Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Schizofrenia, inny punkt widzenia, część 3. A co na to schizofrenik?

Andrzej Skulski
Andrzej Skulski
Jestem
Jestem Andrzej Skulski
"Czym dla mnie jest schizofrenia? Hmm... Wyda się to kontrowersyjne dla wielu schizofreników, jak i osób związanych ze schizofrenią, ale dla mnie jest ona darem, dodatkowym zmysłem, pozwalającym inaczej postrzegać rzeczywistość..."

W poprzednich dwóch częściach artykułu “Schizofrenia – inny punkt widzenia” starałem się zwrócić uwagę osób, które stykają fenomenem schizofrenii na to, że w uporaniu się z powstałym problemem braku komunikacji potrzebna jest przede wszystkim nasza gotowość do otwarcia własnej świadomości na nowe doświadczenia, jak i chęć poszerzania wiedzy o publikacje spoza psychiatrycznej półki. Uzupełnieniem do poprzednich części, jak też swego rodzaju formą “uwagi dla psychiatrów” niech będzie poniższa rozmowa ze schizofrenikiem:

- Czym dla Ciebie jest schizofrenia?
- Czym dla mnie jest schizofrenia? Hmm... Wyda się to kontrowersyjne dla wielu schizofreników, jak i osób związanych ze schizofrenią, ale dla mnie jest ona darem, dodatkowym zmysłem, pozwalającym inaczej postrzegać rzeczywistość. Tak mogę powiedzieć po wielu latach zmagań, nauki obchodzenia się ze schizofrenią, "dogadywania się z nią", a co za tym idzie – poznaniem i zrozumieniem innego stanu świadomości, który nagle się pojawił. A czym naprawdę jest schizofrenia, nie wie nikt i chociaż istnieje wiele teorii, to żadna z nich nie daje całkowicie wyczerpującej odpowiedzi. Jest wiele rzeczy na tym świecie, których słowami nie da się opisać tak, aby powstała regułka, którą można byłoby przypiąć do każdego, tak jak nie istnieje uniwersalny garnitur, w który można byłoby wpasować każdego człowieka bez względu na jego płeć, wzrost czy też wagę, a w którym podobałby się bez wyjątku pozostałej reszcie społeczeństwa. Myślę, że poznanie schizofrenii byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby udzielono nam wreszcie głosu w rozważaniach na ten temat, a nie ogłupiało psychotropami i spychało na margines “chorego psychicznie”.

- Określanie schizofrenii chorobą można więc śmiało zaliczyć do podstawowych błędów...
- Jasne! Najłatwiej jest określić schizofrenię chorobą, zamknąć nas w szpitalach, gdzie kratami są nie tylko metalowe pręty w oknach, ale przede wszystkim podawane pacjentom psychotropy, co usilnie próbuje robić przeważająca większość psychiatrów i innych specjalistów, związanych z tą profesją. I wiecie, może i bym się z tym zgodziła, gdyby te ich kraty potrafiły coś naprawdę powstrzymać, czyli cierpienie samych "leczonych". Niestety metody te w większości przypadków takich problemów tylko przysparzają.

- Czy nauka według Ciebie zawiodła w przypadku schizofrenii?
- Na pewno. Ale ogólnie trzeba powiedzieć, że dzisiejszy świat nauki ma niesamowicie niezrozumiałą dla mnie tendencję sprowadzania wszystkiego do materii. Do czegoś, co można zmierzyć, zważyć, dotknąć... A to przecież niemożliwe! I tak próbuje się nam na przykład wmówić, że miłość to nie wzniosłe uczucie, łączące ludzi, a tylko feromony, hormony, że można na nią wystawić jakiś wzór chemiczny, a na problemy naszych zranionych uczuć przepisać tabletkę. Ale tak się nie da. Taka tabletka nie istnieje tak, jak nie istnieje tabletka na schizofrenię. W konsekwencji prowadzi to do stwierdzenia, że ludzie z wrażliwą naturą są osobami chorymi. A przecież każdy z nas gdzieś na drodze doświadczeń życiowych poznał, czym jest "złamane serce". A schizofrenicy to właśnie przedstawiciele tych wszystkich wrażliwych, którym złamane serce złamało też duszę. I nie tylko świat przestaje w nich wierzyć, ich rodziny, przyjaciele, skazując na osamotnienie i izolację, ale - co najgorsze - oni sami. Przygnębiające i przerażające jest również to, że ludzie, którzy z zawodu (i mam nadzieję, że też z powołania; mam tu na myśli przede wszystkim psychiatrów klinicznych) mają wspierać tych właśnie wrażliwych najbardziej, traktują nas jako ludzi chorych, a słyszenie głosów zawsze, jako halucynacje, omamy i mają nadzieję, że to neuroleptyki są receptą na wszystko. Bo, jak łatwo jest wypisać receptę, jak szybko można podać zastrzyk, a jak ciężko jest przecież wysłuchać drugiego człowieka. Owszem, można zepchnąć problem i otumanić dotkniętego, wyciszyć go środkami uspokajającymi, ale nie rozwiąże się w ten sposób samego problemu. Zresztą na świecie żyje wiele osób, które słyszą głosy i potrafią z nimi żyć bez faszerowania się chemią.

- Czyli jednoznaczne żądanie wobec psychiatrii: spójrzcie na schizofrenię inaczej?
- Tak! Bo na tym podłożu powstaje właśnie pytanie, które dzięki Bogu zadało sobie już wielu współczesnych naukowców: czy można patrzeć na schizofrenię i słyszenie głosów, inaczej? W badaniach przeprowadzonych w Holandii i Wielkiej Brytanii, o których wcześniej wspominałeś, prof. Romme doszedł po blisko 10 latach studiów do następującego wniosku: (posłużę się cytatem...) „Jak pokazują nasze badania nie możemy zaprzeczać egzystencji tych głosów. Musimy przyjąć, że nie możemy tych głosów zmienić. Nie są one uleczalne tak samo, jak niewyleczalna jest leworęczność. Wielorakości nie można uleczyć – można jedynie nauczyć się z nią obchodzić. I aby ludziom w tym pomóc, nie powinniśmy oferować im nieprzydatnych terapii. Powinniśmy im samym dać wolny wybór, co im pomaga, a co nie. Musi upłynąć jakiś okres czasu, zanim osoby dotknięte spostrzegą, że głosy po prostu są ich częścią, nalezą do nich.“
U prof. Romme zaczęło się od tego, że jedna z jego pacjentek wywołała w nim zwrot myślowy pytając: „Ponieważ wierzy Pan w Boga, którego nikt nie może widzieć, dlaczego nie może Pan uwierzyć w głosy, które chociażby ja słyszę i które są dla mnie realne?“ Na to pytanie powinien odpowiedzieć sobie każdy psychiatra.

- Czyli wiara w to, że Wasze przeżycia mają po prostu miejsce, a nie odwoływanie się do błędnej tezy, że to halucynacje...
- Moment! Zwróć uwagę, że gdybym poszła do psychiatry, w Europie oczywiście, i do katolika na dodatek, i powiedziała, że mam wrażenie, że żyłam w starożytnym Egipcie - dostałabym tabletki! U Hindusów byłoby to tylko przypomnieniem mojej reinkarnacji, prawda? No właśnie! Mówi się, że wiara czyni cuda, a nam schizofrenikom najbardziej potrzeba wiary innych ludzi w to, że też nimi jesteśmy. Więc tu zadam kolejne pytanie: jaki wzór chemiczny na wiarę wypisze nam współczesna nauka? Jak zaaplikuje do tablicy Mendelejewa miliardy ludzi na świecie, którzy bez względu na kolor skóry, zawód czy przekonania polityczne, a przede wszystkim religie, wierzą w Boga, Allacha, Jahwe i nieskończoną ilość uczuć ludzkich związanych z tymi słowami? Też da się ich opisać wzorem? A może są tabletki, które z muzułmanina zrobią chrześcijanina, z buddysty protestanta, a z wyznawcy judaizmu świadka Jehowy? Nie! Taka tabletka nie istnieje, bo człowiek to nie tylko zbiór cząstek, atomów i nie tylko góra mięsa, która da się pokroić na plasterki i rozłożyć na czynniki pierwsze, ale to przede wszystkim Himalaje uczuć, zamkniętych w każdym z nas. Prof. dr dr Peter Antes z Uniwersytetu Leibniza w Hanowerze, jeden z najznakomitszych fachowców religioznawstwa na świecie, w paru słowach pięknie scharakteryzował świat wiary i nauki, ujmując to w stwierdzenie, że w różnych kulturach są różni bogowie, ale oprócz tego są jeszcze “bogowie w białych fartuchach”. Dodam, że słowa te wypowiadał na sympozjum, zorganizowanym przez zjednoczenie psychiatrów, które poruszało zagadnienie psychozy i religii... Oh! Jak dobrze byłoby nam, udręczonym duszom, uwierzyć, że ci ostatni są tymi prawdziwymi bogami. Ale jak w to wierzyć, skoro co gabinet psychiatryczny, to inne “wyznanie”, czytaj - inna diagnoza?
Jak opierać się na radach psychiatrów, skoro w kuluarach lekarskich sympozjów słyszy się wyznania: "tak naprawdę to nie mamy pojęcia, co to jest ta schizofrenia”? Niestety do tego przyznają się w rozmowach w cztery oczy (na razie!) tylko ci najodważniejsi, którzy być może sami przestali wierzyć w dogmat i skuteczność neuroleptyków. Tak więc, być może, czas się przyznać psychiatrom, że tak, jak nie ma na świecie uniwersalnej wiary, która pozwoliłaby pod sztandarem jednej religii zjednoczyć wszystkich ludzi, tak i nie ma recepty lekarskiej, która mogłaby rozwiązać problemy, związane z ludzkimi uczuciami. A schizofrenia to są uczucia. Pogubione uczucia, których nie da się skleić żadną chemiczną pastylką, ale można pozbierać je i spróbować poukładać ponownie, dzięki wsparciu choćby ze strony tych, którzy chcą nam w tym pomóc.

- A czy psychiatria w obecnej formie pomaga?
- Miałam kiedyś okazję obserwować, jako pacjentka, inną pacjentkę, która po raz pierwszy trafiła do szpitala psychiatrycznego, gdzie stwierdzono u niej schizofrenię paranoidalną. Pominę ustosunkowanie się do wielorakości psychiatrycznego nazewnictwa, bo w każdym rodzaju schizofrenii jest wspólny mianownik... ale... może nie wszystko na raz... Dziewczyna ta już od wielu lat dawała sobie w życiu świetnie radę bez farmakologii. Skończyła nawet studia, ale na prośbę matki i – jak wynikało z rozmów z nią - pod jej wyraźną presją, zgłosiła się na oddział, żeby w końcu zaspokoić jej życzenie. Lekarze po zdiagnozowaniu zaaplikowali jej medykamenty i oczekiwali rezultatów, co w praktyce oznacza notoryczne męczenie pytaniami typu: “No? I jak? Czuje się już pani lepiej?” Pacjentka unikała odpowiedzi, gdyż widocznie rezultaty nie były takie, aby mogła o nich krzyczeć z radością i wychwalać świat medycyny. Pewnego jednak wieczoru lekarz usłyszał w końcu odpowiedź: “Panie doktorze, może i czuję się lepiej. Tylko zastanawiam się nad jednym... Czy to lek mi pomaga, czy też sama świadomość przyjmowania go, jak również świadomość, że pan stara się mi pomóc, a ja w to wierzę”. Lekarz nie powiedział na to ani słowa więcej. Spotkałam tą dziewczynę wiele miesięcy później - zrezygnowała z farmakologi, bo doszła do wniosku, że to jednak nie tabletka była, a wiara... I tak wierzę i mam nadzieję, że pewnego dnia pojawi się na świecie więcej odważnych psychiatrów, którzy uwierzą i zamiast chemii podadzą nam pomocną rękę, abyśmy z powrotem znaleźli drogę do tego świata.

- Serdecznie dziękuję za rozmowę.
- To ja dziękuję...

Rozmowę przeprowadziłem w połowie marca br. Nazwisko i adres rozmówcy znane redakcji.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto