Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Polactwo nad trumną

Katarzyna Anna Głuszak
Katarzyna Anna Głuszak
Musimy odróżnić śmierć tragiczną od bohaterskiej. Nie piszmy historii na kolanie, nie dokonujmy nadinterpretacji faktów.

Gdy 10 kwietnia 2010 rozgrywała się tragedia pod Smoleńskiem, ja jeszcze spałam. Było parę minut przed 9 rano, a poprzedniego dnia świętowałam urodziny koleżanki. Drzemałam więc, pieczołowicie wyłączywszy telefony komórkowe, aby nikt nie zakłócał mojego sobotniego wypoczynku. Niespodziewanie zadzwonił telefon stacjonarny. Niechętnie - bardzo, bardzo niechętnie - opuściłam cieplutkie łóżeczko. "Włącz wiadomości, rozbił się prezydencki samolot" - usłyszałam. Szczerze mówiąc, ta informacja mnie specjalnie nie pobudziła. Na wpół przytomna kliknęłam pilotem, włączając kanał informacyjny. I - zamarłam. Jeszcze nie było oficjalnej informacji o tym, ile osób zginęło. Był za to chaos, hałas, zestresowani dziennikarze, urywanym, pełnym niedowierzania głosem podający, że samolot spadł przy próbie lądowania, później zaś cytujący za gubernatorem okręgu smoleńskiego, iż nikt nie przeżył. Dopiero wszakże po dłuższym czasie na pasku informacyjnym pojawiła się ta mrożąca krew w żyłach wieść ubrana w słowa: prezydent nie żyje, a wraz z nim zginęło 95 osób, często piastujących bardzo wysokie stanowiska.

Wróć do materiału: 10 kwietnia 2010 roku. Reakcje i relacje dziennikarzy obywatelskich

Szok i niedowierzanie, rozdzwonione telefony, zablokowane, przeciążone sieci. Telefon dzwonił co chwilę, ale tak naprawdę padało mało słów. Najczęściej było to tylko powtarzanie: "Niesamowite", "Niewiarygodne", "Nieprawdopodobne", a nawet "Unbelieveble" - bo odzywali się znajomi z całego świata. Spontanicznie powiesiłam flagę na balkonie - chyba jako jedna z pierwszych w okolicy. Wieczorem nie poszłam na planowane poprawiny imprezy - szczerze, to nie z powodu żałoby, po prostu byłam bardzo zmęczona poprzednią zarwaną nocą. Gdy obudziłam się w niedzielę, nadal nie mogłam sobie wyobrazić, uzmysłowić, jakoś przetłumaczyć, że prawdą jest to wszystko, co śledziłam w sobotę w telewizji.

Żałoba trwa nadal, media codziennie podają nowe informacje. Przede wszystkim mówią o identyfikacji zwłok, która z racji na ich bardzo zły stan jest dramatycznie utrudniona. Spekuluje się także o przyczynach tragedii. Prezentowane są demonstracje i spory, chwilami wręcz groteskowe, odnośnie miejsca pochówku. Dość niefortunna bowiem okazała się podjęta w chwili emocji decyzja o złożeniu szczątków pary prezydenckiej na Wawelu. Wybuchły z tej przyczyny mniej lub bardziej burzliwe dyskusje, które zepsuły poważną atmosferę narodowej żałoby. Przyznaję, że mi także ten pomysł nie przypadł do gustu. Nie lubię bowiem pisania historii na kolanie, nie podoba mi się nadinterpretacja faktów i robienie z kogoś bohatera tylko dlatego, że zginął tragicznie - tym bardziej, że śmierć tych 96 osób jest tyleż tragiczna, co niepotrzebna i pozbawiona sensu. Nie była to śmierć w obronie ojczyzny ani wartości, w jakie zmarli wierzyli. Owszem, lecieli do Katynia, który to jest miejscem uświęconym męczeńską krwią Polaków. Ale nie da się ukryć, że samolot mógł lecieć na inne lotnisko, mógł lecieć kilka godzin wcześniej, a nawet poprzedniego dnia. Bez sensu było (kolejny raz! Vide: katastrofa CASY pod Mirosławcem z 2008 roku) umieszczanie na pokładzie jednego samolotu tylu wojskowych i cywilów wysokich rangą. Pracownicy lotniska zeznali, że z racji gęstej mgły powinni byli je zamknąć i nie wydać zgody na lądowanie - ale bali się odmówić Polakom, aby nie odczytano źle tej odmowy, aby nie prowokować kolejnych napięć na linii Polska - Rosja.

Niemniej, nie czas i nie miejsce tu na spekulacje. Chciałam bowiem napisać o tym, co w szczególności mi się nie podoba w zachowaniach ludzi w obliczu tej katastrofy. Po pierwsze - absolutny brak klasy prezentowany przez wielu warszawiaków zabranych na trasie konduktu żałobnego prezydenta. Przepychanki, wyzwiska. W momencie, gdy trumna zbliżała się, zamiast kontemplować w ciszy i spokoju tę dramatyczną chwilę, większość sięgnęła po telefony komórkowe i przepychając się lub wystawiając ręce przed twarze innych, zaczęto robić zdjęcia. Po co? Przecież w mediach zostaną opublikowane fotografie znacznie lepszej jakości, jeśli już koniecznie ktoś odczuwa potrzebę wpatrywania się w karawan z trumną prezydenta. Polacy mają instynkt wybitnie stadny i skłonność do popadania w skrajności - od nienawiści do uwielbienia... i stąd zapewne ten owczy pęd, żeby popatrzeć na trumnę, po 10 godzin stania w kolejce... gdzie tu sens? Teraz nagle zewsząd słyszymy same superlatywy o parze prezydenckiej. W necie nie brak więc komentarzy, iż przed śmiercią bezustannie Kaczyńskich lżono i opluwano. Sądzę, że jak zwykle prawda leży pośrodku. Nie znaliśmy prezydenta jako człowieka - może rzeczywiście był przeuroczy, nie wiem. Znaliśmy go jako polityka i był w tej materii nieporadny - nie zaprzeczę. Nie będę teraz udawać, że oto żegnamy męża stanu. Owszem, żegnamy z szacunkiem prezydenta, lecz tak naprawdę nieudolnego i regularnie psującego nasze stosunki z krajami całego świata. Z wyjątkiem Gruzji. Nie mam nic przeciwko Gruzji. Byłam tam, w przeciwieństwie do większości naszych rodaków. Wiem, że w istocie Gruzini kochali naszego prezydenta Kaczyńskiego i dzięki niemu swą sympatię przekładali także na Polaków. To, że przy okazji niektórzy z nich twierdzili, że i Polska była swego czasu w ZSRR, to już inna kwestia… Niemniej jednak, jeśli chodzi o jakiekolwiek partnerstwo strategiczne, to przyjaźń z Gruzją nie miała w istocie większego politycznego ani ekonomicznego znaczenia. Co innego wiernopoddańcze uwielbienie dla Stanów Zjednoczonych! Tu niewątpliwie możemy wskazać wymierne rezultaty, jak choćby zakupienie zdezelowanych F16 albo wysłanie naszych żołnierzy na nie nasze wojny. Tym bardziej, że dawniej Irakijczycy byli do Polaków przyjaźnie nastawieni.

Nie mnie jednak osądzać dokonania - rzeczywiste lub urojone - Lecha Kaczyńskiego. Był prezydentem, zginął tragicznie. Tu powraca problem pochówku na Wawelu. Decyzja te jest przykra nie z tego powodu, że dotyczy Wawelu, że sam Kaczyński nijak do Krakowa nie przystawał, że był związany z Warszawą i z niepojętych przyczyn nie spocznie w rodzinnym grobie. Może więc przeciwnicy pochówku na Wawelu powinni znaleźć jakąś pociechę w myśli, iż sam zmarły zapewne wolałby spoczywać w spokoju na Powązkach? Nie o tym wszakże chciałam pisać. Pragnę zwrócić uwagę na to, iż nawet kwestia taka, jak miejsce pochówku prezydenta może budzić w narodzie jego najgorsze cechy. I nie chodzi mi bynajmniej o sam fakt dyskusji o miejscu złożenia szczątków Do tego każdy ma prawo. Raczej mam na myśli styl i poziom tych dyskusji.
Miałam wątpliwą - choć, bardzo ciekawą i socjologicznie pouczającą - przyjemność dyskutować o zdarzeniach ostatnich dni z kilkoma osobami o poglądach… hmm... jakże sprecyzować ich poglądy? Przed śmiercią prezydenta, byli prawicowcami, ale dość liberalnymi. A może tak mi się zdawało? Po zgonie Kaczyńskiego bowiem ukazali swoje prawdziwe oblicze. Może też nieprawdziwe, może takie emocje nimi targają? Kto wie? Albowiem, gdy tylko wspomniałam, że Lech Kaczyński nie był takim bohaterem, na jakiego się go kreuje, jeden kolega stwierdził, iż nie chce ze mną więcej rozmawiać! Oczywiście argumentował, że Lech Kaczyński to największy Polak ostatnich dziesięcioleci (aż dziw, że tylko dziesięcioleci!), ale oczywiście uprzedził mą prośbę o udowodnienie tego faktu, gdyż stwierdził, iż nie ma zamiaru ze mną dyskutować. Dlaczego? Cytuję kolegę (pisownia oryginalna): "W każdych czasach żyli ludzie, którzy byli sprzedawczykami, donosili na innych, byli fałszywi, którym nie zależało na ojczyźnie”. Nie bardzo wiem tylko, na kogo doniosłam i kogo sprzedałam? Typowa argumentacja osób z kręgów PiS - nie na temat, ale atakując rozmówcę - co tam, że bez sensu, byleby dosadnie! Tylko ten co z nami, ten kocha ojczyznę! Każdy inny podły zdrajca, sprzedawczyk i donosiciel.

To oczywiście nie koniec.

Kilka innych osób pozwoliło sobie na osobiste ataki pod moim adresem - płytkie i prymitywne, oczywiście. Ktoś, kogo stać na argument bardziej rozsądny, ten się nie musi uciekać do ataków ad personam przecież. Dlatego też nie czuję się urażona, moi drodzy - przeciwnie, ta zajadłość, zaciętość, złośliwość, nadinterpretacje et cetera, po prostu mnie śmieszą (tak, śmieszą - nawet w czasie żałoby). Widać, duch Lecha Kaczyńskiego jest w narodzie... Cała jego prezydentura upłynęła pod znakiem niezgody i dzielenia Polaków - i ta spuścizna po prezydencie pozostała z nami. Na szczęście - przynajmniej w moim otoczeniu, znakomita większość ludzi podchodzi do zajść ostatnich dni na właściwym poziomie. Bez przepychanek, za to w zadumie. Bez nadgorliwych peanów na cześć zmarłego prezydenta, za to pamiętając, że śmierć poniosło blisko stu ludzi. Bez jadu i złośliwości, lecz z wyrozumiałością i łagodnością, tak potrzebną w tym szczególnym czasie.

Jedynym plusem w tej całej tragicznej historii jest naprawdę godne, wspaniałe zachowanie strony rosyjskiej. Miejmy nadzieję, że nie tylko na czas żałoby. Miejmy nadzieję, że ta straszliwa tragiczna śmierć 96 osób zmieni jakość naszych stosunków z Rosją na dobre.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto