Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Powstańcze cienie. Jerzy Galewski

Joanna Trafikowska-Suchorzewska
Joanna Trafikowska-Suchorzewska
Stefan Bałuk [Public domain], via Wikimedia Commons
Historia prawdziwa o wyjściu z cienia powstańca warszawskiego po 70 latach. Kapral podchorąży Jerzy Galewski ps. Jur zginął 19 sierpnia 1944 r. na Starym Mieście.

Tuż po wojnie nikt się publicznie nie chwalił krewnym - "zaplutym karłem reakcji". Rodzice przeżywali swój ból po starcie dzieci w swoim sercu, jako jedyną pociechę mając informację z PCK, gdzie mogą zapalić znicz.

Marek, łodzianin, w latach 50. wzbogacił się o dziadka - owdowiała w czasie wojny babcia powtórnie wyszła za mąż za niedawno owdowiałego Adolfa Galewskiego. Ten "przyszywany" dziadek wniósł do wielopokoleniowego domu pianino, gitarę, mandolinę, krzyżową harmonijkę ustną i pamięć o swoim jedynaku. Jerzy zginął w powstaniu warszawskim i Adolf zabrał swojego przyszywanego wnuczka kilka razy do Warszawy na Powązki. Wiele o nim nie mówił, a jeśli nawet, w pamięci kilkuletniego Marka zachował się tylko powstańczy, brzozowy krzyż. Adolf zmarł na początku lat 60., za wcześnie, by rozbudzona ciekawość kilkunastolatka została zaspokojona opowieściami o Jerzym. De facto niespokrewniony powstaniec został całkowicie zapomniany. Jeśli zostały jakieś jego fotografie - uległy zniszczeniu, a wspomnienia ojca o jedynaku zabrała ze sobą do grobu jego druga żona.

Joanna, wrocławianka, rosła z powstaniem warszawskim. Imię dostała po przyjaciółce Mamy, obie walczyły w Parasolu, "Joanna" zginęła pod zbombardowanym pałacem Krasińskich. Mama, "Emilia", psychicznie nigdy chyba z powstania nie wyszła, bowiem opowieściami o tych dniach zasypywała córkę często, okazją było jedzenie kaszy, samolot nad głowami, wspólnie obejrzane wojenne filmy czy osławiony plakat "zapluty karzeł reakcji". W dzieciństwie dla Joanny tylko jedno było oczywiste - nikomu o tym, co słyszała od Mamy na temat wojny, mówić nie wolno. Kilka razy była z Mamą w Warszawie na Powązkach, być może w tym samym czasie, gdy Adolf z Markiem stawiali znicze na grobie Jerzego. Scena dobra do filmu, ale w rzeczywistości i Joanna i Marek pamiętają tylko, że na warszawskim powstańczym cmentarzu byli w 1961 roku, dokładna data nie jest już do odtworzenia. I nie ma to sensu - w tym okresie był czas na spotkania z tymi, których znało się z konspiracji, z ich Rodzicami, ale to jeszcze nie była atmosfera sprzyjająca zaczepianiu ludzi przy grobach. Powstańcy już nie byli więzieni przez NKWD czy UB, zniknęły plakaty z "karłem", ale musiały minąć lata, by zdjąć z nich odium "reakcji". Adolf z Markiem wrócili więc do Łodzi z wiedzą o Jerzym taką samą, z którą do Warszawy wyruszyli.

Na początku lat 90. Joanna spotkała Marka. Oboje "po przejściach", zakochani, zaobrączkowani, postanowili zamieszkać w Łodzi. Kontakt z Wrocławiem był pielęgnowany przede wszystkim przez Joannę, Marek nie przyjeżdżał często. Dla niego było to obce miasto, dla Joanny gniazdo pełne przyjaciół, których nie mogli zastąpić łódzcy znajomi.

Zdarzyło się, że po 60. rocznicy powstania przyjechali razem. Okrągła rocznica stała się pretekstem do wspomnień "Emilii". Joanna wyszła spotkać się z przyjaciółmi, znała to wszystko na pamięć i na wyrywki. Marek został, by wysłuchać zarówno zdziwienia, że pierwsze rzędy na uroczystości były zarezerwowane dla urzędników, jak i sporego zachwytu Muzeum. Nieśmiało wtrącił, że jego przyszywany dziadek stracił w powstaniu syna, ale "Emilia" skomentowała tylko: "tysiące zginęło. niewielu się znało."

Kilka lat później Joanna wróciła do Wrocławia - Mama nie mogła już funkcjonować sama, zaczęła jej szwankować pamięć świeża, chociaż wspomnienia z młodości wciąż były "pod ręką". Marek przyjeżdżał co kilka tygodni na weekend, ale więcej czasu spędzał wtedy z żoną niż z teściową. Do Świąt Bożego Narodzenia w 2012, które razem przygotowywali w kuchni. Marek dbał, by na stole pojawiły się także tradycyjne w jego domu potrawy, "Emilia" pomagała mu znaleźć potrzebne produkty i sprzęty. W niewielkiej kuchni nie było miejsca dla Joanny, miała i tak sporo roboty z przygotowaniami mieszkania, bo gości spodziewano się sporo. Nie wiedziała, o czym rozmawia jej mąż z Mamą, a świąteczne spotkania z rodziną treść tej rozmowy pozbawiły jakiejkolwiek ważności. Po Świętach Marek wrócił do Łodzi, Joanna wyjechała do Warszawy, zostawiając Mamę pod opieką dalszej rodziny i wolontariuszki. Zdążyła jeszcze wymóc wniesienie poprawki w relację mówioną "Emilii" w Muzeum Powstania Warszawskiego, co Mamę bardzo ucieszyło. Ktoś spisujący tekst odczytał z zapisu głosowego "był w szapoklaku" jako "był pierwszą pokraką" i ten błąd bardzo "Emilię" bolał. Jej radość z poprawki była ogromna.

Gdy Joanna wróciła do Wrocławia, kontakt z Mamą się urwał. Udar spowodował afazję i chociaż kilkumiesięczna opieka i rehabilitacja doprowadziła do sprawności fizycznej, porozumienie się było niemożliwe. Nie mówiła, nie pisała, nie czytała i nie zawsze rozumiała. Zgasła na zapalenie płuc późną jesienią, jak wielu innych Powstańców nie pojawi się już na obchodach 70. rocznicy.

Marek zamieszkał od kilku miesięcy z Joanną we Wrocławiu. Kilka dni temu, rozmawiając o filmie Ewy Ewart "Zdobyć Miasto", zgodzili się, że wielu powstańców zostanie na stałe w tłumie cieni, o których poza nazwiskiem i datami - urodzin i śmierci - nic się nie dowiemy. Ich rodziny, przyjaciele i towarzysze broni odeszli, zanim w Polsce powstał Światowy Związek Żołnierzy AK. Gdy już można było głośno mówić, ba, chwalić się krewnym, który brał udział w powstaniu, ich zdjęcia, dokumenty, pamiętniki, listy, wszelkie ślady na papierze zostały spalone, porwane przez wiatr lub rozpadły się w pył. "Niekoniecznie"- zaoponował nagle Marek. "Przecież twoja mama pamiętała Jurka, żyje jeszcze wielu powstańców, którzy mogą kogoś z cienia wyciągnąć."

Joanna nic o tym nie wiedziała. Okazało się, że w czasie przygotowań tych ostatnich wspólnych świąt, przy mieszaniu grzybowej zupy, by przerwać milczenie, Marek kolejny raz zaczął opowiadać o swoich podróżach do Warszawy na Powązki. Tym razem "Emilia" zapytała o nazwisko i pseudonim. "Jerzy Galewski, kapitan chyba, pseudonim Jur" - odpowiedział Marek, bardziej dla podtrzymania rozmowy, niż spodziewając się czegokolwiek. Teściowa zamilkła na chwilę i Marek porzucił mieszanie w garnkach, zaniepokojony o zdrowie blisko 90-letniej kobiety. "Emilia" patrzyła ponad ramieniem zięcia, jakby kogoś tam zobaczyła. "Tak, dobrze go pamiętam" - powiedziała po chwili "Postawny, wesoły, lubiany. Kapral podchorąży. Zginął na Starym Mieście. Pamiętam dokładnie, to było 19 sierpnia". Szykowanie wigilii przerwało dalsze wspomnienia.

W ten sposób po 70 latach Jur wyszedł z cienia. Niedługo jego dane w Muzeum Powstania Warszawskiego zostaną uzupełnione o imiona rodziców, a może znajdzie się i zdjęcie gdzieś u dalszej rodziny Jego Matki. Wiadomo nam teraz, że jeśli nawet nie był wirtuozem pianina, mandoliny, gitary czy harmonijki, z pewnością słuchał wraz ze swoją Mamą, jak Tato gra.

Dopóki jeszcze żyją powstańcy, ich dzieci i wnuki, istnieje szansa, by ktoś z Poległych wyszedł z cienia, zyskując wyraźniejszą sylwetkę, zamkniętą klamrą dat urodzin i śmierci.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto