Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Po zmroku, na oddalonym kilka kilometrów od Czeczenii odludziu

Michał Wójtowicz
Michał Wójtowicz
Po drodze podziwialiśmy piękne widoki
Po drodze podziwialiśmy piękne widoki
Razem z kolegami nocuję w okolicy nawiedzanej przez niedźwiedzia. Następnej nocy trafiam do opuszczonej chaty, gdzie pomimo wielu niedogodności udaje mi się w końcu zasnąć.

Maszerujemy wzdłuż rzeki płaską jak stół drogą z Dartlo do Czeszo i po kilku godzinach jesteśmy w wiosce. Trafiamy do jednej z kwater prywatnych i zamawiamy piwo. W ramach gruzińskiej gościnności gospodynie częstują nas pożywną zupą, miłą odmianą po konserwach i zupkach chińskich. Zamawiamy kolejne piwa, urządzamy sobie długą sjestą i w dalszą drogę ruszamy dopiero późnym popołudniem. Tuż przed zachodem słońca docieramy do Parsmy i rozkładamy nasze namioty.

Azerscy pasterze

Jeszcze nie zdążyliśmy się rozbić, a już wizytę składa nam Aleksander, pasterz pochodzenia azerskiego, który zaprasza nas do swojego, położonego tuż obok obozowiska. Na miejscu razem z kolegą częstują nas chlebem, serem, budyniem i piwem. Pasterze na co dzień mieszkają w wiosce położonej w okolicach Tibilisi, a do Tuszetii przyjeżdżają tylko latem, by wypasać swoje owce. W pewnym momencie Aleksander wspomina o "miedwiedu”. Ponieważ nikt z nas nie zna tego rosyjskiego słowa, a nie sądzimy, by chodziło o rosyjskiego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, więc prosimy o wyjaśnienia. Okazuje się, że Aleksander miał na myśli niedźwiedzia, który grasuje po okolicy. Widząc nasze wystraszone miny pasterze śmieją się i uspokajają, że niedźwiedź nie podejdzie w okolice wioski, a nawet jeśli to zrobi, to oni będą strzec swoich owiec, więc go zastrzelą. Po kilkugodzinnej biesiadzie wracamy do namiotów i nie niepokojeni przez żadne drapieżniki śpimy do rana.

Droga nadal biegnie wzdłuż rzeki, ale tym razem zamiast po ubitej ścieżce maszeruję po skupisku wielkich głazów. Stawiając każdy krok muszę uważać, by nie wejść w szczelinę, a z dwudziestokilowym plecakiem na plecach mam ograniczone pole manewru. Jak by tego było mało co jakiś czas kamienna ścieżka zawęża się tak bardzo, że poruszam się o jeden nierozważny ruch od rwącej rzeki.

Wchodzimy w góry

W końcu docieramy do Girewe, ostatniej wioski na naszym szlaku. Następny kontakt z cywilizacją mamy mieć dopiero za kilka dni w Szatili, gdzie kończy się nasza trasa. Ponieważ znajdujemy się tuż obok granicy czeczeńskiej, wzdłuż której będziemy się teraz poruszać, więc udajemy się do posterunku straży granicznej, by pokazać nasze paszporty i pozwolenie na wyprawę wydane przez pograniczników z Omalo.

Droga stopniowo wznosi się coraz wyżej. Trasa biegnie przez góry, oddzielone od drugiego pasma płynącą w dole rzeką. Wędrówkę utrudniają strumienie górskie, które co chwilę przecinają nam drogę. Z jednej strony cieszymy się na ich widok, bo mamy okazję na uzupełnienie zapasu wody i obmycie rozgrzanej głowy. Z drugiej musimy w takiej sytuacji zdjąć buty, oraz żeby nie pociąć stóp o zalegające na dnie kamienie zakładamy klapki, a następnie suszymy nogi i z powrotem ubieramy buty. Cała operacja zajmuje nieco czasu i przy dziesiątym z kolei strumieniu mam ochotę zostać pierwszą osobą, która pokona trasę z Girewe do Szatili w klapkach.

W opuszczonej chacie

Humor psują mi nadciągające z Czeczenii chmury burzowe. Ponieważ mój namiot kiepsko sprawdził się podczas ostatniej ulewy, więc zastanawiam się w jakich warunkach spędzę dzisiejszą noc. Z opresji wybawia mnie opuszczona, zamknięta na klucz chata, do której dochodzimy tuż przed zmrokiem. Tylko jakim cudem dostarczono materiały potrzebne do jej wybudowania? Od najbliższej wioski dzieli nas przecież wiele kilometrów, a przez prowadząca do niej wąziutką ścieżynkę nie przejedzie nawet najmniejszy samochód. Najwyraźniej właściciel chaty musiał posłużyć się końmi.

Mimo że ulewa przybiera na sile to Przemek z Wojtkiem postanawiają robić się na pobliskiej łące. Tymczasem ja z Radkiem i Grzesiem szykujemy się do snu na osłoniętej dachem werandzie. W miarę narastania ulewy staje się to bardzo trudne, ponieważ dziury po wbitych w zadaszenie gwoździach zaczynają coraz bardziej przeciekać. Na szczęście deszcz przestaje padać, więc rozkładamy karimaty i chowamy się w śpiworach.

Po całym dniu marszu ledwo trzymam się na nogach, ale chrapanie Grzesia nie pozwala mi zasnąć. Moje myśli błądzą do owianej złą sławą Czeczenii, od której dzieli mnie tylko kilka kilometrów. Przed wyprawą uspokajałem się tym, że nasz szlak jest popularny wśród turystów (co prawda na razie żadnych nie spotkaliśmy) i nie zdarzają się na nim żadne napady. Poza tym granica przebiega wzdłuż wysokich szczytów i jest strzeżona przez rosyjskie wojsko, krwawo rozprawiające się z tamtejszymi partyzantami, wśród których zdarzają się zwyczajni bandyci. A na dodatek pod rządami Ramzana Kadyrowa, nowego prezydenta, sytuacja w Czeczeni ostatnio się uspokoiła. Ale po zmroku na kompletnym odludziu racjonalne argumenty do mnie nie trafiają, a wyobraźnia podsuwa krwawe scenariusze.

Chrapanie Grzesia działa mi coraz bardziej na nerwy i zastanawiam się nad przeniesieniem na drugi koniec werandy. Ale śpiąc tam znajdę się pod ręką nieproszonych gości. Co gorsze, Grzesiu, czy bandyci? Rozbrzmiewające rytmicznie chrapanie rozwiewa moje wątpliwości, więc przenoszę swoje rzeczy kilka metrów dalej. Rano budzę się cały i zdrowy.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto