Należę do tego pokolenia, które czasami jest nazywane pokoleniem stanu wojennego. Każdy z nas nosi inne wspomnienia i inaczej patrzy na tamte czasy. Łączy nas fakt, że tamten dzień trzynastego grudnia stał się dla nas swoistym egzaminem dojrzałości, który kilka roczników zdawało w tym samym terminie.
Wrocław A.D. 1981
Stan wojenny zastał mnie we Wrocławiu. Przywiozłem zaproszenie i materiały informacyjne katowickiego ROPCiO* dla wrocławskiego oddziału Ruchu. Nocowałem u rodziny. Po śniadaniu, nic nie przeczuwając poszliśmy do kościoła. Dopiero po mszy zrozumieliśmy przyczynę panującego powszechnie dziwnego podniecenia: „ogłoszono stan wojenny”. Po prawdzie nikt z nas nie wiedział, co to oznacza. Miałem wrażenie, że przypadkiem znalazłem się na planie filmowym, gdzie grają jakiś sensacyjny scenariusz.
Po powrocie do domu kilkakrotnie ze zdumieniem wysłuchaliśmy przemówienia generała. Wszystko było dalej mocno nierzeczywiste.
Cudem peerelowskiej techniki, czyli fiatem 126p pojechaliśmy pod wrocławską siedzibę Solidarności. Nie my jedni. Staliśmy w całkiem licznej grupie gapiów i obserwowaliśmy, jak słowa generała wcielane są w życie. Zza kordonu mundurowych widzieliśmy skutki rewizji, widzieliśmy jak z okien wypadają papiery, maszyny do pisania... Zaczynałem rozumieć, że coś się jednak zmieniło. Do Gliwic wróciłem nocą. Autobusy nie kursowały, więc do domu szedłem pieszo. Ulice były pustawe, większość przechodniów stanowiły umundurowane patrole. Legitymowano mnie kilkakrotnie, ale bez konsekwencji, dopiero uczyliśmy się reguł stanu wojennego, zarówno my, jak i „oni”.
Stan wojenny
Byliśmy wtedy bardzo młodzi i nie traktowaliśmy stanu wojennego tak poważnie jak nasi rodzice. Nie mieliśmy jeszcze własnych rodzin, nie myśleliśmy o karierze i pracy... nie mieliśmy wiele do stracenia. Nasze rozgrzane głowy przepojone ideami wolnościowymi nie chciały pogodzić się z ograniczaniem swobód obywatelskich, co dobrze wpasowywało się w typowy dla tego wieku młodzieńczy bunt. Przeżyliśmy krótki, lecz radosny i bardzo intensywny okres pierwszej Solidarności, który był bardziej zapowiedzią wolności, niż faktycznym przełomem. Teraz ceniliśmy sobie ten okres jeszcze bardziej - dotarło do nas, co straciliśmy.
Gdy ogłaszano stan wojenny byłem już od dwóch lat członkiem pierwszej i jedynej, jak sami o niej mówiliśmy, partii niepodległościowej**. W moim prywatnym odczuciu, nie tylko mnie to nobilitowało, ale również zobowiązywało do działania. Buńczucznie dodawaliśmy sobie otuchy: „zima wasza, wiosna nasza”. Te emocje i te nadzieje popychały nas do działania: druk i kolportaż „bibuły”, malowanie znaku Polski Walczącej na murach, udział w manifestacjach ulicznych... Tak część mojego pokolenia wchodziła w dorosłość.
Wtedy było prościej
Każde pokolenie żyje własnym życiem i nie zastanawia się zbytnio nad przeszłością. Jeżeli przypadkiem młodzi poświęcą dziś chwilę na refleksję nad czasem stanu wojennego, to albo nam zazdroszczą, że nasza młodość przypadła na tak „ciekawe czasy”, albo - częściej współczują. Cóż, nikt nie wybiera sobie swojej epoki, dla nas to były normalne czasy.
Paradoksalnie, mimo, że wychowywaliśmy się za komuny, więcej wysiłku pedagogicznego poświęcano wtedy patriotycznemu wychowaniu, zarówno w szkole jak i w domach, niż dzisiaj, w wolnej Polsce. Widocznie, jak napisał Jean Amery „trzeba mieć kraj ojczysty, aby nie był potrzebny”.
Wbrew pozorom, nie byliśmy niepoprawnymi optymistami, i raczej nikt nie zakładał, że dożyjemy wolnej, suwerennej Polski. Może nasze dzieci lub wnuki... Kiedyś Cyganka spojrzała na moją dłoń i powiedziała „widzę, że przeżyjesz komunizm w Polsce”, a ja potraktowałem to jako przedni dowcip. Opowiadałem znajomym, że „Cyganka wywróżyła mi nieśmiertelność”.
Po ciemnej stronie mocy...
Nie da się ukryć, że łatwiej nam było wtedy dokonywać wyborów niż dzisiaj. Przy całej swej zewnętrznej szarości, świat był wtedy zdecydowanie bardziej czarno-biały niż dziś: „my” i „oni”, nasze młodzieńcze ideały i „imperium zła”. Rzadko spotykam znajomych z tamtych czasów, większość się ustatkowała, ma rodzinę, dom i pracę, a młodzieńcze uniesienia wstydliwie chowa w szufladzie. Przy jednym z takich nielicznych spotkań, siedząc wygodnie w fotelach, zrobiliśmy bilans osiągnięć życiowych naszych dawnych znajomych z czasów „konspiracji”. Ze zdziwieniem stwierdziliśmy, że blisko połowa z czasem „przeszła na ciemną stronę mocy” i prowadzi dziś działalność, która ma się nijak do naszych dawnych zasad. Okazuje się, że ideały, których nie pokonał strach, przesłuchania i internowanie, poddały się innej wartości, wartości pieniądza. Ot taka drobna liberalizacja wartości.
A zatem, nawet gdyby kiedyś istniał taki mit, że kto przeszedł chrzest bojowy w tamtych czasach ten pozostaje na zawsze niezłomny, to właśnie udało nam się go obalić. Najwyraźniej nie wszyscy są wiecznymi idealistami i „rewolucjonistami”. Co nam zatem pozostaje? Ano, dzisiaj już bez młodzieńczych uniesień, tylko zwyczajnie: nie przejmować się i dalej robić swoje.
* Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela
** Konfederacja Polski Niepodległej
Dziennik Zachodni / Wielki Piątek
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?