Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Studium upadku w "Requiem dla snu" Selbiego Jr.

Małgorzata Osowiecka
Małgorzata Osowiecka
okładka książki Huberta Selbiego Jr.
okładka książki Huberta Selbiego Jr. materiały prasowe
"Requiem dla snu" autorstwa Huberta Selbiego Jr., to smutna i tragiczna opowieść o ekstremalnych przeżyciach i upadku czterech mieszkańców Brooklynu. Reżyser Darren Aronofsky: "Musiałem zrobić film na podstawie tej powieści, gdyż słowa aż palą jej stronice."

"Requiem dla snu" , autorstwa Huberta Selbiego Jr., to smutna i tragiczna opowieść o ekstremalnych przeżyciach i upadku czterech mieszkańców Brooklynu. Harry Goldfrab, Marion, Tyler i Sara Goldfrab to postaci, w których życiu od początku czegoś brakowało, ale według mnie ta egzystencjalna luka nie była najistotniejsza. Najbardziej kluczowe u Selbiego były przemiany, degeneracja, postępujące coraz szybciej psucie się i codzienne, powolne umieranie za życia. Historia ewoluuje z przepełnionej marzeniami i planami bohaterów do ich całkowitej psychicznej dekonstrukcji. A nadzieja zastąpiona zostaje bólem i pustką. Nie ma już prawdziwej pełni życia. I nie może jej być, kiedy traci się kontrolę na rzecz uzależnienia. I to nie tylko od narkotyków. Ktoś mógłby powiedzieć: mnie to nie dotyczy.
Jednak "Requiem dla snu" jest powieścią uniwersalną, prezentującą piekło zarówno narkomanii, jak i innych, równie niebezpiecznych uzależnień: od telewizji, odchudzania, leków, seksu, alkoholu, czy nawet prestiżu i poważania. Jeśli spojrzymy głębiej, możemy dostrzec, że nasi bohaterowie to istoty tak naprawdę bezbronne, jak każdy łaknące szczęścia i miłości. To nie żadni dewianci, czy osoby o niższym statusie społecznym. Są tak naprawdę tacy podobni do nas. Może tylko znaleźli się w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie? Może spokojne życie to dla nich za mało i dlatego pragną zatracić się w codzienności dużo bardziej intensywnie? A może są po prostu słabi? Mówimy: "ja dałbym radę!". Ale czy na pewno?

Początkowo wręcz kibicujemy Harry'emu i Marion w ich miłości i optymistycznych, choć nieco nierealistycznych planach na wspólną przyszłość. Potem patrzymy, jak ideały obojga są coraz bardziej profanowane. Myślimy: "Jak to? Przecież miała być kafejka. Wystawy". Nie wiemy co się dzieje. W rozmowach zakochanych coraz częściej pojawiają się narkotyki, by pod koniec akcji całkowicie je zdominować i zawęzić ich wspólną egzystencję do jedynie racjonalnej kalkulacji. Zakochany Harry pozwala swojej Marion na upadek moralny. Początkowo sobie z tym nie radzi, jednak tłumaczy to potrzebami swojego ciała. Przemożną chęcią zaspokojenia głodu heroiny, który staje się silniejszy niż moralne pobudki, czy nawet uczucie. Wyjaśnia to koniecznością. Potem już nawet nie zadaje pytań. Oprócz jednego: czy mamy pieniądze na kolejną działkę. Inaczej umrze.

Ich historia jest skrajnie pesymistyczna. Marion, całkowicie ograbiona z marzeń i planów, decyduje się sprzedawać swoją kobiecość. Harry ląduje w szpitalu z amputowaną ręką. Wydawało się, że się kochają. Teraz o jakiejkolwiek miłości nie ma już mowy. Także Tyron, przyjaciel obojga bohaterów, kończy tragicznie. Ostatnie książkowe sekwencje z jego udziałem to momenty, kiedy chłopak majaczy przez sen. Leżąc na zimnej pryczy w więzieniu wspomina ukochaną matkę, której prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy.

Równolegle dzieje się druga, równie przerażająca historia. Historia matki Harry'ego Sary Goldfrab. A zaczęła się spokojnie, jak setki innych podobnych historii, kiedy kobieta dostała zaproszenie do telewizyjnego teleturnieju. Razem z zaproszeniem w duszy Sary rodzi się olbrzymie pragnienie, by w nim wystąpić i zabłyszczeć medialnie i towarzysko. Ona chciała tylko coś osiągnąć i zeszczupleć, by zmieścić się w ukochaną, czerwoną sukienkę. Nie tylko dlatego, że była piękna, ale głównie ze względu na jej wartość symboliczną. Ta sukienka to nieomal kolejny bohater, niemy świadek dążeń pani Goldfrab. Symbolizuje dużo więcej niż ideał szczupłości. Jest substytutem młodości, kiedy szczęśliwa Sara miała męża, który teraz nie żyje. Grzecznego syna, zamiast ćpuna. Prawdziwe życie, które teraz zastępują jej seanse telewizyjne i codzienne siedzenie bez sensu i celu na betonowym podeście przed domem z sąsiadkami, kobietami podobnymi sobie. Jej życie było nieznośnie szare do chwili, kiedy Sara dostała zaproszenie do teleturnieju. W jednej, krótkiej chwili wszystko uintensywniało i nabrało kolorów. Jednak my od początku podejrzewamy, że to nie może się wypełnić. Ale kobieta, która do tej pory żyła bez żadnych pozytywnych bodźców, podnosi rękawicę. By zaistnieć oraz wyjść z cienia i odrętwienia walczy jak lew. By poczuć cokolwiek Sara wpada w spiralę i nie umie wycofać swojego zaangażowania, mimo negatywnych informacji zwrotnych (nie zwraca uwagi na szydercze niekiedy śmiechy i komentarze pracownic telewizyjnej centrali rozmów, dotyczące jej postępującego obłędu). W konsekwencji uzależnia się od leków odchudzających i z puszystej, dość wesołej kobiety staje się upiorem. Cieniem człowieka. Jej całkowity upadek obserwujemy, kiedy trafia do szpitala psychiatrycznego. Całkowita amputacja świadomości. Sara owszem doświadcza intensywnie, ale tylko bólu i upodlenia. Aplikowane jej wstrząsy elektryczne nie pomagają, a jeszcze bardziej ją izolują. A nieludzkie traktowanie, jakiemu poddawana jest kobieta, to dopełnienie obrazu upadku, jaki serwuje nam Selby.

Selby Jr. wie o czym mówi, bowiem sam wszystko przeżył i następnie opisał w zgrabnych autobiograficznych wątkach, przeplatanych literacką fikcją. Początkowo czytając "Requiem dla snu" nie mogłam przyzwyczaić się do charakterystycznego słownictwa i ogromu języka potocznego, a także braku podziału na dialogi. Ale to tylko początkowy dyskomfort, który w miarę toku akcji staje się wręcz książkowym atutem, ustępując miejsca czemuś dużo głębszemu od przekleństw bohaterów. Potem zorientowałam się, że u Selbiego wszystkie te zabiegi stylistyczno językowe są częścią planu. Bez tego nie byłoby realizmu i takiej siły rażenia. A Requiem dla snu to książka o ogromnej sile rażenia.
Co do filmu, jest równie świetny. Jest trochę wersją ugrzecznioną, może nie przez rodzaj przekazu i prezentowanych scen. A raczej swoistą dezynfekcję słownictwa. Jego wielkim atutem jest hipnotyzująca muzyka autorstwa Kronos Quartet, której wymowne, acz subtelne i niepokojące dźwięki znakomicie współgrają z całością przekazu.

Musiałem zrobić film na podstawie tej powieści, gdyż słowa aż palą jej stronice.

W tym zdaniu reżyser Darren Aronofsky ujmuje według mnie samą kwintesencję znakomitego przekazu Selbiego, a słowa rzeczywiście palą, promieniując do wnętrza, prosto do serca, gdzie już na zawsze zostaną.

"Requiem dla snu" to powieść autentyczna i mocna, ale z pewnością nie przerysowana, ani przesadzona. Decydując się na tę lekturę musimy być świadomi, że nigdy jej nie zapomnimy. Już zawsze Harry, Marion, Sara i Tyler będą marami stającymi nam przed oczami, ilekroć tylko zechce nam się sięgnąć po narkotyk, czy też nafaszerować się tabletkami, mającymi uczynić nas szczęśliwszymi.

Oto dostajemy pozycję ciężkostrawną, bez patosu podejmującą najcięższe tematy. A zarazem paradoksalnie płynną i pieklenie ciekawą, co jest z pewnością zasługą pisarza. Historia bohaterów "Requiem dla snu" to historia, w której największe dylematy pozostają nierozwiązane. Nie ma także dobrego zakończenia, często jednak takowego skąpi nam samo życie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto