Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Summer of Music

Kuba Wandachowicz
Kuba Wandachowicz
Proszę mi wybaczyć, że po raz kolejny opisuję doświadczenia związane z moim udziałem na festiwalach muzycznych, jednak jest to dla mnie - zarówno jako muzyka, jak i zwykłego odbiorcy muzyki - temat bardzo ważny.

W tym roku wiele się mówiło o renesansie młodzieżowych festiwali muzycznych, o wielkiej szansie na trwałą odmianę oblicza polskiej muzyki, jaka stoi przed organizatorami tychże. Dlatego warto potraktować ten temat ze szczególną uwagą.

Ubiegłotygodniowy festiwal “Summer of Music” miał teoretycznie wszystko, co powinien mieć dobry europejski festiwal – znakomitą obsadę, dobrą lokalizację, niezły termin. Jednak coś nie wypaliło. Chodzi tu rzecz jasna o frekwencję, która była – jak na tego typu przedsięwzięcie – niezwykle uboga. Trudno wskazać przyczyny tego stanu rzeczy. Prawdopodobnie polskiej publiczności zwyczajnie nie stać na tak duże wydatki. Jeśli bowiem ktoś chciał zaliczyć wszystkie tegoroczne polskie festiwale, to musiał liczyć się ze sporymi kosztami. Nie mam tu rzecz jasna na myśli tych wszystkich telewizyjnych eventów w stylu Opola, czy festiwali w Sopocie – tego typu imprezy raczej nie przyciągną młodych ludzi, bowiem ich organizatorzy postawili na tandetną telewizyjną rozrywkę dla klasy średniej, która nie ma nic wspólnego z tym, co ważne, żywe i twórcze w muzyce młodzieżowej.

Nie da się ukryć, że bilety i na “Open’era” i na “Summer of Music” były dość drogie – cóż, trzeba to zrozumieć, zagranicznie gwiazdy nie zrobią wyjątku dla polskiej publiczności i nie wystąpią charytatywnie. Za dobrą muzykę należy płacić. Niestety, polska publiczność, wychowana na darmowym “Przystanku Woodstock” (oraz całej masie bezpłatnych imprez masowych, których pojawia się coraz więcej – mówię tu o różnego rodzaju wakacyjnych spędach, które w celach promocyjnych organizują władze wakacyjnych kurortów) nie lubi płacić za koncerty. To zły zwyczaj. Moim zdaniem za każdy koncert lub festiwal należy pobierać opłaty (choćby nawet symboliczne – jak miało to miejsce na “Off Festivalu” w Mysłowicach). Artyści “offowi” przestają zarabiać na płytach (winą za to należy obarczyć pirackie ściąganie piosenek z netu), dlatego przynajmniej w kwestii koncertowej winno się dbać o zdrowe reguły gry. Jeśli bowiem przyzwyczaimy publiczność do darmowych imprez, to nikomu nie będzie się chciało płacić za indywidualne występy klubowe lub te festiwale, które – z racji artystycznych aspiracji, niekoniecznie niosących ze sobą potencjał komercyjny – nie będą mogły liczyć na wsparcie hojnych sponsorów, którzy sfinansują wszystko “od A do Z”.

Na “Summer of Music” ludzi było mało. Nie wiem czy organizatorzy wyszli na swoje, jeśli jednak nie, to mam nadzieję, że ten fakt nie zniechęci ich do zorganizowania przyszłorocznej edycji festiwalu. Nadal warto próbować. Z pewnością ważnym czynnikiem jest termin. Data “SoM” nie była zła, mogła być jednak lepsza. Nie ma co ukrywać – młodzi ludzie traktują wyjazd na festwial jak wakacyjną przygodę, dlatego warto jest robić takie festiwale w dogodnym, wakacyjnym terminie. Ten festiwal był “letni” tylko kalendarzowo. Oczywiście nie mam tu na myśli pogody. Chodzi raczej o dogodny, bardziej wakacyjny termin (lipiec-sierpień) – wtedy wyjazd na festiwal może stać się częścią większej wakacyjnej eskapady. Ten atut posiada gdyński “Open’er”, gdzie frekwencja była świetna. Warto też, być może, pomyśleć o lepszej lokalizacji. Warszawa nie jest niestety wakacyjnym miastem.

Uwaga ostatnia dotyczy udziału polskich artystów w tego rodzaju imprezach. Skrajnie żenujące jest to, jak traktuje się rodzimych wykonawców na festiwalu pełnym światowych gwiazd. Tu nadal da sie odczuć głupie polskie kompleksy. Nie wiem czemu nikt nawet nie pomyślał o tym, żeby umieścić polskich twórców na plakatach. Oczywiście orientuję się, że to nie na nich ludzie wydają po 300zł za bilety, jednak takimi zagraniami nigdy nie wydobędziemy się z zaścianka. Cały czas traktuje się Polaków jako zło konieczne. Na “Summer of Music” nasi wykonawcy mieli nawet innego rodzaju identyfikatory, które nie pozwalały im odwiedzać wszystkich miejsc. Nie wiem po co ktoś hoduje tego typu kompleksy. Przecież część polskich występów biła na głowę występy gwiazd z zagranicy. Dość wspomnieć znakomite koncerty Pogodno, Mitch & Mitch, Dick 4 Dick. Zblazowany Ian Brown mógły się od nich wiele nauczyć. Przypomina mi się taki dowcip z okresu PRL-u: po powrocie z wyprawy kosmicznej ludzie pytają Hermaszewskiego dlaczego ma takie czerwone ręce. “Ano, bo jak chciałem dotknąć czegoś na statku, to ten rusek Klimiuk cały czas walił mnie po łapach i mówił że to nie moje”. Na “Summer of Music” też dało się poczuć kto tu jest najważniejszy. Zupełnie niesłusznie. Podczas kiedy obsługa techniczna festiwalu spisała się wzorowo (pozdrowienia dla dźwiękowców!), to organizatorzy nie raz zachowywali się tak, jakby chcieli walić po łapach na prawo i lewo. Żenada.

Mimo wszystkich krytycznych uwag, mam nadzieję, że za rok “Summer of Music” się odbędzie – może w nieco innym terminie, innym miejscu. Mam też nadzieję, że na przyszłorocznym plakacie znajdzie się miejsce dla polskich artystów (może ktoś nawet pomyśli o lepszych porach występów rodzimych gwiazd!), którzy podczas tegorocznych festiwali udowodnili, że w pełni na to zasługują.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto