Podziwiany od 50 lat Bond, w najnowszym filmie nie zawodzi. Zmartwychwstaje, tkwi w troskach i rozterkach, strzela z najnowszej wersji Waltera PPK oraz starej "tatowej" dubeltówki, jeździ motocyklem po dachach stambulskiego bazaru, atakuje zbirów i terrorystów broniąc jasnej strony mocy.
Czytaj też: Co oznacza "Skyfall"?
Użyłem słowa eklektyzm w odniesieniu do "Skyfall", ponieważ fabularne zawijasy scenariusza stworzonego przez czterech panów (John Logan, Robert Wade, Patrick Marber i Neal Purvis) reżyser Sam Mendes okrasił nie-bondowską refleksją o przemijaniu, psychologiczną zadumą o wartościach, ideałach, tradycji i nowoczesności.
To chyba pierwszy film w serii, na którym takie piętno wywarł reżyser. Poprzednie opowieści realizowano w oparciu o kunszt rzemiosła, bez oczekiwań na indywidualność i osobowość reżyserską. Samą akcję dałoby się zmieścić w kilku zdaniach, ale pięćdziesięcioletni tytuł podobnie jak pięćdziesięcioletnia whisky zasługuje na szacunek.
"M" zostaje w "Skyfall" nazwana "Emmą", Bond mówi nieuzbrojonej na czas kąpieli dziewczynie, że bardziej podoba mu się bez Beretty (polski widz doceni moherowy wydźwięk), Aston Martin DB5 i rodzinny dom Bonda zostają unicestwione przez teraźniejszość.
Świetne zdjęcia i montaż oraz dźwięk to norma w produkcjach firmowanych nazwiskiem Broccoli. Muzyka Thomasa Newmana ilustrując jakże różne sytuacje i klimaty jest spójna i w żadnej chwili nie odbiega od głównego tematu.
W polskich kinach "Skyfall" będzie można zobaczyć od piątku.
A tak dla Bonda zaśpiewała Adele:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?