Ponieważ nic tak nie pobudza mnie do przekory jak doppia sciocchezza, zainteresowałam się pustą połową szklanki, szukając odpowiedzi na pytanie, ile osób na demonstrację w Paryżu nie przyszło. Będzie to radosnym potwierdzeniem, że jestem dewiantką (synonim: szalona, wariatka), oraz kontrą do tego miliona, o którym odbyła się burzliwa dyskusja., w czasie której prawoskrętny przedstawiciel elity studenckiej ubogacił moją wirtualna sylwetkę własną, psychologiczną diagnozą.
Wracając przeto do milionowej manifestacji w Paryżu, można się oczywiście zachwycać ilością tupiących przeciw, ale w „głosowaniu nogami” wypada wziąć również pod uwagę ilość tych, którzy tupać nie przyszli. Francja liczy sobie 60 milionów ludności „…z czego w całym kraju prawie 80 procent ludności stanowi ludność francuska. Ludność w większości wyznaje religię katolicką, oprócz tego w kraju występuje ludność muzułmańska, ale stanowi ona tylko 10 procent ludności, podczas gdy katolików jest 50 procent. Protestanci, Żydzi, buddyści, hinduiści i sikhowie stanowią mniejszość – każda z nich po 1 procencie wyznawców.”…
W związku z tym, moja dewiacyjna wyliczanka przedstawia się tak:
50 proc. katolików = 30 milionów,
10 proc. muzułmanów = 6 milionów,
Żydzi, buddyści, hinduiści i sikhowie po 1 proc a’ 600 tys. = 2.4 miliona.
Ogółem więc ludzi deklarujących jakiekolwiek wyznanie jest 38.4 miliona, co oznacza, że pozostałe 27,6 miliona nie deklaruje statystycznie uwzględnianej liczby wyznawców innych wierzeń lub całkowity ateizm.
Jeśli ulicami Paryża przeszło w manifestacji 1 milion osób, to jest to 1/60 ludności Francji; można więc uznać, że ludności, która nie uznała za stosowne manifestować, albo uważa, że sprawa nie warta ruszenia tyłka z domu jest 59 milionów.
Przechodząc od statystyki po francusku, do refleksji bardziej osobistych z dziedziny dewiacji, to pamiętam tylko głupią Staśkę, której się bałam straszliwie, a która poszła w siną dal, zanim poznałam to elegantsze słowo oznaczające wariatkę. Plącze mi się też w pamięci taka jedna sprawa, odkryta przypadkiem na łące, ale kiedy opowiedziałam matce, co tam robił jeden gimnazjalista z córką sekretarza gminy– dostałam po pysku, żeby o świństwach nie opowiadać nikomu więcej.
Co się tyczy moralności, to pamiętam, że katecheta wypytywał, co ja robię z rękami pod pierzynką, ale każdorazowo rozgrzeszenie dawał. Od tej pory wiem, że z moralnością nie miałam nic wspólnego aż do momentu, kiedy odkryłam pióra z matczynej srokatej nioski, którą sąsiedzi zeżarli w niedzielnym rosole na obiad. Wtedy już wiedziałam, że niemoralność pozbawiła nas świeżych jaj, a sąsiad po kury na niedzielny obiad musiał nocami chodzić dalej, gdzie kundle często jazgot podnosiły.
Teraz, na stare lata, kiedy świat radośnie biegnie do przodu – mogę tylko żałować, że wiodłam żywot pozbawiony zarówno dewiacji jak i niemoralności. Niestety - kiedy był czas ku temu, za mała byłam nawet na to, żeby kamieniami w jedną pannę z brzuchem rzucać.
Opamiętanie przyszło za późno i do dewiacyjnej niemoralności nikt mnie już zaciągnąć nie chce. Na szczęście młodzież mamy uzdolnioną, inteligentną, co drugi studiuje politologię, reszta – psychologię i późno, bo późno, ale jednak mnie młody człowiek zaocznie docenił, za co wdzięczna jestem niezmiernie, że od ogólnego poziomu nie odstaję hip hip hura!
Precz z Zielonym Ładem! - protest rolników w Warszawie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?