Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przemyślenia spod wisielczego sznura

Zbigniew Sypień
Zbigniew Sypień
Staję nagle twarzą w twarz z wisielcem, wielokrotnie stykałem się ze śmiercią, wielu schorowanych i okropnie cierpiących ludzi myśli o eutanazji. Są śmierci heroiczne i śmierci samobójcze. Trzeba wiele odwagi, by założyć sobie pętlę na szyję.

Odbieramy trzy telefony ponaglające nas do przyjazdu... Tylko przyjedźcie razem, weźcie koniecznie klucze, chcę porozmawiać... Głos trochę bełkotliwy, pewnie po kielichu, ale proszący - przyjedźcie koniecznie razem... Nie śpieszcie się, najlepiej przyjedźcie o trzeciej.

Mamy swoje sprawy na głowie. Czekam na elektryka, smaży nam się stara instalacja. Żona wróciła od lekarza. Zdenerwował nas trochę, wypił i gadać mu się chce... To kuzyn żony, samotny, schorowany. Nie miał łatwego życia. Było tam trochę meandrów - zakoli. Jego kiedyś skrzywdzono, On krzywdził... Ale nie mnie to oceniać... To było kiedyś. Postanawiamy jednak nie zwlekać i jechać. Często na Jego prośbę holowała Go wielokrotnie do lekarzy i pomagała mu moja, też nie najzdrowsza żona. Pewnie mu teraz nagada, opieprzy... Wsiadamy do samochodu, jedziemy.

Szukam tej ulicy, znajduję, gdzie tu zaparkować... No, jest miejsce... Podchodzimy pod blok, otwieram drzwi do klatki schodowej, jeszcze kilkanaście
schodów i stoimy przed jego mieszkaniem. Nie dzwonię... Próbuję dopasować
klucze, otwieram... I tu szok. Ten, z którym rozmawiałem nieco ponad godzinę temu, wisi w przedpokoju na sznurze od bielizny... Coś Ty człecze uczynił?

Jestem już starym człowiekiem, pierdołowatym emerytem. Gdy słyszę bicie dzwonu, wiem, że bije on też dla mnie... Nie mam tu najmniejszych złudzeń. W trakcie tak długiego przecież życia, wielokrotnie stykałem się ze śmiercią. Bezpośrednio lub pośrednio. W mojej obecności umierali moi rodzice. Współreanimowałem, niestety bez powodzenia, kolegę na treningu siatkówki. Widziałem leżących pokotem rozstrzelanych zakładników na sołotwińskim rynku i twarze skrzywione zadanym bólem moich krewnych, zamordowanych przez bezwzględnych banderowców. Śmierć mnie też "powąchała". W dzieciństwie w czasie ich napadu i włamania do naszego domu. Innym razem, przed laty, podobnie, gdy ktoś chciał mnie "poczęstować kosą" w przedziale kolejowym. Udało mi się, byłem szybszy... Wyrwałem tę kosę recydywiście; on i jeszcze dwóch podobnych właśnie wyszli z pudła... Sprawa skończyła się rozejmem.
Są różne, różnie odczuwane przez nas ludzkie śmierci... Śmierci zwykłe obcych ludzi, takie codzienne opisywane przez policyjne notki i nekrologi. Śmierci ze starości, z nieuleczalnych chorób, z coraz częstszych wypadków drogowych, po pijaku, powodowanych nadmierną prędkością, a najczęściej zwykłą głupotą.

I było takie konanie, które powodowało wstrzymanie oddechu całego świata. Wspomnę tu ze smutkiem umieranie naszego nieodżałowanego papieża Polaka, któremu tak wiele w uzyskaniu wolności zawdzięczamy. I Jego wypowiedziane, a może wykrzyczane w Warszawie słowa: "Nie lękajcie się!". Ten silny kiedyś człowiek, wysportowany, umęczony straszną chorobą, piotrowy następca, mający na głowie sprawy całego Kościoła, pragnął już umrzeć... Pozwólcie mi odejść do Domu Ojca - prosił... Jego Księgę Życia w przejmujący sposób zamknął wiatr.

Są też śmierci heroiczne, śmierci samobójcze. Generałowie nie mogący znieść przegranej batalii, strzelający sobie w skroń... Inni dowódcy, obrońcy
wysadzają się w powietrze, jak uczynił to kpt. Reginis w bunkrze na punktach oporu "Wizna", gdy nie sprostał, nie ze swojej przecież winy, zagonowi pancernemu Guderiana. Takich i podobnych przykładów w naszej historii jest więcej... A sięgając głębiej - prawie w prehistorię: według opisu Flawiusza w roku 73 n.e., 960 żydowskich zelusów, obrońców fortecy Masada oblężonej przez Rzymian, odebrało sobie życie, gdy dostrzeżono bezcelowość dalszej obrony, znając ich okrucieństwo...

I są też śmierci samobójcze opisane w naszej literaturze dla "pokrzepienia serc", pokazujące dodatkowo jak daleko sięgały kiedyś granice Rzeczpospolitej i jak wiele, nie bez winy samych Polaków, utraciliśmy. Wzruszam się, gdy Sienkiewicz opisuje wyimaginowaną przecież samobójczą, honorową śmierć obrońców
kamienieckiego zamku przed turecką nawałą, i piękne, wzruszające ich pożegnanie przez księdza: "Panie pułkowniku Wołodyjowski! Larum grają! wojna! nieprzyjaciel w granicach! a ty się nie zrywasz? szabli nie chwytasz? na koń nie siadasz?".A ja staję nagle twarzą w twarz z wisielcem... szok! Co robić? Ratować! Jak ratować? Trzeba go odciąć ze sznura... Gdzie jest nóż? Znajduję, odcinam... Bezwładne ciało zwala się na podłogę... Czy reanimować? Dotykam, badam puls - nie ma. Patrzę dokładniej, na zsiniałej szyi wisielcza bruzda.

Oho, już Ci nie pomogę! Zresztą, czy chciałbyś, abym Cię ratował? Aleś nas wrobił... Mieliśmy Cię opieprzyć, już nie opieprzymy. Tyś już po drugiej stronie. Podchodzę do telefonu, wykręcam 112. Ktoś się zgłasza, informuje, że rozmowa będzie kontrolowana, dobrze niech będzie. Przedstawiam się, podaję powód zgłoszenia i adres. Mamy czekać. Zszokowana żona płacze, boję się, że za chwilę dostanie zawału... Po może pół godzinie przyjeżdża pogotowie ratunkowe. Drobiazgowa pani doktor stwierdza zgon, zadaje nam różne pytania, na co denat chorował, gdzie się leczył? Jesteśmy w obcym mieszkaniu, szukamy jakiejś dokumentacji medycznej. Gdzie to znaleźć? Wreszcie przynoszę jej
stos różnych Jego lekarstw. Przegląda, czyta, wypełnia protokół i odjeżdża. Przykrywamy ciało znalezionym prześcieradłem... Nie możemy zawiadomić zakładu pogrzebowego, czekamy na przyjazd prokuratora. Pojedzie po niego policjant - aby przyspieszyć sprawę.

Zostajemy z ciałem denata, została też na nami policjantka. Czekamy, rozmawiamy, radzimy się jej... Jest młoda, ma 32 lata, niezwykle sympatyczna, sama nie tak dawno przeżyła tragedię. Jej mąż zginął w wypadku samochodowym. Jakiś naćpany kierowca, swoim zdezelowanym bmw zjechał na przeciwny pas ruchu i nie dał mu najmniejszych szans. Po tym wypadku nie mogła się odnaleźć, codziennie przy grobie. Nie chciała wyjść z cmentarza. W tym ogromnym bólu, którego wydawało się, że nie można przeżyć. To odrętwienie przeszło, gdy spojrzała na trzymającą ją za rękę malutką, płaczącą córeczkę. Trzeba żyć, musi żyć, ma dla kogo żyć. Współczujemy jej, różne są tragedie. Tragedia tragedii nierówna.Czekamy, rozmawiamy. Powiadomiliśmy kogo się dało z rodziny. Jeszcze raz patrzymy na leżące na stole przygotowane przez zmarłego: dowód osobisty, legitymację emerycką, odręczne pismo do prokuratora, że tę decyzję podjął sam, że nikt go nie namawiał, nie zmuszał. I list osobisty do mojej żony, przepraszający i tłumaczący, dlaczego niby podstępem nas zaprosił...
Jednocześnie dyspozycje odnośnie spopielenia i gdzie chce spocząć.
Wszystko perfekcyjnie obmyślił, nawet zostawił notatkę, że mięso
w jego zamrażarce należy do sąsiadki!

Przyjeżdża pani prokurator. Sprawa dla niej jest jasna: nie ma tu przestępczego działania osób trzecich. Możemy wezwać pracowników zakładu pogrzebowego... Nosze, plastykowy worek, odprowadzamy ich do drzwi, zostajemy z ciężkimi myślami sami. Ile jeszcze spraw trzeba jutro i pojutrze załatwić...

Myślę o Nim, myślę o tej śmierci. Wiem, że pochowałeś chorą na
alzheimera żonę. Ciężka, obłożna choroba. Opiekowałeś się nią jak tylko było można. Pochowałeś zmarłego nagle syna. Chorowałeś, zmagałeś się ze swoimi słabościami. Zanikły rodziny wielopokoleniowe, kiedyś mieszkające razem. Byłeś sam, nie mogłeś specjalnie liczyć na kogoś. A słabości i bólu było coraz więcej i więcej. Nie dawałeś już rady. Nie chciałeś być ciężarem dla nikogo i tak ostatecznie postanowiłeś odejść w niebyt.

Nie mnie osądzać, nie jestem psychologiem, socjologiem, ani etykiem... Nie umiem zakwalifikować takiej śmierci, czy jest to, jak się często słyszy, tchórzowstwo, czy coś innego... Trzeba dużo samozaparcia i odwagi, by założyć sobie pętlę na szyję.

Problem jaki stanął przed nim, to ogromny problem wielu starych, samotnych, schorowanych i okropnie cierpiących ludzi. Wiem, że są hospicja z serdeczną opieką do końca. Są... wielu ciężko, nieuleczalnie chorych pewnie myśli o eutanazji na życzenie. Ale obecna w kilku krajach jest w Polsce tabu i prawnie zakazana. Myślę, że tylko do czasu. Kiedyś samobójców chowano pod płotem, na niepoświęconej ziemi. Inkwizycja paliła na stosach czarownice, Kopernik
ze strachem ogłosił swoją teorię, Galileusz został zmuszony do wyparcia się jej, by ponoć przed śmiercią zakrzyknąć: "A jednak się kręci". To przeszłość, Kościół - potęga nie tylko moralna, powoli, ale też się zmienia...Pochowamy Cię po katolicku z księdzem. Jakiś mądry teolog powiedział, że nawet taki desperat, który targnął się na swoje życie, w ostatniej sekundach, kiedy jak w jakimś telegraficznym skrócie przeleci mu przed oczami całe jego życie, mógł zwrócić się do Boga o przebaczenie.

Chciałeś kremacji, będziesz ją miał. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Chciałeś, by urna z Twymi prochami spoczęła w kolumbarium - tak będzie. Masz rodzinę, syna, wnuki, wszyscy żałują Cię... Będzie miał kto zapalić znicz na Twoim grobie.

Dzwoni cmentarna sygnaturka... Ruszył żałobny kondukt.

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto