Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Polsce wynalazki nie są potrzebne!

Tadeusz Wojewódzki
Tadeusz Wojewódzki
Bariery mentalne są w stanie zniweczyć każdą nadzieję
Bariery mentalne są w stanie zniweczyć każdą nadzieję Tadeusz Wojewódzki
Jeśli zapytać przysłowiowego polskiego urzędnika czy wynalazki są ważne – to powie, że bardzo. Jeśli zapytać, co konkretnie zrobił dla dobrego pomysłu, dla idei, która ułatwiła ludziom życie, dla wynalazku - nie potrafi wskazać niczego.

Jeśli zapytać przysłowiowego polskiego urzędnika czy wynalazki są ważne – to powie, że bardzo. Jeśli zapytać co konkretnie zrobił dla dobrego pomysłu, dla idei, która ułatwiła ludziom życie, dla wynalazku - nie potrafi wskazać żadnego konkretnego działania zakończonego sensownym rezultatem. Polska administracja działa zgodnie z zasadami syndromu Karpińskiego.

Syndrom Karpińskiego

Syndrom pojawia się nie tylko w administracji. Obecny jest w naszych organizacjach – także produkcyjnych, usługowych, naukowych czy pozarządowych. Jego obecność jest konsekwencją pewnego sposobu myślenia. Jakiego? Pokazuje go dobrze historia inż. Jacka Karpińskiego. Ten polski, genialny wynalazca, w latach 1970 - 1973 opracował 16-bitowy minikomputer, wykonujący milion operacji na sekundę. Jako pierwszy na świecie wykorzystał adresowanie stronicowe pozwalające na zwiększenie ilości dostępnej pamięci. Jego produkt - K-202 - był szybszy niż wyprodukowane 10 lat później komputery IBM PC.

Trudno wyobrazić sobie podziw, jaki ten wynalazek oraz wiele innych, równie rewelacyjnych, wzbudził w środowisku rodzimych profesjonalistów. Trudno z jednego głównie powodu: wynalazek wzbudził bowiem zawiść i tylko zawiść, a wśród szeroko rozumianej administracji – zero zainteresowania i takież wsparcie. Zadziałał Syndrom Karpińskiego: zamiast na pomysłach wdrożeniowych oraz korzyściach płynących z wynalazku – środowisko koncentruje się na autorze, jego niedoskonałościach oraz na deprecjonowaniu wynalazku.

Wynalazki inż. Karpińskiego, na których mógłby zarabiać kraj – szły do lamusa, a nasz wynalazca ... hodował świnie. Dosłownie. W 1978 -zajął się hodowlą świń i drobiu pod Olsztynem, uznając, że te stworzenia dużo są sympatyczniejsze od świń siedzących w ludziach. Łatwo wyobrazić sobie satysfakcję środowiska profesjonalistów i ulgę administracji, której zszedł z głowy problem jakiegoś tam nienormalnego inżynierka wymyślającego nieustannie jakieś światowe rewelacje, które trudno normalnemu człowiekowi ocenić, a tym bardziej zrozumieć.
Wiadomo – komuna

Na to, co się działo złego w latach 70. - mamy wypróbowaną nakładkę intelektualną - w postaci uniwersalnego wyjaśnienia: "wiadomo – komuna". I dalej już nikt nie musi niczego wyjaśniać. Jest jednak pewien problem polegający na tym, że formalnie komuny już od dawna nie ma, a Karpińscy nadal zajmują się u nas wypasaniem świń. Dosłownie i w przenośni.

Mowa tym razem o zderzaku Łagiewki. Już nie o genialnym komputerze wyprzedzającym resztę świata, ale o zderzaku, który też epokę wyprzedził, a na syndromie Karpińskiego ugrzązł.

Chodzi o zamontowane np. w maluchu urządzenie amortyzujące uderzenie, dzięki któremu można walić samochodem w solidną przeszkodę, z szybkością 30 -40 km na godzinę, bez szwanku dla auta i kierowcy. Pokazywała to w połowie lat 90 –tych polska telewizja – ku uciesze gapiów i telewidzów. Media prorokowały wówczas przełom w przemyśle motoryzacyjnym i długą, światową kolejkę o prawa do wynalazku polskiego wynalazcy. I pewnie tak by się stało, gdyby nie zadziałał znany już nam z przeszłości syndrom Karpińskiego.
Syndrom ten przejawia się zawsze tak samo:
- po pierwsze - uwagę skupia się nie na produkcie i możliwych korzyściach, jakie może on przynieść, ale na autorze i jego niedoskonałościach,
- a po wtóre chodzi o to, aby zdeprecjonować wynalazek.

Skupienie na autorze pozwala wyjaśnić „co to za mądrala?” ten autor wynalazku. W rzeczy samej. Z jednej strony funkcjonują potężne ośrodki badawczo-rozwojowe, renomowane uczelnie, profesorskie autorytety. A z drugiej – jakiś człowieczek. Czasami śmiesznie ubrany, bez własnej katedry, jakiś inżynierek lub jeszcze gorzej – człowieczek bez żadnego tytułu, jak ten nasz – od zderzaka. Gdyby był aż tak mądry, to byłby jednym z nas – myśli się logicznie i konsekwentnie, a skoro nie jest z nami, co to może oznaczać? Że to, co wymyślił jest tyle samo warte, ile on sam.

Syndrom Karpińskiego zadziałał nad Wisła z należna mu potęgą nakazując naukowym autorytetom podważyć realność wynalazku. Te autorytety zwróciły baczną i słuszną uwagę na brak przygotowania akademickiego wynalazcy. Ale aby łeb urwać hydrze znamienici orzekli, że działanie tego urządzenia musiałoby łamać uznane prawa fizyki. Jest to – najlepiej wie o tym świat akademicki –niemożliwe, a więc i sam wynalazek nie-możliwym jest – i basta. Skoro już starożytni sądzili, że byt jest i istnieje, a niebyt jest, ale nie istnieje – nasze sławy uznały wynalazek za niebyt parmenidejski. Jest, ale nie istnieje.

Zapewne z przezorności, aby to co działa, wbrew prawom nauki, diabła nie narobiło, polski wywiad wojskowy zarekwirował wynalazcy dokumentację zderzaka, jego prototypy i zapewne kropiąc obficie wodą święconą spalił na stosie lub wyekspediował wynalazek w inny wymiar. W każdym razie po likwidacji WSI materiały zaginęły, co potwierdzać może działania w tym temacie sił niejawnych…

Święte oburzenie.

Tak, jak mało kto wspiera nad Wisłą wynalazki i wynalazców, lokując swoje sympatie po normalnych Paniach Dziuniach i Panach Zdzichach, tak można – po publicznej prezentacji losu naszych wynalazców spodziewać się równie powszechnego, co świętego oburzenia. Może nawet inicjatywy wybudowania kilku pomników. Na cześć i ku pamięci. Tym bardziej, że inż. Kamiński nie żyje.
Można się też spodziewać ciężkich zarzutów pod adresem administracji, środowisk naukowych i polityków. Oburzeni najchętniej chcieliby głowy winnych i dużo krwi. W administracji zawsze da się to jakoś załatwić. Zdjęcie kogoś ze stanowiska i upublicznienie o tym informacji zawsze działa kojąco na dusze bliźnich.

Da się też przeszkolić olbrzymie rzesze za unijne pieniądze. Ogrom pracy edukacyjno – szkoleniowej wyrażany w osobo - godzinach, wysokość kwot przeznaczonych na nie, ilość kontroli stosownych jednostek oraz instytucji – wszystko to będzie skłaniać do wniosku, że zrobiliśmy dla wynalazczości bardzo dużo, a w każdym razie wszystko, co umieliśmy. Po staremu pozostanie tylko jedno: Syndrom Karpińskiego.

W Polsce wynalazki nie będą potrzebne.

Skąd to przekonanie, że wszystko pozostanie po staremu? Ano stąd, że bez likwidacji przyczyny nadal będą obecne skutki. Przyczyny mają charakter mentalny. Szkoleniami można je modyfikować, ale nie zmienić. Średniacy szkoleni nawet przez lata, nadal będą zawistni i wrodzy wobec wynalazców, ludzi pomysłowych, rzutkich, utalentowanych. Nawet jeśli tym średniakom przypadną profesorskie nominacje i wysokie stanowiska - mentalnie pozostaną tacy sami. Żaden tytuł, ani godność nie jest magnesem dostatecznie silnym, aby wyciągać ich właścicielom słomę z butów.

Problem Syndromu Karpińskiego tkwi wprawdzie w ludziach, ale wykluczenie tego syndromu - z życia naszych organizacji - urzędów, instytutów, ośrodków – tkwi w nowym spojrzeniu na organizację i w działach menedżerskich odpowiednio ukierunkowanych. Działania podejmowane - w nowej, interdyscyplinarnej płaszczyźnie. Takiej, która pozwala dotrzeć do sedna sprawy: sposobu myślenia, który dominuje w organizacji.

Żadne rutynowe kontrole, audyty, ba – nawet controlling – nie potrafią zidentyfikować tego, o czym tutaj mówimy. Nie jest to też zadanie dla psychologów czy socjologów. Potrzebne jest podejście do organizacji całościowe, holistyczne, a na takie nie stać żadnej ze szczegółowych dyscyplin naukowych. I to jeden problem.

Drugi jest taki, że dysponujemy wprawdzie wiedzą o tym, jak radzić sobie z barierami mentalnymi, ale ci, którzy decydują o finansach nie słyszeli jeszcze o takich produktach. Wolą wybierać stare, znane, które nie pomogą, ale i nie zaszkodzą, a z nowymi – może być różnie… Nie powstaną tym samym procedury blokujące bariery mentalne. I nadal będziemy co innego mówili, a co innego robili. Deklaratywnie wszyscy będziemy za wynalazkami, a praktycznie – mało kto nie będzie przeciwko nim.

Z tych choćby tylko powodów w Polsce wynalazki nie będą nikomu potrzebne. Nikomu, poza ich autorami. Dopilnuje tego Syndrom Karpińskiego.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto