Słowa powyższe oddają w sposób niezwykle celny i lakoniczny to, co się dzieje wokół istnienia homoseksualizmu, będącego faktem obiektywnym, oraz wokół antypropagandy uprawianej przez "prawdziwych Polaków", "prawdziwych katolików", "prawdziwych łysych" oraz ich, jak najbardziej prawdziwe, żony.
Jeżeli ktokolwiek rozpoczyna w demokratycznym (i nie tylko) kraju demonstracje, to znaczy, że mu się źle dzieje i nagłaśnia problem, by swoją sytuację poprawić. O szczegółach złego traktowania mogą w sposób miarodajny i wiarygodny mówić wyłącznie sami zainteresowani. W tym przypadku homoseksualiści. Człowiek o orientacji heteroseksualnej może takie demonstracje popierać en bloc, może przyznawać rację niektórym żądaniom i wymaganiom, może też pominąć milczeniem całe zjawisko jako coś, co go nie interesuje. Na zasadzie "nie moje małpy, nie mój cyrk".
Jednakże ugrupowania ultraprawicowe, mające z reguły w swych nazwach i hasłach odmieniany we wszystkich przypadkach, czasach i trybach słowa "prawda" oraz "katolicyzm" czują się upoważnione do WW. Wielkiej walki! Organizują więc kontrmanifestacje, wydają zarządzenia i wypisują hasła propagując własny punkt widzenia na istniejące obiektywnie zjawisko odmienności; propagując skutecznie to, z czym tak zaciekle walczą. Każdy komu te sprawy były dotychczas obojętne, czuje się niejako zobowiązany do poznania zjawiska. Wyciąga własne wnioski pro lub kontra, ale zaczyna być aktywnym i świadomym uczestnikiem przepychanek. Stąd też cytat wypowiedzi Asena. Po prostu trafił w dziesiątkę.
Nienawistnicy spod sztandarów Romana Giertycha niezwykle skutecznie zapoznają społeczeństwo ze zjawiskiem homoseksualizmu. I o ile samej orientacji nikogo nauczyć nie można, bo to sprawa biologii, genetyki i procesów niezależnych od człowieka, o tyle wrzaskliwe zwalczanie czegoś co istnieje obiektywnie, daje skutek raczej odwrotny.
W tym sensie bardzo interesująca na tle "wojny giertyhomowej" stała się demonstracja na rzecz rodzin. Demonstrują rodziny, bo im się źle dzieje? Akurat tym demonstrującym nie najgorzej. Rodzin, które miałyby o co krzyczeć na żadnych demonstracjach nie uświadczysz. Wielodzietność (wypowiedź pani wielodzietnej) oznacza ograniczenia materialne, liczenie każdego grosza lub zgoła skrajna nędzę.
Na którą od czasu do czasu usiłuje się przyłożyć plaster organizując zrzutkę. Po uprzednim pokazaniu w telewizji nędzy i ciemnoty przekraczającej wszelkie wyobrażenia. Po takiej akcji jakaś gromada zagłodzonych dzieci oraz nie pracujący rodzice dostają trochę starych mebli, używanych szmat i zasiłek. Z mieszkaniem lub pracą dla tatusia-dziecioroba już nie zawsze wychodzi.
I tak do następnej akcji, bo w akcjach jesteśmy niedoścignieni. Tematu nie ma co dalej rozwijać, bo wystarczy poczytać tytuły doniesień prasowych, aby wyrobić sobie zdanie, co się dzieje z rodziną, a przede wszystkim dziećmi w naszym nabożnym kraju. Narzuca się więc pytanie - czy przypadkiem pan Gie&comp. nie tracą całej pary na gwizdek przeciw gejom? Bo jak dotąd, działanie prorodzinne tych panów czyli wielkie becikowe, przyczyniło się tyleż do rozrodu, co do pijaństwa "świadomych rodzicieli".
Nowi ministrowie w rządzie Donalda Tuska
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?