim kwadransie zostałam poproszona do pokoju szefa. I tutaj nikt nie rozwiał moich wątpliwości, mój przyszły szef w takim tempie poinformował mnie o warunkach współpracy, że najzwyczajniej w świecie nie zdążyłam o nic zapytać.

Po wstępnej rozmowie kwalifikacyjnej miałam wrażenie, że złapałam Pana Boga za nogi. Perspektywa dobrze płatnej pracy jako hostessa w Katowicach, w sklepach typu Rossman czy Empik – sprawiła, że widziałam świat w różowych barwach.

A potem pokazali, jak oszukiwać innych!

Zaczepiasz ludzi, pełna entuzjazmu i uśmiechu – te dwie rzeczy: zapał do pracy i „banan” na twarzy są w tej branży najważniejsze. Bez nich ani rusz – nikt nawet nie pozwoli Ci rozpocząć prezentacji, a co dopiero mówić o dokonaniu transakcji. Każdego klienta zachęcasz w ten sam sposób do rozmowy: Dzień dobry, czy już pana/panią/państwa (niepotrzebne skreślić) zapraszałam? Ewentualnie pytasz: Przepraszam, państwo stąd czy przyjezdni? Ludzie się zatrzymują, chcąc się dowiedzieć o co chodzi i do czego zapraszam.
Przywitanie to najważniejsza część prezentacji. Jeśli ktoś zechce porozmawiać – reszta zależy już tylko od Ciebie. Informujesz potencjalnego klienta, że w większych drogeriach za dwa tygodnie jest wprowadzany nowy produkt, a ty dziś zbierasz informacje, czy zapach się przyjmie.

To co, znajdą się takie drobne czy trzeba będzie wydać?

Dużo zależy od sprytu. Jeśli umiesz dobrze kłamać, masz dziesięć razy większe szanse na sprzedasz niż osoby próbujące w miarę trzymać się prawdy. Zamiast: zapraszamy do większych drogerii i perfumerii możesz powiedzieć: zapraszamy do drogerii typu Rossman czy Douglas – co jest niezgodne z prawem. Za powoływanie się na znane, autoryzowane firmy kosmetyczne grożą sankcje finansowe. Analogicznie na pytanie klienta czy to są perfumy czy woda? Możesz entuzjastycznie i przekonująco odpowiedzieć – oczywiście, że perfumy. Francuskie. Lub wybąkać: woda perfumowana, potocznie zwana w Polsce perfumami.

Gratulujesz klientowi – musisz ciągle coś mówić – dzięki temu, że udzielił opinii dostaje od firmy flakon. Drugi w prezencie dla kogoś z rodziny – przyda się, prawda? Perswadujesz; okazja: za dwa tygodnie będą kosztować dziewięćdziesiąt dziewięć złotych razy dwa – dwieście złotych – masa pieniędzy, prawda? - a dziś, dla szesnastu osób, jest to jedynie koszt produkcji: trzydzieści dziewięć dziewięćdziesiąt! Jeśli klient nadal się waha to zabierasz jeden flakonik, nachylasz się do niego i mówisz, że Tobie nie wolno rozdzielać zestawów, ale dla niego zrobisz wyjątek – ten jeden flakon za dziewiętnaście dziewięćdziesiąt. To co, takie drobne to już na pewno się znajdą?

A miało być tak pięknie!

Czwartego dnia pracy zdałam sobie sprawę, że nic nie jest tak, jak miało być. Miałam pracować w sklepie – wylądowałam na deptakach. Poinformowali nas, że praca będzie płatne od godziny – okazało się, że zarabiasz w zależności od sprzedaży. Na domiar złego, choć na miejsce pracy wyjeżdżaliśmy o ósmej, już o 7:30 trzeba było być w biurze (dzień pracy kończył się o 17, kiedy następowały rozliczenia). W małym pokoju sprzedawcy ćwiczyli prezentacje między sobą i popijali kawę na stojąco – choć czeka ich cały dzień na nogach. Kiedy wszyscy wzięli towar, szef wzywał nas do swojego pokoiku, gdzie stawaliśmy wokół biurka, za którym on bujał się w fotelu. Następowała krótka mobilizacyjna przemowa, zachęta do efektownej pracy, ustalenie, jakie bonusy dziś obowiązują, wypłacenie premii za poprzedni dzień i wyśmianie osób, które mało sprzedały. W tym samym fotelu po chwili bujał się szef drugiej firmy, która miała siedzibę w tych samych pomieszczeniach.

Początkowo dojazdy do miejsca pracy opłacał szef – ale kiedy czwartego dnia upomniałam się o pieniądze na bilet usłyszałam od szefa: Agata, który ty dzień pracujesz!? My opłacamy dojazdy przez trzy pierwsze dni. Pożyczę Ci… Nie pierwszy i nie ostatni raz zamurowało mnie. Kiedy z szefem umawiałam się na „tydzień treningowy” było dla mnie oczywiste, że tydzień to pięć dni roboczych plus weekend. Tutaj „tydzień treningowy” znaczy siedem dni roboczych… No i najważniejsze – bycie hostessą i zachęcanie ludzi do kupienia jakiegoś produktu a bycie akwizytorem to dwie zupełnie różne bajki. Ale o prawdziwym obliczu firmy nikt na początku nie raczył nawet wspomnieć.

Wiesz dlaczego oni nic nie mówią – powiedziała w rozmowie koleżanka, która pracuje drugi sezon – nikt nie chce takiej pracy!
Tutaj wszyscy harują jak głupi i nikt nic nie mówi! – dodała druga, która – podobnie jak ja, po zakończeniu tygodnia treningowego nie pokazała się już w firmie. Zrozumiałam również, dlaczego nawet osoby, które krótko pracują w firmie nie powiedziały mi, jak naprawdę wyglądają panujące w niej układy. Na jednej z mobilizacyjnych przemów szef wyraźnie zaznaczył, że nowym osobom nie mówimy jak wygląda praca wyrażamy się o niej tylko w superlatywach, bo… chcemy zarabiać dużo pieniążków.

Takie są fakty

Sprzedawane na ulicach flakony miały wydrukowaną cenę na opakowaniu - 99 zł. Firma kupowała je za... 2,50 zł. Sprzedawała - po promocyjnej cenie: 20 zł. Akwizytor (bądź justman, brzmi dużo milej dla ucha) na jednej sprzedanej sztuce zarabiał (w zależności od tego, jak dużo sprzedał towaru) od 4,50 do 6,50 zł.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto