Historia opery „Qudsja Zaher” rozpoczęła się w 1999 roku, kiedy to Waldemar Dąbrowski (dyrektor Opery Narodowej) zaproponował Pawłowi Szymańskiemu – kompozytor, napisanie utworu na scenę. Ten zaś o napisanie libretta zwrócił się do Macieja Drygasa. I tak opera powstawała przez 7 lat. Następnie do zespołu dołączył Eimuntas Nekrošius – reżyser. Aby w końcu „Qudsja Zaher” miała swoją premierę w kwietniu 2013 roku.
Mimo tak długiego czasu oczekiwania i zrodzonych w tym czasie oczekiwań, wielu widzów zawiodło się na tej operze. Sztuka się dłuży, jest wręcz przesycona symboliką trudną do odczytania, a samej historii brakuje spójności. Ten spektakl bardziej by się wpasował na scenę Teatru Współczesnego lub na inną scenę, gdzie widz jest bardziej przyzwyczajony do alternatywnej zabawy konwencją niż w Teatrze Narodowym.
Sceny następują jedna po drugiej, bez widocznej ciągłości i wynikania jednej z drugiej, jak zbiór wyrywkowych obrazów. Rozpoczynamy ciekawie, intrygująco i niepokojąco od kamienowania kobiety, która nagle wybiegła na scenę. Akcja jest dynamiczna, przerażający krzyk nieznanej nam kobiety, młodzi mężczyźni uderzają ją kamieniami, i scena się kończy, zakatowaną zawijają w dywan i ściągają ze sceny. Widz w tym momencie czeka na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, kim była owa kobieta i dlaczego to ją spotkało lub zwyczajnie „co się teraz stanie?”, ale niestety się tego nie dowie. Bo koleją sceną jest wyławianie kapoków ratunkowych z morskich fal, które trwa „w nieskończoność”, a tak naprawdę ani nic nie wyjaśnia, ani nie wprowadza w następną scenę. Cała sztuka składa się z takich obrazów, które miały się przeplatać dwiema historiami: dziejącą się obecnie i tysiąc lat temu, które łączy jedna osoba Astrid/Qudsja, ale ze względu na liczną symbolikę trudno jest rozpoznać, którą z tych historii właśnie oglądamy.
Mimo iż to opera, to fakt faktem dla niewprawionego widza, muzyka ucieka, gubi się w próbie sensownego poskładania tego co się dzieje na scenie. Przypomina o sobie tylko w gwałtowniejszych i głośniejszych scenach, w momentach pięknego śpiewu Olgi Pasiecznik, którego jednak jest dość mało, a kwestie bazują na powtarzaniu tych samych zwrotów, oraz podczas „rapującego” śpiewu Chóru Chłopięcego, który jako jeden z nielicznych elementów dodaje dynamiczności całej operze.
Ascetyczna scenografia, mająca być uniwersalnym tłem do sztuki, jednak zbyt wyraźnie przypomina fale, głębiny, wodę, co dodatkowo wprowadza chaos w odbiór tej opery, gdyż to co przed chwilą jest morzem, po którym pływa statek, za chwilę jest grabione przez Przewoźnika, by po kilku minutach chłopcy z chóru skakali po scenografii w próbie jej zniszczenia.
Podsumowując, tym którym udało się odnaleźć w tej sztuce - gratuluję, mi osobiście nie powiodło się, aby wysnuć jakieś wnioski z tej opery, czy zrozumieć jej przekaz. Jak dla mnie była ona zbyt chaotyczna, o znamionach „przerostu formy nad treścią”. Podstawowe elementy opery jak muzyka i śpiew, ginęły w całym tym zamęcie. Może „Qudsja Zaher” lepiej pasowałaby na bardziej alternatywną scenę.
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?