Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Referendum w Warszawie. Głosować czy iść na grzyby?

Redakcja
Poznaniak
Nie mieszkam w Warszawie. Teoretycznie referendum nad odwołaniem prezydent stolicy nie powinno mnie wcale obchodzić. Czy mogę przejść obojętnie obok namów partii rządzącej czy prezydenta Rzeczypospolitej, zachęcających do bojkotu głosowania?

Moja odpowiedź jako obywatela brzmi NIE. Wezwanie do głosowania przez konstytucję, rządzących czy obywateli (tak jest akurat w omawianym przypadku) nie może zostać bez odpowiedzi. Przez dwadzieścia lat wolnej Polski autorytety, także będące w szeregach Platformy Obywatelskiej lub z nią sympatyzujące, nazywały absencję wyborczą: lenistwem, obstrukcją, negacją demokracji lub brakiem odpowiedzialności za kraj. Z drugiej strony zgrzytały, gdy frekwencja w kolejnych wyborach była za niska (czyli zawsze), odmawiając niegłosującym prawa do krytykowania kogokolwiek.

Nie piszę tutaj z pozycji sympatyka, kontestatora prezydent stolicy, zwolennika lub przeciwnika PO. Moje poglądy mają takie samo zastosowanie do sytuacji Warszawy, jak i Łodzi w chwili odwoływania prezydenta Jerzego Kropiwnickiego. Tam sytuacja była zgoła odmienna, to PO namawiała do aktu wyborczego, a PiS do absencji. Platforma zresztą argumentowała aktywność w podobny sposób jak ja w niniejszym tekście.

Jestem jednym z wielu wyborców, którzy obecnie czując się jak marynarz bez przystani. Nie widzę ugrupowania, z którym mógłbym się utożsamiać, któremu powierzyć (zawierzyć) głos. Jednak aktem sprzeciwu w moim przypadku nigdy nie było pozostanie w domu! Swój protest wyrażałem poprzez oddanie głosu nieważnego. Nigdy poprzez nieobecność przy urnie!
Namawianie przez premiera czy prezydenta do absencji wyborczej jest, patrząc z perspektywy referendum łódzkiego, traktowaniem instrumentalnie aktywności obywateli. Namawianie do zlekceważenia plebiscytu jest zanegowaniem prawa do wyrażenia przez obywateli opinii na temat Pani Hanny Gronkiewicz-Walz. Brakiem szacunku dla ich wysiłku. Słowa najważniejszych przedstawicieli władzy wykonawczej brzmią nie inaczej niż: „nie idźcie do wyborów, bo i tak nie interesuje nas Wasza opinia”. Władza zawsze powinna być gotowa do weryfikacji swojego mandatu.

Mieszkając w Warszawie chyba zagłosowałbym przeciw odwołaniu. Na pewno jednak oddałbym głos. Jestem ciekaw jakby został on potraktowany przez PO i samą prezydent: jako wotum zaufania, jako wyrafinowaną dywersję czy jako perfidną złośliwość.

Kolejna moja wątpliwość dotyczy wyniku głosowania. Jak traktować mandat prezydent w przypadku, gdy większość głosujących będzie za odwołaniem, nie zostanie zaś spełnione kryterium frekwencyjne? Platforma odtrąbi zwycięstwo? Bez względu na to, co głoszą szefowie Platformy, uważam, że mandat do sprawowania władzy przez Hannę Gronkiewicz-Waltz będzie słabiutki. Samo referendum już go osłabiło. Teraz tylko przewaga w głosowaniu zwolenników rządów prezydent może odwrócić ten trend.

Kolejnym nietrafionym argumentem wysuwanym przez PO są koszty jego przeprowadzenia. Kurczę, demokracja kosztuje, co widać najlepiej po kwotach subwencji wypłacanych z budżetu państwa co roku na utrzymanie partii. Grupa obywateli ma konstytucyjne prawo doprowadzić do referendum i może z niego korzystać, czy jest rok do końca kadencji, czy cztery lata. PO, ani prezydent Bronisław Komorowski nie powinien negować tego konstytucyjnego prawa.

Patrząc z punktu widzenia organizatorów plebiscytu to odwołanie prezydent w referendum jest łatwiejsze niż w przypadku zwykłych wyborów. Teraz mieliśmy akcję wszyscy na jednego. Piszę mieliśmy, bo koalicja wszystkich rozpadła się z chwilą ogłoszenia przez PKW terminu głosowania. Teraz każdy z podmiotów angażujących się w zbieranie podpisów gra już na własne konto. Burmistrz Ursynowa Piotr Guział przestał być już liderem i twarzą inicjatorów referendum i stał się jednym z pretendentów do objęcia fotela prezydent stolicy. PiS także zaczął upartyjniać swoją obywatelską działalność i promować własnego kandydata, profesora Piotra Glińskiego.

Przykład Warszawy pokazuje, że rozwiązania z „awaryjnym” odwołaniem władzy nie są dobre. Mam propozycję satysfakcjonującą wszystkich począwszy od „księgowych”, ubolewających nad kosztami plebiscytów, poprzez obywateli chcących zagłosować za lub przeciw odwołaniu władz, na partiach kończąc.

Uważam, że przy referendum nad odwołaniem prezydent powinny się odbywać dwa głosowania: pierwsze za lub przeciw odwołaniu, a drugie na osobę, która ma zastąpić obecnego włodarza w przypadku udanego plebiscytu. Mieszkańcy w jednym akcie głosowaliby nad odwołaniem lub zostawieniem Hanny Gronkiewicz-Waltz, a w przypadku skutecznego odwołania wybierali jego następcę. Wtedy PO nie stać byłoby na obstrukcję i namawianie wyborców do absencji wyborczej. Wyjątkowa sytuacja przy zmianie władz mogłaby zdjąć z wyborów obowiązek uzyskania przez zwycięzcę 50% progu uzyskanych głosów. Mielibyśmy 3 w 1: referendum, tanie wybory i brak głosowania wyłącznie przeciw.

Patrząc na to, co dzieje się wokół warszawskiego plebiscytu napiszę jedno. Zachowanie polityków, inicjatorów plebiscytu i obrońców prezydent, skłania mnie do tego, by następnych wyborach rzucić do urny kartkę z głosem nieważnym.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto