Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Polityczne sztuki z CBA w tle

Janusz Bartkiewicz
Janusz Bartkiewicz
Wszystko na to wskazuje, że PiS pod przywództwem braci Kaczyńskich szykuje się do ponownego skoku po władzę. I do walki o to, wykorzystuje bez żadnego zahamowania wszelkie dostępne mu chwyty, nie mające z demokracją wiele wspólnego.

Śledząc od samego początku polityczne i personalne starcia pomiędzy Platformą Obywatelską, a Prawem i Sprawiedliwością, nie można mieć wątpliwości, że mimo wspólnych korzeni politycznych, mentalnych i obyczajowych, pomiędzy tymi dwoma ugrupowaniami dojdzie kiedyś do ostatecznego zwarcia. Jego wynik zadecyduje o politycznej śmierci jednego nich. Wszystko wskazuje na to, że do takiego zwarcia dochodzi dziś i dzieje się to na naszych oczach, albowiem stopień nienawiści pomiędzy PO i PiS sięgnął zenitu, co spowodowało, iż partie te nie liczą się już z nikim i niczym. Przede wszystkim zaś, nie liczą się z obywatelami i prawem, które poprzez swoich przedstawicieli w Sejmie uchwalali. Określenia, przedstawiciele partii politycznych, używam celowo, albowiem od dawna w III RP fikcją jest, że w Sejmie działają przedstawiciele wyborców, czyli całego społeczeństwa i fikcji tej już nikt nawet nie stara się przykryć jakąkolwiek ideologią.

Opozycyjne PiS, widząc zwiększające się z dnia na dzień zagrożenie reelekcji Lecha Kaczyńskiego, zdecydowało się na gwałtowną radykalizację działań politycznych. Skierowane były one przeciwko największemu wrogowi partii, czyli Donaldowi Tuskowi i całej kierowanej przez niego Platformy Obywatelskiej. Prawo i Sprawiedliwość nauczone przykładami z najnowszej historii Polski, dawno zauważyło, że tylko wielkie afery polityczne zdolne są do wywrócenia politycznego porządku i odsunięcia od władzy rządzących polityków. Zdarzało się, że wywoływane afery, wyrzucały konkretnych ludzi na stałe poza polityczny nawias, o czym szczególnie przekonał się Sojusz Lewicy Demokratycznej. Bo to przecież połączonymi siłami prawicy (czytaj: PO i PiS) medialnie wykreowano tzw. aferę Rywina, w której przeprowadzone postępowanie procesowe nie tylko nie ujawniło w czyim imieniu, rzekomo, Rywin występował, ale i też sam Rywin został skazany za zamiar popełnienia przestępstwa. A w polskim systemie prawa sam zamiar nie jest karalny. Na dokładkę, to, że jakaś afera zaistniała, ustalono w głosowaniu, a konkretnie głosami szeroko rozumianej sejmowej prawicy.

Różnego rodzaju pitawale pełne są relacji z procesów, podczas których, przy zastosowaniu demokratycznych procedur, skazywano w istocie ludzi niewinnych. Sprawa procesu Dreyfusa jest tego dobitnym przykładem, aczkolwiek w III RP żaden Emil Zola ujawnić się nie odważył. Aby całkowicie rządy lewicy pogrążyć wykreowano kolejną wirtualną raczej aferę, określoną mianem starachowickiej, a następnie aferę związaną z posłem SLD, Pęczakiem. Pozwoliło to, na odsądzenie od czci i wiary całej polskiej lewicy, powodując nie tylko przegranie wyborów, ale nawet rozpad tej formacji politycznej, co doprowadziło do jej faktycznej marginalizacji.

Siłami samej już PO rozpętano totalną nagonkę na Włodzimierza Cimoszewicza, organizując przeciw niemu ciężką prowokację polityczną z wykorzystaniem byłych oficerów służb specjalnych III RP. Również afera gruntowa, aczkolwiek wywołana w innym celu, stanowiła poligon dla kierownictwa PiS, pozwalający na przećwiczenie planowania pożądanych sekwencji zdarzeń politycznych, zdolnych do obalenia rządu czy konkretnego polityka. To Jarosław Kaczyński wspólnie z Donaldem Tuskiem „powołali” do życia „młot na czarownice”, tworząc policję polityczną wymierzoną (w ich zamiarze) przede wszystkim w siły lewicowe, które jawiły się tymże panom, jako jedno wielkie korupcyjne bagno. W planach swych zakładali zapewne, że tego typu policja doprowadzi do całkowitego wyeliminowania z polskiego życia politycznego, jakichkolwiek funkcjonariuszy partyjnych i działaczy lewicowych. Jak życie pokazało, CBA nie jest w stanie, z powodów oczywistych, zrealizować tychże planów i wykazać, że ludzie lewicy zajmowali się przede wszystkim działaniami przestępczymi i więzienne cele zapełnione zostały jakimiś odrzutami politycznymi, które na siłę tylko można by powiązać z polską lewicą.
Wyeliminowanie lewicy stało się dla jej działaczy, rzec by można, dobrodziejstwem, albowiem na celowniku PiS pozostał już jedynie Donald Tusk, przeciwko któremu skierowano całą siłę rażenia Prawa i Sprawiedliwości, które po sromotnie przegranych, przyspieszonych w wyniku tzw. afery gruntowej, wyborach parlamentarnych 2007 roku, stanąć musiało w kolejce po władzę. Donald Tusk upojony sukcesem, zdawał sobie jednakże sprawę z groźby wiszącej nad jego głową, a objawiającej się coraz głośniejszymi pomrukami niezadowolenia ze strony Jarosława Kaczyńskiego i jego pretorianów. I zapewne z chęci przynajmniej częściowego obłaskawienia przeciwnika, wbrew swoim wyborczym zapowiedziom, pozostawił na stanowisku szefa CBA, jednego z najbardziej zagorzałych polityków PiS, co obłudnie tłumaczył koniecznością „obiektywnego” monitoringu poczynań swojego zaplecza politycznego.

Już tylko wnioski wypływające z akcji CBA, poświęconej politycznemu zniszczeniu Andrzeja Leppera, winny być znakiem ostrzegawczym dla Donalda Tuska, który po tej niedozwolonej prowokacji powinien, zaraz po przejęciu urzędu premiera, pozbyć się Mariusza Kamińskiego. Wszak to jemu podlegli funkcjonariusze, nie wzdragali się od bezczelnego i cynicznego łamania prawa i pomiatania praworządnością, kierując się jedynie politycznym zamówieniem swoich wodzów politycznych. Widać było wyraźnie, że Tusk boi się podjąć rękawicę nawet wtedy, gdy działania CBA wymierzone zostały w konkretną osobę związana partyjnie i politycznie z obozem rządzącym.

Z drugiej jednak strony można też przyjąć, że pozostawienie Mariusza Kamińskiego na stanowisku było wynikiem chłodnej i w miarę cynicznej kalkulacji Tuska. Zakładał on zapewne, że Kamiński zdaje sobie na pewno sprawę z faktu, iż podległa Platformie prokuratura generalna, w każdej chwili może mu wytoczyć zarzuty o nadużycie prawa i kierowania niedozwolonymi przez prawo działaniami, takimi jak np. niedozwolona prowokacja, fałszowanie dokumentacji nie dotyczącej zabezpieczenia danych funkcjonariuszy. Utrzymywanie tego potencjalnego zagrożenia, miało na celu utemperowanie prowokacyjnych zapędów CBA i zapewnienie sobie przynajmniej względnej lojalności M. Kamińskiego. Tylko taką motywacją można wytłumaczyć dwuletnią zwłokę w prowadzonym śledztwie, które nawet przeciętny policjant, czy prokurator, winien zakończyć w góra trzy miesiące. I okazało się, że D. Tusk nie docenił determinacji Kamińskiego i jego politycznych przyjaciół.
Każdy, kto nawet pobieżnie znał realia toczącej się walki politycznej, wiedział, że tak naprawdę prowokacja z udziałem posłanki Sawickiej, wymierzona swym ostrzem było dokładnie w Donalda Tuska i co do tego nie można mieć żadnych wątpliwości. Strategia przyjęta przez M. Kamińskiego polegała z grubsza biorąc na taktyce strażaka piromana, który najpierw podpalał budynek, a następnie bardzo aktywnie udzielał się przy jego gaszeniu, co w efekcie przynosiło mu uznanie przełożonych. Do czasu jednak, póki kolejnego domu nie podpalił i nie zwrócił na siebie zbyt szczególnej uwagi i zainteresowania.

Rosnące słupki poparcia dla PO a i dla D. Tuska, jako potencjalnego kandydata na Prezydenta RP, przy tragicznym stanie poparcia dla PiS, a zwłaszcza Lecha Kaczyńskiego, musiały doprowadzić do gwałtownej reakcji PiS, która nie tylko z charakteru swego wodza, ale i z mentalności całego aparatu kierowniczego, nie była w stanie podjąć merytorycznej walki z politycznym przeciwnikiem. Jedynym znanym z doświadczenia sposobem zniszczenia przeciwnika, jest dla PiS polityczna prowokacja mająca na celu skompromitowanie PO i odsunięcia jej od władzy. PiS doskonale wiedziało, ze prywatne życie D. Tuska, brak działalności gospodarczej jego samego, czy członków jego rodziny, nie da pożywienia dla jakiejkolwiek próby prowokacji. Dlatego, aby dokonać jego eliminacji politycznej, zdecydowano się uderzyć w jego najbliższe i bezpośrednie zaplecze partyjne i rządowe.

Wytypowanie osoby najłatwiejszej do zaatakowania okazało się niezbyt trudne, albowiem Grzegorz Schetyna, powiązany wieloma nićmi z tzw. biznesem (osobiście i przez członków swojej najbliższej rodziny), był celem idealnym. Fachowcy od prowokacji założyli zapewne, że kontakty z ludźmi biznesu, a zwłaszcza związanych z piłką nożną, zawsze stwarzają okazję do niezbyt klarownych interesów i interesików z ważnymi politykami w tle. Rozpoczęto operację podsłuchiwania wytypowanych figurantów i czekano, aż ryba wpadnie w sieci. I się doczekano, ale na podstawie uzyskanego materiału operacyjnego nie można niestety było postawić nikomu korupcyjnego zarzutu. Wykorzystano więc to, co uzyskano i Kamiński pobiegł z tym do premiera, aby mu wskazać, że jego ministrowie utrzymują dziwne kontakty, zachowują się jak obserwowani przestępcy i prowadzą rozmowy, nie licujące z powagą polityka i państwowego urzędnika.
Rzecz w tym, że ustawa o CBA obliguje szefa tej instytucji do bezpośredniego informowania prokuratora generalnego, w sytuacji, gdy w wyniku działań operacyjnych uzyskano dowody na popełnienie przestępstwa. Ustawa nie przewiduje, aby o tych ustaleniach informować szefa rządu, który wprawdzie z mocy prawa nadzoruje działania CBA, ale jest to nadzór administracyjny, a nie merytoryczny. Szef rządu w stosunku do CBA ma takie same uprawnienia, jak minister spraw wewnętrznych i administracji w stosunku do policji. Mówiąc krótko, osoby te nie mają prawa wglądu w materiały toczących się postępowań, czy to operacyjnych, czy procesowych i udostępnienie im tego rodzaju materiałów, bądź wiedzy, jest złamaniem prawa, czyli przestępstwem.

D. Tusk dał się złapać w dosyć prostą pułapkę zastawioną przez cwanych graczy z PiS, albowiem czego by nie uczynił, można mu było zarzucić, że albo sprawę zlekceważył, albo że uprzedził swoich partyjnych kolegów. I tak właśnie dokładnie się stało i mimo, że lobbing nie przyniósł żadnych faktycznych skutków, to Jarosław Kaczyński może teraz Tuskowi zarzucać popełnienie przestępstwa i wzywać do złożenia urzędu. Widząc, że wywołana afera odniosła tylko połowiczne skutki, Kamiński (zapewne nie z własnej inicjatywy) zdecydował się na wrzucenie kolejnego granatu i ponownie powiadomił D. Tuska (z pominięciem prokuratora generalnego) o kolejnym podejrzeniu popełnienia przestępstwa przy prywatyzacji stoczni. Jednakże i tym razem dopuścił się złamania prawa, bo poinformowanie premiera i innych osób z aparatu władzy administracyjnej, o działaniach operacyjnych jest właśnie przestępstwem, co tym razem doradcy Tuska dostrzegli i nauczeni doświadczeniem wykorzystali.

Wkrótce się przekonamy, czy mimo pozbycia się Mariusza Kamińskiego (słusznego, aczkolwiek bardzo spóźnionego), nie zdetonuje on, przy pomocy swoich ludzi w CBA, kolejnych min i jeszcze nie raz PO zaskoczy, a nas postawi w stan osłupienia nad kondycją naszego państwa. Jedynym ratunkiem przed totalną kompromitacją państwa, jest zlikwidowanie CBA i przekazanie jej zadań policji i częściowo ABW. Widać bowiem wyraźnie, że Centralne Biuro Antykorupcyjne jest typową policją polityczną, służącą do neutralizowania politycznych przeciwników sposobami, jakie stosują wszystkie polityczne policje świata. Prowokacja, totalna inwigilacja, łamanie praw człowieka, to tylko cząstka z arsenału takich tajnych formacji, które mają „wrodzone” tendencje do wyłamywania się spod cywilnej kontroli i prowadzenia „własnej” polityki, w zamiarze wpływania na funkcjonowanie Państwa i kształtowania jego interesów. I tylko od uczciwości i woli politycznej Platformy Obywatelskiej zależeć będzie, czy w przyszłości takie polityczne harce, ze służbami w tle, oglądać jeszcze będziemy mieć okazję.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto