Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pisząc tę książkę, czułem wstyd za rodaków

michalmazik
michalmazik
Zdjęcie przedstawiające autora
Zdjęcie przedstawiające autora
Obiecujący pisarz polskiego podziemia. Ma na koncie kilka książek, ostatnią z nich jest "Chiński ekspres", w której autor odsłania nasze narodowe wady, a Chiny są tylko egzotycznym dodatkiem. Rozmawiam z K. S. Rutkowskim - pisarzem niepokornym.

W grudniu 2008 roku trafiła do sprzedaży Pana pierwsza powieść pt. "Chiński ekspres". Jak powstała? Czy planował Pan napisanie jej jeszcze przed podróżą do Chin?

- Nie. Przed podróżą do Chin nie planowałem żadnej książki, a jeśli nawet coś chodziło mi po głowie, to jedynie opowiadanie. Na pewno nie liczyłem, że ten wypad do Azji dostarczy mi materiału na sto stron druku, ale tak się stało. Nie wierzyłem, że coś zaplanowanego od początku do końca, dosłownie dzień po dniu, a nawet godzina po godzinie, może dostarczyć czegoś więcej niż trochę doznań turystycznych, ale nie doceniłem ludzi, z którymi pojechałem. Dość szybko połapałem się, że to bardziej oni niż Chiny, są materiałem na książkę i wystarczy tylko uważnie ich obserwować, a coś z tego będzie. No i się nie zawiodłem. Oczywiście Chiny były dla poczynań tych ludzi świetnym tłem. Egzotycznym, a co za tym idzie, jeszcze bardziej obnażającym ich buractwo, które jest jednym z głównych tematów mojej książki, które pewnie nie byłoby tak wyraźnie widoczne, gdybym opisywał je na tle jakichś naszych polskich, swojskich widoków. Ale na tle Chińskiego Muru czy Zakazanego Miasta słoma wystająca z pantofli czy podciągnięte pod kolana granatowe skarpetki w sandałach rzucały się w oczy znacznie bardziej, nawet jeśli portfele ich właścicieli pękały w szwach. Tylko chłonąłem to, co widziałem, niczego specjalnie nie wymyślając. Lecąc do Pekinu, nie liczyłem na książkę, a wróciłem z materiałem na niezłe opowiadanie, które w trakcie pisania rozrosło się do niedługiej powieści.

Główny nacisk położył więc Pan na opisanie zachowań bogatych polskich turystów-snobów, którzy podróżowali z Panem…
Tak jak powiedziałem już na początku wycieczki uznałem, że jeśli coś o niej napiszę, to skupię się na współtowarzyszach podróży. Takiego literackiego materiału to ze świeczką szukać. Wystarczyło tylko patrzeć na tych ludzi, słuchać, co mówią, obserwować, jak się zachowują i notować - notować to wszystko w pamięci i na papierze. I ja tak robiłem. Już trochę bywałem w świecie, nieraz widziałem, jak zachowują się w nim Polacy, ale wycieczka po Chinach była wyjątkowa pod tym względem, bo tu mogłem zaobserwować pełen zakres zachowań polskiego turysty, który dorobił się na trzech kwiaciarniach w Krakowie czy też na tuzinie straganów na bazarach Poznania, który ma nowego merca, drugą w kolejności, głupią jak but żonę, tyle że znacznie młodszą od pierwszej i bardziej cycatą i parę euro w portfelu więcej niż inni, czyli - jego zdaniem - świat u swych stóp. Królowie życia na wakacjach. Tylko-niestety- korony na ich łbach nie były ze złota, tylko z tombaku, a światowe maniery tych ludzi– oczywiście ich zdaniem – tylko i wyłącznie podręcznikowym zestawem zachowań polskiego majętnego wieśniaka. I o nich w dużej mierze traktuje ta książka. Ale były wyjątki. To ludzie, którzy mieli nie tylko kasę, ale i klasę i o nich też napisałem. Z nimi się tam zaprzyjaźniłem i to jedyne pozytywne postacie...

Baba-Herod, pseudointelektualistka, która pragnie kierować ludźmi, jej mąż - przytakujący pantoflarz, który nie potrafi się jej sprzeciwić, bogaci turyści, którzy każdą niedogodność podróży traktują jako osobistą zniewagę... Odsłania Pan ludzkie słabości. Czy rzeczywiście Polacy tak się zachowują?

Naprawdę trudno w to uwierzyć? Niestety, nie wymyśliłem tego, a bardzo bym chciał. Opisałem prawdziwych ludzi. Przez dwa tygodnie jeździłem z nimi po Chinach, ba! Jadłem z nimi przy jednym stole, a z niektórymi nawet piłem wódkę. Opatrzyłem się i osłuchałem. Dzięki nim wiem, jaki nie chciałbym być, czego nie powinienem robić i jak się nie zachowywać w stosunku do miejscowych, kiedy gdzieś wyjadę. Dostałem lekcję. I powiem tak, że mój palec wskazujący w żadnym kraju, w którym będę i w żadnym hotelu, w którym zamieszkam ani w żadnej restauracji, w której coś zamówię, nie wyprostuje się nagle, a ja władczym, nie znoszącym sprzeciwu głosem, niemiłosiernie kalecząc angielski, nie zażądam, żeby jakiś kelner czy ktokolwiek inny wykonał jakiś mój rozkaz. A w Chinach widziałem takie żałosne sceny okazywania pogardy w wykonaniu Polaków. To naprawdę było przykre. W książce nie opisałem wszystkiego, pominąłem wiele, ale sedno ująłem dość dobrze. Na tyle dobrze, że pisząc o tym, nadal czułem wstyd za rodaków.

W książce przeplatają się elementy prawdy i fikcji. Być może nigdy nie doszłoby do napisania powieści, gdyby Pański samolot odleciał chwilę wcześniej.

Tak, zgadza się. Po wyjściu z samolotu na lotnisku w Paryżu, pomyliłem autobusy podstawione pod samolot i pojechaliśmy razem z córką nie na ten terminal, co trzeba. Jak to zwykle bywa, gdy ma się już pecha, ten, na który trafiłem, był oczywiście jak najdalej od tego, z którego odlatywał samolot do Pekinu. Może nie byłby to większy problem, gdyby do odlotu samolotu były ze dwie godziny, nas jednak dzieliły od tego minuty. Naprawdę wylaliśmy sporo potu, żeby zdążyć na czas i dopadliśmy do wyjścia na styk, kiedy panie stewardesy już go zamykały. 2 minuty później i całkiem możliwe, że materiał na książkę przeszedłby mi koło nosa. Ale się udało. Z perspektywy czasu, patrząc na ten epizod okiem pisarza, uważam, że jednak miałem szczęście, że to mi się przydarzyło, bowiem opis tej lotniskowej gonitwy świetnie mi wyszedł
w książce, no i nie musiałem go wymyślać. Podałem to tak, jak wyglądało, a więc trochę śmiesznie, trochę tragicznie, bezlitośnie obnażając swoje lingwistyczne braki i zwykłe ludzkie słabości. Zresztą ta książka jest nie tylko krytycznym spojrzeniem na innych, ale przede wszystkim, głębokim spojrzeniem w głąb samego siebie. Nigdy wcześniej tego nie zrobiłem na taką skalę. Ale kiedyś to zrobić trzeba, bo to jest wpisane w bycie pisarzem, każdy jeden musi kiedyś na kartach książki zajrzeć w głąb swojej duszy i szczerze opisać, co w niej zobaczył. Nawet jeśli pisze fantastykę, wtedy tylko to bardziej kamufluje.

Marian Tong, chiński przewodnik to postać autentyczna, tyle, że pod zmienionym nazwiskiem. Postrzega Polaków jako bandę kretynów, z którymi ma tylko problemy. Pańska grupa musiała mu chyba nieźle dać w kość?

Alter ego Romana Tonga to facet o iście stoickim spokoju, bo ani razu szlag go nie trafił, a w kontaktach z członkami naszej grupy, mógł go trafiać często. Widać Chińczycy są uodpornieni na
chamstwo i pewność siebie Europejczyków, ich niegodne zachowanie. Wszelkie, nawet najgłupsze uwagi przyjmował z pokorą i zawodowstwem, choć nie wierzę, że wewnątrz siebie nie rzucał w naszym kierunku jakichś soczystych chińskich przekleństw, bo dostawał od grupy nieźle w kość. Niektórzy traktowali go jak opłacony gadający po chińsku i polsku dodatek do wycieczki, który można było wykorzystać do czego się chciało, łącznie z kupowaniem podpasek w sklepie. A facet był (jest) świetnie wykształcony, na polskich i chińskich uczelniach i pewnie pod tym względem bił na głowę wszystkich w grupie. Jednak nikogo to zbytnio nie obchodziło. Często traktowano go jak służącego. Ale on nie pozostawał nikomu dłużny, z uśmiechem na ustach skubał nas z kasy, kiedy tylko mógł. Dosyć wiernie opisałem te jego drobne machlojki w książce. Nie gniewałem się za to na niego, chociaż i ja też dostawałem po kieszeni. Mówiąc szczerze, byłem nawet czasem pełen podziwu dla jego sprytu i niedowierzania dla polskiej głupoty, bo chyba tylko ja jeden połapałem się w jego grze.

W książce pojawia się epizod na temat polskiego trenera. Andrzej Strejlau, niegdyś trener drużyny z chińskiej ekstraklasy to znana postać. Dodał Pan ten motyw, żeby ubarwić powieść czy może autentycznie Tong wspominał o Polaku?

Piłkarski epizod to autentyczny wycinek z życiorysu Tonga. Wspominał o nim wielokrotnie i wydawał się być dumny z tego, że przez dwa lata był osobistym tłumaczem polskiego trenera, z którym podobno przez ten czas się zaprzyjaźnił. Jego opowieści o nim były naprawdę jedną wielką laurką, z której wynikało, że przed przybyciem Polaka do Szanghaju tamtejsza drużyna była na kolanach i nie mogła się z nich podnieść. Podobno zrobiła to dopiero, kiedy Strejlau przejął nad nią pieczę i z czasem doprowadził ją na samą górę ligowej tabeli. Nie jestem zapalonym kibicem piłkarskim, polskiego trenera ledwo wtedy kojarzyłem. Dowiedziałem się o nim więcej dopiero pisząc książkę, ale uwielbienie, które Tong okazywał w swoich opowieściach, musiało w niej znaleźć krótkie odzwierciedlenie. Choćby dla równowagi, aby pokazać, że nie tylko durnie z Polski odwiedzają Chiny, ale także tacy ludzie, którzy zapisują tam piękną kartę.

W Chinach spotkał się Pan z obcą kulturą. Jacy są Chińczycy? W jakim stopniu komunizm odcisnął na nich swoje piętno?

Jedynym śladem komunizmu, jaki przez ten czas widziałem, był wielki portret Mao wiszący nad bramą do Zakazanego Miasta i jego mauzoleum na placu Tienanmen. I powiem, że gdybym nie wiedział, kim jest ten koleś na obrazie, nie wziąłbym go za komunistycznego krwawego dyktatora, którego kult w Chinach nadal trwa. Pekin i Szanghaj to miasta o nowoczesnej infrastrukturze, nie różniące się w niczym od metropolii Zachodu. W każdym razie ja żadnych różnic nie widziałem. Gwiaździste czerwone flagi masowo nie powiewały, a na placach partyjni agitatorzy nie robili ludności zbiorowego prania mózgów. Nic z tych rzeczy. Wszędzie bilbordy zachodnich firm, na licznych wielopasmowych autostradach fury wszystkich znanych marek, świetnie zaopatrzone sklepy, a wieczorami restauracje, knajpy i knajpeczki pękające w szwach. Tak tam wygląda komunizm. Nie wiem, jak wyglądał kiedyś, pewnie podobnie jak u nas lub nawet gorzej, w końcu nasi Pierwsi Sekretarze nie byli aż takimi okrutnikami, jakimi byli i wciąż są azjatyccy komunistyczni przywódcy, ale dziś ten chiński komunizm na pierwszy rzut oka nie różni się niczym od kapitalizmu. Owszem, pewnie jakby zajrzeć pod ten lukier, ujrzałoby się i nędzę i brak podstawowych praw człowieka, ale tego, cholera, tam wcale nie widać. Nie na ulicach miast, które odwiedziłem, na uśmiechniętych twarzach ludzi, których tam spotykałem.
Może aż tak uważnie się nie rozglądałem, może coś mi umknęło, nie wiem... Będąc tam, w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy aby my tu w zachodnim świecie nie dorabiamy
Chinom na wyrost gęby czerwonego potwora, który gnębi swój lud, nie pozwalając mu godnie żyć? Chyba zbytnio patrzymy na ten kraj przez pryzmat polityki, która jednak zbyt dużo wypacza i jeszcze więcej wyolbrzymia.

Dziękuję za wywiad i życzę powodzenia.

Wkrótce ukaże się kolejna książka K.S.Rutkowskiego "Noc inna niż wszystkie". Zapraszam do lektury.

od 7 lat
Wideo

Zmarł Jan Ptaszyn Wróblewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto