Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rudzkie Wilije

Redakcja
Już dziś rozpoczniemy upragnione, w tym roku bardzo długie świętowanie. Najradośniejsze, najbardziej uroczyste, najbardziej rodzinne, najbardziej wytęsknione święta w roku.

I najbardziej obrosłe w tradycyjne zwyczaje, przesądy, wróżby. Przypomnijmy, jak we wspomnieniach i zapiskach rudzian wyglądały one dawno temu.

Obszerny opis Wigilii sporządził bielszowianin, Grzegorz Bolesław Marek, dziś mieszkający w Łaziskach. „ ...wszyscy byli dobrze wyposzczeni, a dzieci pilnie wypatrywały, czy na niebie nie ukazała się pierwsza gwiazdka, o czym pilnie powiadamiały matkę, dając tym samym sygnał do rozpoczęcia wieczerzy. Stół wigilijny nakrywano cienką warstwą siana, czasem i słomy, na co kładziono „serwet”, czyli obrus, na którym dopiero ustawiano potrawy wigilijne.

Przestrzegano zawsze zasady, aby wszyscy byli obecni podczas wieczerzy, bywał zwyczaj, że ojciec na krótko przed wieczerzą wychodził na drogę popatrzeć, czy nie idzie jakiś podróżny, by takowego zaprosić do domu na wieczerze, zgodnie ze starym: „Gość w dom, Bóg w dom”. Jeżeli przypadkowych gości nie było, to wtedy stawiał do kątów izby cztery snopy nie młóconej słomy.

Wieczerzę rozpoczynano wspólną modlitwą, po czym pilnie przestrzegano, by w trakcie wieczerzy nikt nie wstawał od stołu, by nikt nie żartował, by zachowana była powaga i skupienie. Dodawało to nastroju powagi całemu dniu, w którym szczególnie obowiązywało milczenie, nie wolno było sie kłócić i bić dzieci, bo jak tradycja przekazywała, to co się czyniło w tym dniu, to też się miało czynić w następnym roku.

Na stole wigilijnym oprócz potraw znajdowały sie też inne przedmioty, przeważnie te, które w ciągu następnego roku miały być najpotrzebniejsze, jak chleb, pieniądze itp. Przy stole bywało też jedno miejsce wolne z przygotowanym nakryciem, dla osoby ubogiej, samotnej, nieobecnej, zmarłej lub znajdującej się daleko. Po poważnym spożyciu potraw przystępowano do łamania się opłatkiem, co związane było ze składaniem sobie wzajemnych życzeń, następnie podchodzono pod choinkę, która przemyślnie udekorowana stała w jednym z katów izby, aby oglądnąć prezenty, które dla każdego były podłożone.

Prezenty te nazywano „dzieciątko”. Tu też przestrzegano, aby na to „dzieciątko’ nie były przeznaczane ostre narzędzia, szpilki, igły i inne klujące przedmioty, które według dawnych mniemań miały przecinać więzy przyjaźni, miłości oraz przywiązania. Dotyczyło to też szkła, jako niestałego i kruchego, łatwego do zbicia”.

Najważniejszym, centralnym punktem Wigilii była zawsze obrzędowa, wspólna kolacja, składająca się z magicznej liczby 7, 9, 12, albo 13 dań, zależnie od zamożności domu. Na śląskich, a więc i rudzkich stołach prym wiodły; siemieniotka, moczka, makówki, a z potraw głównych – smażony karp.

„Specjalnością starki była siymiyniotka – pisał na łamach „Wiadomości Rudzkich” znakomity gawędziarz, Roman Kordoń. - Żeby jom zrobić starka przychodziła wczas rano i brała sie za warzynie siymiyniotki. Dzisioj ło ty zupie żodyn niy pamiynto, bo tak po prowdzie, łona non niy smakowała, ale starka sie uparła, że bez siymiyniotki niy może być Wiliji. Żeby było trocha po prowdzie, tera wom podom przepis na siymiyniotka. Bydzie nazywała sie „Siyminiyotka łod starki Mariki”. I tak: biere sie siymie ze konopi, warzy sie we wodzie, ubijo tuczkym, przeciyro przez sitko. Potym polywo czystom wodom, zaś sie warzy, ubijo, przeciyro przez sitko i tak pora razy, aż sie zmierznie. Tako zupa jadło sie ze uwarzonymi pagańskimi krupami”.

Po postnej zupie - w innych domach bywała nią grzybowa, albo czerwony barszcz - główna rola przypadała karpiowi. Nie na próżno Marian Makula śpiewa ze swoją „ferajnom”: Wilijo, wilijo, czas gałuszyć ryby, Czas namoczyć ćwibak i suszone grzyby, Śnieg już łodmieciony i siyń już umyto, Paulek z badywanny żywe karpie chyto.
Cytowany wyżej Roman Kordoń pisze: „Na ryby w kuchni czekała waniynka ze wodom. W ty waniynce trzymali my ryby łokoło tydnia, dowoli my pozor, aby ryby niy poumiyrały. Potym łociec tłuczkym pozbijoł ryby, łoskoroboł ze łusków, flaki wyciongnoł, posoloł, zawinoł we szmatka i położył na łokno. Jak już było tak daleko, matka warzyła kartofle, kapusta, groch do kapusty, smażyła ryby na ceresie. A jak ze pastyrki przyszło sie do dom, to w doma czekała na nos zimno ryba, do dzisioj czuja jej smak. Przyszli my do dom, zmynczyni, zmarzniynci, wtedy dopiyro karp nom najlepsi smakowoł”.

Smażony albo pieczony karp najczęściej pojawia się we wspomnieniach z dzieciństwa. Tak o obżeraniu się nimi godo słynny Mac Coola: „Potym jako starszy kawaler byłech taki przepadzity, żech je wcinoł i na wilijo, i po. Muter chowali brytfana z rybami w izbie, aj jo po cichu, jak muter niy dali pozor, wybierałech jakiś konsek, a rynce w gardiny wyciyroł. Skiż tego zawsze było larmo, i ło ryba, i ło gardiny Do dzisioj moja buczy jak z pińć karpiów na wilijo kupuja”.

Podobnemu łakomstwu ulegał Jan Kołodziej, co zdradza na kartach: Historii Kochłowic: „Na koniec mama wynosiła z kuchni garnki z potrawami (musiały wystarczyć jeszcze na świąteczny obiad) i stawiała je na schodach w sieni – tam było chłodno, a lodówki jeszcze nie mieliśmy. (...) do naszych ulubionych zajęć należało wyjadanie z wyniesionych garnków kawałków ryby, makówek czy grzybów z kapusty. Ich smak jest niezapomniany”.

Potem następowały wigilijne maszykty. „Starka warzyła siymiyniotka, a matka moczka – to znów niezawodny Roman Kordoń. - Tyn przepis, co robiła matka, tyż dziś żodyn niy pamiynto. Moczka robioła tak: brało sie specjalny piernik kupiony u piekorza, moczyło go we ciymnym piwie. Osobno warzyło sie głowy ze ryby w gemizie, mus musioł w ni być pasternak. Tak wymoczony piernik zalywało sie wywarym z Gdów rybich i do tego ciepało sie suszone śliwki, jabłka, gruszki i dodawało trocha masła. Po moczce matka robioła makówki”.
Właśnie moczkę szczególnie upodobał sobie Krystian Gałuszka, kreśląc nieomalże jej apoteozę w tomie poetyckim: Pomiędzy pocałunkiem anioła a zapachem wanilii. Posłuchajmy: moja śląska poezja / u której kupuję wiersze /do napisania / czasem przychodzi do mnie / w wigilie i bawi się setnie / z moimi dziećmi ubierając choinkę (...) / na osłodę zostawia /własnoręcznie zrobioną /moczkę / w której podczas wieczerzy/ wyczuwam o zgrozo wanilię.

Nie mogło zabraknąć oczywiście innego, szczególnego rarytasu śląskiego. „Po moczce matka robioła makówki. Zmielony mak warzyła z mlykym, miodym i cukrym. Do wielki miski kroła i ukłodała żymły i zalywała warzonym makym, tak warstwami. Do tego sypała trocha orzechów. U nos w doma matka robiyli moczka i makówki na całe świynta”.

A po nasyceniu brzuchów i oczu pysznościami, przychodziła pora na inne atrakcje. Oddajmy ponownie głos Janowi Kołodziejowi: ”Po modlitwie, odczytaniu ewangelii i podzieleniu się opłatkiem, już nikt poza mamą nie miał prawa wstać. Po wieczerzy należało bardzo spokojnie siedzieć – wtedy tata zdmuchiwał płomień świecy a my obserwowaliśmy w którą to stronę poleci dym. Jeżeli prosto w górę – wróżyło to zdrowie i ogólnie dobry rok. Zawsze leciał w górę.

Potem tata zbierał ości, po kawałku z każdej potrawy i wrzucał je do pieca – żeby nas nie spalił, a dobrze grzał i gotował dobre jedzenie. Następnie tata wychodził do pokoju z choinką, zapalał na niej lampki i uchylał lekko okno – robił drogę dla Dzieciątka z prezentami. Wracał do nas i wspólnie śpiewaliśmy pierwszą kolędę. Celebrował tak chwilę, kiedy to wpuści nas do pokoju i będziemy się wspólnie cieszyć: on z tego że daje, a my z tego, że dostajemy prezenty.
Długie tygodnie oczekiwania osiągały wreszcie zenit: tata komunikuje nam, że w betlyjce już leży dzieciątko, więc można wchodzić do pokoju. W tym momencie doznajemy już niemal uczucia nirwany. Pod choinką upragnione prezenty. Niemal zawsze zgodne z naszymi życzeniami. Przychodzili potem dziadkowie – dziadek grał kolędy na harmonice (harmonia), a my śpiewaliśmy i śpiewaliśmy…”

Dawniej Wigilia była też okazją do odczyniania magicznych zabiegów sprzyjających zdrowiu i pomyślności osobistej, szczęściu rodzinnemu i chowanej ‘gowiedzi”. „Jeśli rodzina utrzymywała gospodarstwo, to po wieczerzy udawano się do obory, gdzie bydłu też dawano resztki z opłatków i potraw wieczerzy wigilijnej, co miało je chronić od złych uroków - czytamy u Grzegorza
Marka. - Następnie przystępowano do wspólnego śpiewania kolęd, w czasie którego dokonywano sobie różnych wróżb z orzechów i jabłek, przepowiadających szczęście lub wyjście za mąż.

Był też zwyczaj w niektórych okolicach, że po wigilii dziewczęta zamiatały izbę wyrzucając śmieci za płot, głośno recytując: „Płocie, plocie, trzęsa cie, w nowym roku wydom sie”. Inną wersję starej wróżby matrymonialnej podaje Jan Kołodziej: „Jeżeli w domu była panna na wydaniu – powinna teraz pozamiatać podłogę, a śmieci wynieść na dwór. Powinna na nich stanąć i słuchać … Z której strony usłyszy psa – z tej strony przypadnie jej kawaler. I wiecie co? Sprawdzało się!”.

W środku nocy, na zakończenie dnia wigilijnego całe rodziny udawały sie gromadnie do kościoła na pasterkę o północy, czyli jutrznię, by uczestniczyć w wyjątkowej, niepowtarzalnej
mszy świętej, chwaląc kolędami narodziny Jezusa Chrystusa. Tak pozostaje do dziś. I tak będzie jutro! Ale wspomnienia najbarwniej utrwalają minione, piękne chwile. Nie dziwmy się więc utyskiwaniom Jana Kołodzieja: „Kolędy słyszymy w sklepach już w listopadzie, mało jest rzeczy „niezdobywalnych”, wszystko związane ze świętami uległo jakiejś pauperyzacji. Szkoda! Czasem patrząc w skrzącą się bombkę na choince, odnajduję gdzieś głęboko w sobie ślady tych przeżyć, w postaci zacierających się wspomnień”.

Zebrali i na wigilijny stół podali: Barbara i Adam Podgórscy

Współautor artykułu:

  • Barbara Podgórska
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak Disney wzbogacił przez lata swoje portfolio?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto