Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pan bredzi, panie Dawkins

Andrzej Krempel
Andrzej Krempel
Co jakiś czas na łamach tzw. prasy popularnej pojawia się wypowiedź kogoś w rodzaju p. Dawkinsa mówiąca, że religia powinna wreszcie umrzeć.

Przy okazji są prezentowane coraz bardziej niedorzeczne i niedowodliwe wyjaśnienia genezy wierzeń religijnych oraz ich „prawdziwej” roli w społeczności ludzkiej. Potem niezbyt rozgarnięci obywatele powtarzają te bzdury, wprawiając wzmiankowanych luminarzy w jeszcze większą pychę i samozachwyt.

Ideologicznie rozumiany ateizm nie jest niczym nowym. Od czasów oświecenia jest obecny wśród ludzi nauki. Swoje apogeum przeżywał w XIX wieku, kiedy to August Comte ogłaszał zasady scjentyzmu. Realizowało je potem wielu proroków nowej wiary - bo niestety i nauka stała się dla niektórych ekwiwalentem religii. I chociaż wielu było ateistów, którzy swoje poglądy opatrywali, charakterystycznym także dla wierzących, znakiem niepewności, jednak to właśnie
nieomylne słowa Czcicieli Nauki najgłośniej się roznosiły. I dzisiaj możemy usłyszeć wrzask kapłanów „jedynie słusznej” drogi poznania.

A ja, skromny wielbiciel Zofii, postanowiłem im przed świętami, o zgrozo, religijnymi, popsuć nieco samopoczucie.

Czytając wypowiedzi pewnych biologów, fizyków i innych, odnoszę wrażenie, że choć w swojej branży niejeden jest autorytetem, jednak brak im podstawowej wiedzy filozoficznej. Dlaczego powinni ją posiadać? Ponieważ dyskusja o sensie i naturze religii jest dyskusją filozoficzną! Tylko Matka Wszystkich Nauk ma odpowiednie narzędzia, aby problem rozważać i do jakichś wniosków dotrzeć. A dwie jej córy: metafizyka i epistemologia (nauka o poznaniu) najlepiej się do tego nadają.

Metafizykę nieraz już grzebano, więc pozostawmy ją na boku. Jedna jej zasada przyda się nam nieco później. Zajmijmy się epistemologią.

Człowiek w czasie swego istnienia testował dwa sposoby poznawania siebie i świata. Od początku kultury dominował sposób mityczny. Polega on z grubsza na tym, że całym otaczającym światem, zjawiskami przyrody, procesami życiowymi organizmów, postępowaniem ludzi, myśleniem rządzą przyczyny (idee, prawa, byty) istniejące poza postrzeganym światem i od tego świata niezależne. Ten sposób opisu świata funkcjonuje (tylko?) na gruncie religii.

Drugim sposobem jest nauka. Posługuje się ona ściśle określonymi pojęciami i metodami pracy. Zazdrośnie i podejrzliwie ocenia każdą nową teorię, pozwalając jej lub nie nazywać się teorią naukową. Swoją ocenę formułuje za pomocą precyzyjnych zasad, które zresztą sama sobie stworzyła i uznała za najdoskonalsze (czyt. jedyne).

Czy te oba sposoby poznawania świata wykluczają się nawzajem? Czy któryś z nich jest lepszy, prawdziwszy? Moim zdaniem
i nie tylko moim) oba są równoprawne i tak samo wartościowe. Oba bowiem starają się odpowiedzieć na podstawowe pytania ludzkości. Nauka chce opisać świat materialny, aby można go było sobie podporządkować.

Mit zaś próbuje załagodzić lęk wynikający z poczucia wyobcowania człowieka w tym materialnym świecie. Próbuje odpowiedzieć, skąd owo wyobcowanie się bierze. W swej istocie metody te nie są wobec siebie konkurencyjne. Nie szkodzą sobie nawzajem, nie muszą ze sobą walczyć. Mogą współistnieć na jednakowych prawach.

Nauka sprawdziła się doskonale, umożliwiając powstanie cywilizacji, a w konsekwencji obserwowany dzisiaj postęp techniczny. Nie była jednak w stanie sprawić, żeby człowiek poczuł się w swoim niby świecie w pełni swojsko, bezpiecznie. Stale nęka go nie dająca się zrozumieć trwoga. Szuka sensu życia, próbuje zrozumieć siebie, innych. Nie potrafi zaakceptować cierpienia, śmierci. Podporządkował sobie świat, a mimo to czuje, że jest temu światu całkowicie obojętny. Potrzebuje zrozumienia, współczucia, a nade wszystko pewności. Nauka mu tego nie daje.

Doskonale widać to w przypadku tych, którzy naukę zaczęli traktować jako swoistą religię. Tworzą dogmaty, zaczynają wierzyć w teorie naukowe, zamykają się na ich krytykę, choćby nawet racjonalną. Właśnie: wierzą, choć wiara to nie sfera nauki. Czynią to jednak, bo potrzebują pewności, a tylko wiara daje pewność. Szczególnie wiara fanatyczna.
Na tym można skończyć wywody, ale pozostało coś jeszcze. Otóż wspomniani na początku luminarze nauki z jakichś przyczyn nie wspominają, że cała nauka opiera się na pewnych pojęciach i założeniach, których żadna teoria naukowa nie jest w stanie wyjaśnić i zdefiniować.

Każda naukowa teoria, aby taką być, musi poprawnie opisywać zjawisko, wyjaśniać jego przyczyny i przewidywać następstwa. Musi więc być prawdziwa. Ale cóż to znaczy? Jest wiele definicji prawdy. To jednak mają wspólne, że uznają, iż coś takiego jak prawda w ogóle istnieje. Żeby mówić o prawdzie, musimy uznać, że jest ona niezależna ani od człowieka, ani od sytuacji, w której on się znajduje. Inaczej byłaby czymś względnym, a taka nie pozwoliłaby powiedzieć o świecie niczego pewnego. Stale by się zmieniała. Musi więc być prawda zakorzeniona w rzeczywistości pozostającej poza światem, czyli mieć charakter absolutny (np. boski).

Naukowe poznawanie świata opiera się na założeniu, że świat, jaki widzimy, jest taki właśnie. Podlega takim prawom, które jesteśmy w stanie sformułować i dostrzec ich konsekwencje. Czy jednak jest to prawda? Czy w świecie samym w sobie istnieją jakiekolwiek stosunki matematyczne? Istnieje coś dalej, bliżej, wcześniej, później? A może to tylko nasza świadomość jest tak ukształtowana, że inaczej świata postrzegać nie potrafi? Immanuel Kant i Edmund Husserl obszernie na ten temat pisali. I choć wydaje się, że rozważania powyższe prowadzą donikąd, jedno jest pewne: założyliśmy, że zmysły nas nie mylą, pokazują świat takim, jakim on jest, tylko założenia tego nie jesteśmy w stanie udowodnić. Nauka nie jest w stanie udowodnić.

Kolejną sprawą jest zdumiewająca łatwość tworzenia nowych pojęć, mających wyjaśnić np. potrzebę istnienia kultury czy religii. Chodzi mi na przykład o tzw. memy. Pozostawiam na boku fizjologiczne znaczenie pojęcia, jeśli oczywiście coś takiego jak mem w mózgu można odnaleźć. Apeluję jednak do ludzi nauki, aby byli nieco bardziej ostrożni we wprowadzaniu nowych pojęć. Przypomnijcie sobie państwo historię eteru czy cieplika. Teorie nie grały, więc znaleziono protezy. A potem okazało się, że fala elektromagnetyczna rozchodzi się także w próżni, odpowiada ona również za rozgrzewanie się przedmiotów. Warto przypomnieć sobie średniowieczną zasadę zwaną „brzytwą Ockhama”: nie mnożyć bytów ponad potrzebę. Szkoda że modni naukowcy nie mają o niej bladego pojęcia jak zresztą o wielu innych sprawach.

Tekst inspirowany myślą Leszka Kołakowskiego.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto