Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tauron Nowa Muzyka - dzień z gramofonami

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
Dub Mafia
Dub Mafia Arnar Freyr Óskarsson
Sobotni wieczór festiwalu w Katowicach stał pod znakiem gramofonów i "tłustych bitów". Będzie więc między innymi o koncertach Nosaj Thing, Prefuse 73 i Moderata. Zajrzę też do Szybu Wilsona, w którym rozstaliśmy się z festiwalem.

Na początek tak ponurego i zimnego wieczora, koncert zespołu Dub Mafia był znakomitą grzałką. Przypomniał mi się Audioriver, na którym byłam, i do którego ten żywiołowy i mocno instrumentalny drum and bassowy popis pasowałby idealnie. Choć nie jest to mój ulubiony gatunek, wiele przemawiało za dobrą jakością tego koncertu - prostota, ciekawe kostiumy, charakterna wokalistka, otwarte podejście do publiczności czy wreszcie dość dobre instrumentalno-gramofonowo-wokalne rozwiązania. Nawet laikowi noga ruszyła przy takim "Breaknecku", okraszonym staromodną solówką na gitarze.

Ze względu na amatorską reklamę kolegi,Nosaj Thing był dla mnie tego dnia jednym z najbardziej oczekiwanych występów. Mam jednak mieszane uczucia co do efektów. Zacznę od plusów: bardzo interesujące w swej banalności wizualizacje, które oglądane z odpowiedniego kąta robiły naprawdę duże wrażenie. A były to po prostu przemieszczające się, przeplatające i pulsujące w rytm muzyki figury geometryczne w podstawowych kolorach - kto by pomyślał? Drugim ewidentnym plusem były umiejętności miksowania - Nosaj oparł występ częściowo na swoich, częściowo na pożyczanych bitach, malutkich elementach, fragmentach utworów, które dobrze zakamuflowane ciężko było z całości wyłuskać. Łatwość przeskakiwania między gatunkami była imponująca o tyle, że stworzyły razem bardzo spójną kompozycję - najpierw zaśpiewał Busta Rhymes swoje "Dangerous", później The XX towarzyszył Grizzly Bear. Ale nonszalanckie wręcz było zakończenie koncertu gangsterskim kawałkiem Snoop Dogga. Niestety, pojawił się też element odtwórczości i nudy - choć występ bez problemu mógłby rozkręcić niejedną alternatywną prywatkę, nie do końca sprostał oczekiwaniom.

Loopy i bity królowały oczywiście podczas setu Prefuse 73, który okraszony został dodatkowo żywą perkusją. Był to z resztą najlepszy z pomysłów na tym koncercie, dający słuchaczom punkt oparcia i tworzący spójną całość oraz narzucający tańczącym rytm. Występ miał mocno poszatkowaną strukturę, przeskakując od drum and bass do hip-hopowych, typowych dla Prefuse, bitów, aż po melodie raczej filmowe. Dużo zabawy, zmian tempa, wsmaplowanych instrumentów (urocze saksofony dajmy na to) i wokali. Spójny, dobry występ z jednym z nielicznych bisów.

Będąc już przy Prefuse 73, przenieśmy się na chwilę do niedzielnego koncertu w Szybie Wilsona, który zamknął tegorocznego Taurona. Występ przygotowywany przez długie miesiące polegał z grubsza na przepisaniu jednej z płyt Prefuse 73 (wciąż próbuję dotrzeć, któraż to była, a najbardziej prawdopodobnym wyborem wydaje się być "Preparations") na klasyczne nuty. Podobno nie było to łatwe, bo jak większość twórców elektroniki, Scott Herren tradycyjnego zapisu do tej pory nie znał. Pomysł łączenia starego z nowym - śląskiej kameralnej orkiestry Aukso, słynącej z brawurowych koncertów w towarzystwie jazzowych tuz i połamanych brzmień wydobywających się z zabawek Prefuse. W ostatecznym rozrachunku był to koncert:
1. technicznie świetnie dopracowany, z pięknymi smyczkami (wiolonczele, skrzypce, kontrabas);
2. bardzo precyzyjnie wykonany przez śląskich muzyków
3. z nikłym udziałem Prefuse, który czuwał oczywiście nad całością i musiał mieć uszy otwarte, aby dodawać do koncertu swoje trzy grosze w postaci ładnych glitchów, perkusji (nie wiadomo dla czego na scenie stał ukryty zestaw perkusyjny, którego nikt nie dotknął), pianin, przeszkadzajek i innych ozdobników
4. interesujący z perspektywy poszukującego słuchacza, który mógł znaleźć w tych kompozycjach i miniaturowe walczyki, i Maxa Richtera (albo Johanna Johannssona), i filmowe klimaty a'la Clint Mansell. Czasami kompletnie zaskakiwała długość i nastrój elementów.
5. Wreszcie, koncert przyjęty z szalonym entuzjazmem, z dwoma bisami (w tym powtórzony został wspomniany walczyk) i bardzo miłą konferansjerką dyrygenta Marka Mosia.

O koncercieModerata, na który bardzo czekałam, powiedzieć by gadać długo, ale po co? Zagranie płyty w całości, w kolejności, z dodatkiem bombastycznych basów, ładnym wokalem i ciekawymi wizualizacjami nie wymaga długich tłumaczeń czy opisów. Pojawiła się też jedna nowa kompozycja, która wpisała się w spójną całość, nie wywołując sensacji. Moderat to zespół jednej bardzo dobrej płyty i projekt jakimś dziwnym trafem wskrzeszony - dawno temu mieli zagrać ostatni koncert, tymczasem w tym roku koncertują dość intensywnie i pracują nad nowym materiałem. Odhaczone, a my czekamy na dalszy ciąg współpracy Apparata i Modeselektora.

Koniec wieczora to Gonjasufi z Gaslamp Killerem, bo już setu samego Gaslampa nie doczekałam. Trochę dziwne to było. Przede wszystkim - koszmarne nagłośnienie sprawiało ból, bo wiadomo, że przetworzony wokal Gonja ma brzmieć tak jak brzmiał, przyćmiony i przyduszony, ale poziom decybeli, na który całość ustawiono, przeszkadzał nawet artystom. I przez ten chaos, i przez zaskakująco rapersko-gangsterskie zachowania artysty, świetna płyta "A Sufi and a Killer" wypadła nieciekawie. Co gorsza, nie doczekałam się ulubieńca - "Candylane". Zamiast genialnego zakończenia, bo przecież koncerty tego typu artystów bywają spektakularne, wydarzył się tylko szary przeciętniak.

od 7 lat
Wideo

Zmarł wybitny poeta Ernest Bryll

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto