Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Skandynawskie klimaty po hebrajsku: „Meduzy”

Anna Garczyńska
Anna Garczyńska
"Meduzy" - plakat filmowy
"Meduzy" - plakat filmowy materiały prasowe
Kino europejskie lubi proste, gorzko-słodkie historie o życiu. Nie tylko jednak Czesi, Duńczycy czy Anglicy solidnie i z wielką wrażliwością je opowiadają – w „Meduzach” czyni to także reżyserska para z Izraela, Etgar Keret i Shira Geffen.

Jedna z opowieści kilkuwątkowego dramatu, rozgrywającego się w Tel Awiwie, to życie Batyi – młodej, nieszczęśliwej kelnerki pracującej w firmie cateringowej, która znajduje na plaży milczącą dziewczynkę, podążającą za nią krok w krok. Joy to rozdzielona z synkiem Filipinka opiekująca się zgryźliwą starszą panią, której zajęta wątpliwą karierą aktorską córka nie poświęca czasu. Jest tu także młode małżeństwo, które z powodu nieszczęśliwego wypadku zmuszone jest spędzić miodowy miesiąc w przygnębiającym hotelu w Tel Awiwie i tu powoli oddala się od siebie. Losami ich wszystkich i pozostałych bohaterów kieruje pewna niemożność, ciągłe niedopowiedzenia i obcość, które starają się – często bezskutecznie – pokonać.

Fabuła „Meduz” mogłaby z nadwyżką zapełnić niejedną telenowelę. Keret i Geffen mówią o relacjach samotnej matki z synkiem, stosunkach staruszki z córką, zdradzie małżeńskiej, rozstaniu, zawodowym niespełnieniu, samobójstwie i śmierci wreszcie – ale wszystko to przedstawiają i łączą w tak bezpretensjonalny sposób, że bez mrugnięcia oka wierzymy w istnienie policjantów znajdujących na służbie czas na metafizykę i rude dziewczynki o hipnotyzujących oczach wynurzające się z morza; a z tą wiarą znów jest nam dobrze, o dziwo – mimo przenikliwej samotności bijącej z ekranu. Realno-nierealne epizody są tu tak rzeczywiste, jak ożywająca kołdra w czeskich „Opowieściach o zwyczajnym szaleństwie”, ale nie przekraczają granicy groteski – całość tchnie raczej pewną małomówną, ale przepełnioną treścią i przyjemnie estetyczną skandynawskością.

„Meduzy” to też film o kobietach. To one grają tu wszystkie niemal główne role, w nich tkwi poetycka dusza, one szukają kontaktu ze sobą, cierpią i ranią się nawzajem (chociaż nieraz pobrzmiewa w tle złowieszczy, bo ostatecznie męski, świat). To one są tymi pogrążającymi się w letargu, ale to także one brną ostatecznie naprzód, patrzą głębiej i widzą więcej od mężczyzn, którzy wydają się być o wiele mniej świadomymi przystankami na ich drodze. Przedmiotem szczególnej uwagi są tu zaś różne oblicza matek, nakreślone z uwagą mocną kreską i pełnokrwiste mimo wielowątkowości filmu.

Keret i Geffen, dla których "Meduzy" są pełnometrażowym debiutem, nie pocieszają łatwym happy endem, a jedynie – i aż – pojedynczymi ukłuciami nadziei i szczęśliwości w morzu szarości i samotności. Mimo to jednak (i dlatego?), oglądanie „Meduz” niesie pewną stateczną i mądrą przyjemność, połączoną z równie przyjemnym odczytywaniem tytułowej metafory.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto