Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Push” away from this movie

Patrycja Cychner
Patrycja Cychner
Plakat promujący film
Plakat promujący film filmweb.pl
Tak jak u nas furorę ostatnio robią filmy i programy związane z tańcem, tak na świecie wciąż popularni są ludzie z nadprzyrodzonymi zdolnościami. Po „X-Menach”, „Jumperze” czy „Hancoku” przyszedł czas na „Push”.

Tak jak wielu z nas czasem marzy o umiejętności przenoszenia przedmiotów, aby bez wstawania z fotela sięgać po pilota od telewizora czy możliwości czytania ludziom w myślach, żeby wiedzieć co o nas tak naprawdę sądzą, „Push” pokazuje, że ludzie „normalni inaczej” wcale nie mają łatwego życia.

Film opowiada historię ludzi – Nicka (Chris Evans) i Cassie (Dakota Fanning) - z niezwykłymi zdolnościami ściganymi przez (swoją drogą niezwykle pomysłowo nazwany) Wydział. A co ciekawe, w całą opowieść scenarzysta wmieszał samego Hitlera, który przez swoje zachcianki starał się udoskonalić żołnierzy, aby stworzyć niezwyciężoną armię. W rezultacie, jak wiadomo, Niemiec wojnę przegrał, jednak potomkowie stworzonych osobników wciąż są łakomym kąskiem.

Po obejrzeniu filmu pewnie nie jedna osoba uśmiała się widząc, że „Push” reklamowany jest jako „zapierający dech w piersiach”. Po 30 minutach filmu miałam ochotę zakończyć projekcje. Nudy, nudy, nudy. Film nie miał nic w sobie co sprawiałoby, że chce się go oglądać dalej, pomijając oczekiwanie aż w końcu wydarzy się coś wartego obejrzenia. Aktorzy wyglądają na znudzonych tym, że muszą być na planie filmowym, podobnie zresztą wyglądają ludzie w kinie. Szkoda aktorów, bo choć prawdopodobnie drzemie w nich jakiś talent, „Push” niewiele pozwolił im się rozwinąć.

W filmie można pozwolić sobie na wiele, jednak oglądanie upitej 14-latki w przykrótkiej spódniczce jest dość nieprzyjemne. Szkoda też głównego bohatera. Strasznie się nad nim w filmie znęcają, tylko się nacierpiał, a niepotrzebnie. Chris Evans miał już do czynienia z nadludzkimi zdolnościami w przypadku filmu „Fantastyczna Czwórka”, również niezbyt przychylnie przyjętego przez recenzentów jak i widzów. Po przygodach z „Push” pewnie na jakiś czas da sobie spokój z filmami scince-fiction.

Jedna ciekawa scena, w której Evans unosi pistolety siłą własnej woli, a następnie jego wróg rzuca nim trochę o ściany i tak nie potrafi usatysfakcjonować widza na tyle aby czuł, że warto dalej tracić czas. Jednak ja wytrwale oglądam dalszy ciąg.

Ostatnia, decydująca scena walki to już majstersztyk jak znudzić widza do granic możliwości. A na dodatek kiedy w jednej ze wcześniejszych scen, główny bohater o mało nie zginął od krzyku jednego z Azjatów, tak tu trochę powił się na podłodze i za chwilę ruszył dalej do walki, zostawiając swojego o wiele silniejszego rywala uśmierconego właśnie przez wrzeszczącego Chińczyka. Śmiechu warte.

Przy dzisiejszych możliwościach komputerów do tworzenia efektów specjalnych widzowie mają coraz większe wymagania. A w momencie kiedy w filmie pojawiają się postacie z nadludzkimi zdolnościami wydaje się, że sceny akcji są głównymi, nad którymi skupi się reżyser. Lewitujące pistolety, krzyk nie do zniesienia, który sprawia, że szkło pęka w drobny mak, a człowieka umiera, wszystkie te sceny, które powinny wprawiać widza w zachwyt, tu po prostu bawią.

Brakuje też porządnej muzyki, która przyśpieszała by tempo filmu. W scince-fiction to podstawa, a w omawianym filmie kompozytor najwyraźniej postawił na dodanie odrobiny dramaturgii, co i tak nie wyszło najlepiej. W rezultacie przez większość seansu słyszymy kołysankę jedynie potęgującą znużenie.

Próbując doszukać się plusów, można wspomnieć chyba jedynie o ciekawym pomyśle na film, choć twórcom kompletnie nie wyszła jego realizacja. To jeden z tych filmów, których celu powstania chyba nigdy nie poznamy.

Alfred Hitchock powiedział kiedyś, że film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć. Tutaj nie mamy ani trzęsienia ziemi, ani żadnych innych większych czy mniejszych klęsk żywiołowych. A szkoda, bo idąc do kina szykowałam się chociaż na silniejszy poryw wiatru. Jak mawiał Tomasz Karolak w „Testosteronie” - masakra jakaś.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto