Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rąbanka w sukurs głodującej Warszawie 1939-44

Robert Ramark
Robert Ramark
Warszawa 1939.
Warszawa 1939. Wikipedia/Niemieckie Archiwym Federalne/Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Germany
Jak wyglądało menu przeciętnego warszawiaka? Kartki i czarny rynek. Liga Narodów w wydanej w 1936 roku ekspertyzie stwierdziła, że niezbędne minimum fizjologiczne do przeżycia to 2400 kalorii.

Niedawno rozmawiałem z młodym wykształconym warszawiakiem - lingwista znający kilka języków i mający obsługę komputera w małym palcu. Jednym słowem Europejczyk. Pada słowo "rombanka" (wg gwary warszawskiej). Mój interlokutor patrzy na mnie, jak ja na komputer Cray. Czyli widzę, słyszę, a nic nie rozumiem. Czy to możliwe, aby nie wiedział o tym cudzie przemyślności szmuglerów w latach wojny?! "No tak" - myślę i rozglądam się wokół, a tu jak w sam raz stoimy pod sklepem mięsnym. Wybór wędlin i mięs jak w czarownym śnie mojej mamy w 1940 roku. Patrzę na te cuda i myślę o paniach dbających o linię. Te ich diety - South Beach, Montinganc, Kwaśniewskiego czy 1000 kalorii.

Moje piękne panie - w latach okupacji już Niemcy zadbali nie tylko o "dobry" wygląd kobiet. Zatroszczyli się o wszystkich. Gubernator Generalnego Gubernatorstwa Hans Frank: "Mamy tu jedynie gigantyczny obóz pracy". I dalej: "Trzeba z terenów GG wywieźć wszystkie dla niemieckiej gospodarki wojennej przydatne surowce, maszyny itd.". "Starał się będę wydostać z tego terytorium to wszystko, co jeszcze w ogóle możliwe jest do wydostania". Wierzcie mi, starał się bardzo. W tym Niemcy są mistrzami świata.

Starał się tak, że dokonał rzeczy niemożliwej. Przestraszył innych niemieckich dygnitarzy. Oczywiście nie chodziło im o los Polaków. Bali się, że wśród głodzonych ludzi wybuchnie epidemia tyfusu i gruźlicy. To zaś było zagrożeniem dla nich. I tak mówił 7 grudnia 1942 roku gubernator Warszawy Ludwig Fischer: "Jeżeli ma być przeprowadzony, nowy plan wyżywienia, oznacza on to dla samej Warszawy i jej najbliższych okolic, że 500 000 ludności nie dostanie żywności".

Na deser credo arcyzbrodniarza wojennego Hansa Franka, Pana życia moich rodaków w Generalnej Guberni: "Gdy wreszcie wygramy wojnę, to, jeśli o mnie idzie, z Polaków, Ukraińców i tej reszty, która się tu wałęsa, można zrobić rąbankę".

Nie zrobiono z nas rąbanki. To właśnie "rombanka" w dużym stopniu przyczyniła się do uratowania Warszawy od zagłodzenia. Rąbanka, czyli mięso, zawsze z narażeniem życia szmuglowane do miasta. Według powojennych szacunków szmugiel pokrywał ok. 70 procent zapotrzebowania na żywność.

Zacznijmy jednak od początku (jak mówi rano żona do wracającego z "delegacji" męża). 15 grudnia 1939 roku wprowadzono system kartkowy. Myślę, że dla wielu czytelników nie jest to nowe pojęcie. Wyglądało to tak, że każdy zameldowany warszawiak dostawał kartę aprowizacyjną. Rejestrował ją w najbliższym sklepie jako konsument.

Dla jasności - na kartki kupowano oficjalnie żywność po cenach "sztywnych", które ustalali Niemcy. Oto przydział na miesiąc:

- 4,8 kg czarnego chleba
- 40 dkg mięsa (bardzo często bez pokrycia)
- 10 dkg cukierków
- 20 dkg cukru (zastąpiony szybko sacharyną)
- 7,5 dkg erzatzu kawy
- 2,4 kg też erzatzu marmolady

Żeby pełniej zrozumieć dobrodziejstwo okupanta, podam, że jest to ok. 417 kalorii dziennie na jedną osobę. Niemcy, jako znani filantropii, potrafili odebrać miastu kilkumiesięczny przydział cukru. Dziękowali przy tym za dar mieszkańców dla Wehrmachtu. Ot, figlarze.

Według Delegatury Rządu: "Jakościowe przydziały wykazują brak dziewięćdziesięciu kilku procent tłuszczu, brak 88 procent białka i brak 50-60 procent węglowodanów". Tomasz Szarota autor pomnikowego opracowania "Okupowanej Warszawy dzień powszedni" tak pisze: "Z całą stanowczością należy stwierdzić, że racje te w wypadku, gdyby stanowiły tylko i wyłącznie jedyne źródło pożywienia, doprowadziłyby do powszechnej śmierci głodowej w okupowanym mieście. Trzeba to jasno powiedzieć. Hitlerowcy oprócz kul rozstrzeliwali Warszawę głodem. Nie daliśmy się jednak wtedy." "Nie masz cwaniaka nad warszawiaka". Znacie te słowa z piosenki Stanisława Grzesiuka?
W 1942 roku faktyczna ilość kalorii dostarczanych organizmowi wynosiła ok. 1900. Panie dbające o talię osy wiedzą, że na takiej dawce da się przeżyć. (Przepraszam, dla nich to Himalaje kalorii). Co poprawiło zaopatrzenie? Szmugiel. Znacie to chyba? A jeśli młodzi nie znają...

"Na dworze jest mrok, w pociągu jest tłok,
Zaczyna się więc sielanka
On objął ją wpół, ona gruba jak wół,
Pod paltem schowana rombanka"

(Kumasz już młody kolego?)
I dalej:

"Teraz jest wojna, kto handluje ten żyje
Jak sprzedam rombankę, słoninę, kaszankę
To bimbru się też napiję"

Na czym polegał szmugiel? Cóż, była to wymiana towarowa pomiędzy miastem a wsią. Dochodziły do tego też transakcje gotówkowe. Na wieś szły artykuły przemysłowe, a do miasta wszystko, co dało się zjeść. Od jajka, na całej świni skończywszy.

Szmuglerzy dzielili się na detalistów, czyli ludzi jadących na handel na własne potrzeby życiowe. Druga grupa, o, której opowiadał mi mój wujek, który pracował na kolei, to już zawodowi handlarze. To oni korzystali właśnie z przychylności m.in. kolejarzy. W różnego rodzaju skrytkach w pociągu, chowali duże ilości, idące w setki kilogramów, żywności. Na szczycie tej piramidy stali hurtownicy. Mając do dyspozycji bardzo duże pieniądze za łapówki wręczane Niemcom szmuglowali całe wagony. Detaliście jeździli kilka razy w tygodniu, większe rekiny rzadziej. Towar poprzez pośredników trafiał do ludzi.
Warto wspomnieć o pewnej specjalizacji regionalnej. Na przykład z okolic Grójca przywożono mąki, kasze czy kartofle. Z Karczewa zwanego "Prosiakowem" wyroby mięsne i tłuszcze. Piaseczno zaś to było pieczywo i mąka. W przytoczonych słowach piosenki była mowa o bimbrze, więc dodam, że z tego słynęła Jabłonna.

Pamiętać trzeba, że sam wyjazd był problemem. To nie było tak jak dziś, że idę i kupuję InterCity np. do Łodzi. Na zakup biletów potrzebne było zezwolenie. Można je było nabyć w kasie. Możecie sobie wyobrazić kolejki, jakie tam stały? Te wszystkie trudności plus łańcuszek pośredników, powodowały szybki wzrost cen. Mało kto lubi liczby, lecz jeśli już tu dotarłeś czytelniku:

Mamy rok 1942

Cena urzędowa
chleb - 0,45 zł.za kg
mąka - 0,70 zł. za kg
cukier - 1,60 zł. za kg
mięso wołowe - 3,00 zł. za kg
jaja - 0,12 zł. za szt.

Cena czarnorynkowa
chleb - 10,23 zł. za kg
mąka - 27,30 zł. za kg
cukier - 64,68 zł. za kg
mięso wołowe - 42,80 zł. za kg
jaja - 3,28 zł. za szt.
Średnie wynagrodzenie wynosiło wtedy ok. 300 złotych. Dochodziły do tego deputaty żywnościowe. Były one jednak bardzo małe.

Za handel artykułami żywnościowym groziły wysokie kary, ze karą śmierci włącznie. Mimo tego, na warszawskich targowiskach towaru było w bród. Niemcy nieraz interweniowali, ale najczęściej patrzyli na to przez palce. Oczywiście, o ile w te palce wetknięto obfitą łapówkę. Niemcy sami zaopatrywali się na tych bazarach (oczywiście, w drodze rekwizycji) i wysyłali paczki do rodzin. Jako ciekawostkę podam fakt, że polski chleb był lepszy od wypiekanego w Niemczech.

I to dzięki niemieckiemu Gesetz ist Gesetz. Utrzymali oni bowiem na terenie GG polskie prawo żywnościowe. Przepisy te pozwalały na dodawanie na podsypkę do chleba otrąb. Niemieckie prawo zezwalało zaś na trociny.

Skąd warszawiacy brali pieniądze na zakupy czarnorynkowe, to już temat na inne opowiadanie. Najważniejsze, że nie dali się wrogowi zagłodzić i znaleźli dość siły, aby przez 63 dni Powstania Warszawskiego stawiać czoła wyżartym okupantom.

P.S. Warszawiacy zrewanżowali się Hansowi Frankowi, nazywając "rąbanką" kolumny sanitarne z ciężko rannymi Niemcami.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto