Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Prometeusz". Film ze świetnymi efektami i słabym scenariuszem

Małgorzata Skowrońska
Małgorzata Skowrońska
Materiały prasowe
Wreszcie jest! Do polskich kin wszedł właśnie film, na który z bijącym sercem czekali wszyscy fani talentu Ridley’a Scotta i słynnej sagi „Obcy”. Czy jest on w stanie sprostać oczekiwaniom wygłodniałej dobrego s-f widowni?

Oczekiwania

Od kilku miesięcy wszyscy oczekujący na „Prometeusza” karmili się zwiastunami i przeciekami do prasy. Film owiany był jednak tajemnicą do końca. Choć oficjalnie nie miał być prequelem „Obcego”, to jednak wiele kadrów mocno na to wskazywało. Fani sagi dopatrywali się w nowym obrazie Scotta genezy powstania obcych i odpowiedzi na wiele nurtujących i pytań. Ujęcia ze zwiastunów te nawiązania jedynie potwierdzały.

I tak, z bijącym sercem oczekiwaliśmy premiery. Bilety na piątkowe seanse zarezerwowane zostały już trzy tygodnie wcześniej. Na sali komplet. Po komentarzach słychać, że wszyscy są podekscytowani i pełni nadziei, ale też strachu, że mogą się zawieźć. Seans rozpoczął się…

Fabuła

Chciałabym móc napisać, że „Prometeusz” to film tak zaskakujący, jak na to wszyscy liczyli, ale… to nieprawda. Osadzony został na zbyt oczywistej fabule. Mamy rok 2091. Naukowcy znajdują w jaskini rysunki, mające być dowodem na istnienie cywilizacji, która nas stworzyła. Traktując je jako drogowskaz do, jak nazwali ich, Inżynierów, stają na czele ekspedycji badawczej i wyruszają w kosmiczną podróż po prawdę. Dalej już akcja toczy się standardowo dla gatunku s-f.

Postaci filmu nie są ciekawie zarysowane. Główna bohaterka, Ellie (Noomi Rapace), bardzo przypomina Ellen Ripley z „Obcego - ósmego pasażera Nostromo”, jej partner (Logan Marschall-Green) zdaje się być tylko jej dopełnieniem. Postać panny Vickers (Charlize Theron), choć w pierwszej chwili wydaje się być ważna, wprowadzona zostaje bez pomysłu i w sumie nie wnosi nic do tematu. Standardowo mamy też heroicznego kapitana statku (Idris Elba) i androida Davida (Michael Fassbender). Jeśli chodzi o tego ostatniego, stanowi on główny powód mojego niedosytu filmem. Postać jest płaska i pozbawiona koncepcji. Nie wiadomo, jaki w zasadzie miała nieść w założeniu przekaz. Z całą pewnością David jest całym motorem akcji, ale jakby motorem bezmyślnym, ponieważ działa bez przyczyny. Brak mu umotywowania zarówno programem (jest maszyną, więc mógłby zachowywać się czysto mechanicznie, wykonując polecenia), jak też uczłowieczeniem (David zachowuje się trochę jak Wall-e - uczy się i stara zrozumieć zachowania ludzkie, wydaje się nawet je odczuwać, ale potem nagle niekonsekwentnie, kolejne kadry filmu temu przeczą).

O co chodzi?

Jak śpiewała Budka Suflera: „scenarzysta forsę wziął, potem zaczął pić”. Efekty tego widzimy niestety już od pierwszych kadrów filmu. Liczyliśmy na tajemnicę - mamy wszystko podane na tacy i to aż nadto wizualnie. Liczyliśmy na odpowiedzi - mamy pytania i to masę pytań. Akcja filmu się posuwa, choć niby standardowo, to nikt nie wie, dlaczego w sumie tak. Fakt ten jednak nie zaskakuje, a irytuje, bo wszystko wydaje się być nielogiczne. Jest pogrom, ale nikt nie wie dlaczego. Są formy życia, ale ich nie ma. Po korytarzach bez powodu biegają hologramy sprzed 2000 lat obrazując nam, rodem z CSI, jak wyglądały ostatnie chwile Inżynierów. Najmocniej jednak rozczarowuje śmierć członków ekspedycji – giną każdy poniekąd z innej przyczyny i brak tu jakiegokolwiek wspólnego mianownika. Istne „zabili go i uciekł”. Zero spójności i powiązań przyczynowo-skutkowych.

Co w takim razie z myślą przewodnią? Od początku film sili się przecież na rozpatrywanie trudnych problemów egzystencjalnych: skąd pochodzimy, czy wiara w Boga jest potrzebna, człowiek będący stworzeniem i stwórcą, etc. Masa trudnych kwestii, z których i Antonioni miałby materiał na kilka głębokich filmów. W „Prometeuszu” dostajemy to jednak w pakiecie. I co? I nic. Dialogi ślizgają się po problemach. Najpierw sygnalizują coś nieśmiało, dając widzowi nadzieję na rozwój tematu, a potem jakoś umierają śmiercią naturalną z braku dalszych pomysłów scenarzysty. Niestety, po chwili już natrętnie powracają w podobnej odsłonie. Owe rozterki egzystencjalno-społeczno-miłosne (tak, wątek miłosny też niestety mamy) splatają się ze scenami akcji, której na szczęście nie ma za dużo ani za mało, lecz w sam raz i jest ona na pewno najlepszym, co oferuje nam film Scotta.

Szał 3D

Film utrzymany jest w klimacie „Obcego - ósmego pasażera Nostromo”. Scenerie są nastrojowe, akcja dobrze wyważona i trzymająca w napięciu. Jeśli chodzi o efekty specjalne w 3D, jakie zaserwował nam iMAX, są powalające na kolana. Bogactwo koloru i szczegółu zachwyca. Wszystko jest naturalne i bardzo przekonywujące. Oko cieszą cudowne krajobrazy oraz spektakularnie wyglądające zjawiska atmosferyczne. Pokazanym innym formom życia też nie można niczego zarzucić. Wyglądają jak żywe. Wszystkie, zdaje się, można dotknąć.

Oczywiście, nie ma mowy o 3D bez dźwięku. I od tej strony twórcy "Prometeusza" nie zawiedli. Efekty dźwiękowe aż wgniatają widza w fotel. Wszystko to razem robi wrażenie, jakbyśmy faktycznie brali udział w tej niesamowitej przygodzie.

Słowo na koniec

Podsumowując, jeśli ktoś kocha dobrze technicznie zrobioną grafikę i efekty 3D, ten film jest dla niego. Na pewno nie opuści sali kinowej zawiedziony. Jeśli chodzi o pozostałych widzów, cóż… na pewno jest to dobra propozycja na spędzenie czasu wieczorem ze znajomymi – niewymagająca i niestresująca. Strata pieniędzy nam nie grozi, a po wyjściu z kina można od razu zmienić temat. Fanom „Obcego - ósmego pasażera Nostromo” natomiast szczerze współczuję.

Znajdź nas na Google+

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto