Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

To se ne vrati, bo panta rei, panie Duda.

Janusz Bartkiewicz
Janusz Bartkiewicz
Burdy uliczne, łamanie prawa, naruszanie nietykalności osobistej, arogancja wobec innych - to dzisiejsza twarz "Solidarności", która negocjacje i słuszny protest zamienia na pałki i wulgarne gesty. I na to nie może być nigdy zgody.

2,5 tys. lat temu Heraklit z Efezu odkrył, że nic dwa razy tak samo się nie dzieje, co zamknął w słowach, że nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki, które do historii weszły frazą „panta rei”, czyli, wszystko płynie. I mimo tylu lat, wciąż znajdują się ludzie, którym wydaje się , że jest zgoła inaczej i dla nich czas, a właściwe pewne jego fragmenty, stanął w miejscu.

Refleksja taka nachodzi mnie zawsze, gdy słyszę o kolejnych wyczynach współczesnej "Solidarności", która mentalnie w dalszym ciągu żyje w PRL i w związku z tym stosuje z lubością tamte metody i retorykę. Czyni tak, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, że od ponad 20 lat żyjemy „nareszcie we własnym domu” i żywimy się owocami wywalczonymi przez tą właśnie "Solidarność", która, aby było jak jest, od 1980 r. krwi swoich członków (i to w dosłownym sensie) nie szczędziła. Dla mnie, który tamte czasy pamięta doskonale, albowiem stałem wtedy „tam gdzie ZOMO”, dzisiejsze solidarnościowe perturbacje nie rodzą żadnego zdziwienia, bo już wtedy przewidywałem, że tak właśnie będzie.

Dziś kot zżera własny ogon, a słowa wodza bolszewickiej rewolucji, o tym, że w miarę osiągania zakładanych celów, nasila się opór wroga (klasowego), znów znajdują tysiące wiernych wyznawców. Powoduje to, że „tam gdzie stało kiedyś ZOMO”, stoi dziś znaczna część członków dawnej solidarnościowej opozycji, skupionej we wszystkich antypisowskich siłach.

Jak widać mam niezłe towarzystwo. I znów, siłą rzeczy, znajduję się po przeciwnej stronie barykady, (blokady), wzniesionej przez walczących członków "Solidarności", mimo, że tak jak wtedy całkowicie solidaryzowałem się z żądaniami wyrażonymi w sławetnych 21 postulatach, dziś solidaryzuję się z walką o godną pracę, godną płacę i godne życie każdego obywatela III RP. I mimo tego poczucia solidarności, z tym co dziś wyczynia "Solidarność", nie mogę się - tak jak 22 lat temu – zgodzić. Brak mej zgody jest przy tym podyktowany również tym, że tak jak miliony moich rodaków, którym Ojczyzna pokazała im swe macosze oblicze, zostałem przez tę "Solidarność" oszukany.

Członkowie "Solidarności" z lat 80. XX wieku, w przeważającej mierze wywodzili się z tzw. klasy robotniczej, to znaczy tej części społeczeństwa, które na utrzymanie siebie i najbliższych zarabiało pracą własnych mięśni. Za pracą ową otrzymywali regularnie wynagrodzenie wystarczające im na tzw. godne życie, czego niepodważalnym dowodem było fakt, iż przez cały okres PRL (nawet czasu „pustych półek”) nikt nie był narażany na widok ludzi grzebiących w śmietnikach, aby znaleźć cokolwiek, co może im pomóc przeżyć do dnia następnego. W tamtym też czasie nie było w Polsce miasteczka, w którym by nie funkcjonowała jakąś fabryka, spółdzielnia produkcyjna itp., zapewniająca mieszkańcom możliwość pracy, a więc pozyskiwania środków do życia dla siebie i rodziny.

Posiadanie pracy łączyło się w sposób oczywisty z faktem odprowadzania przez pracodawców (i tych państwowych i prywatnych) składek ubezpieczeniowych, gromadzonych na koncie ZUS, co gwarantowało każdemu zatrudnionemu emeryturę, której wysokość była w sposób bardzo przewidywalny określona przepisami. Na początku lat 90-tych, w wyniku przeprowadzonej przez solidarnościowe władze transformacji ustrojowej (a więc i gospodarczej), po tych zakładach pracy, spółdzielniach produkcyjnych i PGR-ach, nie pozostał najmniejszy ślad. Nieuniknionym efektem tejże transformacji było pojawienie się armii ludzi bezrobotnych, liczonej w milionach, co siłą rzeczy spowodowała katastrofalny spadek wpływów ZUS, przy jednoczesnej konieczności wypłaty rent i emerytur tym, którym się to już należało, lub prawo to nabyli w tychże latach. I rozpoczęła się powolna, ale zgodna z prawem równi pochyłej, jazda w dół, czego rządzący jakby nie chcieli zauważyć i co rusz jakieś przedsiębiorstwo prywatyzowali, co w ostateczności równało się z jego szybką likwidacją.

Polska nie dysponowała silną, rodzimą, klasą kapitalistów i w związku z tym te polskie przedsiębiorstwa wykupywane były przez kapitał obcy. Dla każdego potrafiącego zliczyć do dziesięciu, nie powinno rodzić trudności zrozumienie, że kupujący nie czynili tego, aby wzmocnić polską gospodarkę, która na wolnym rynku stanowiła jakąś tam zawsze konkurencję. Rzecz tkwiła w tym, aby jakąkolwiek konkurencję zlikwidować, bo tak działa wilcze prawo kapitalizmy, czyli prawo zysku. Jak ktoś, w tym co piszę, będzie doszukiwał się taniego populizmu, niech odpowie sobie na pytania, co się stało z najnowocześniejszymi (w tamtym czasie) zakładami produkcji telewizorów plazmowych w Piasecznie, albo z równie najnowocześniejszymi zakładami „ELWRO we Wrocławiu? Dlaczego zniknęły z mapy polskich przedsiębiorstw? Podpowiem. Bo stanowiły konkurencję i nabywca w błyskawiczny sposób doprowadził do ich likwidacji, a całe linie technologiczne wywiózł do siebie, czyli za granicę, a ludzi wysłał na bruk.
Dzisiaj za duże zakłady pracy uważa się te, które zatrudniają powyżej 50 osób, co w porównaniu z zakładami czasów PRL brzmi komiczne. Ale nie o komizm tu chodzi, ponieważ bez pracy pozostaje 2 miliony osób zarejestrowanych jako bezrobotni. Do tego dochodzi armia (dalsze 2 miliony) emigrantów, którzy „za chlebem” wyjechali sami, bądź z rodzinami, za granicę, oraz armia
zatrudnionych na śmieciowych umowach, na czarno lub w charakterze stażystów. Ci ludzie kiedyś osiągną wiek emerytalny i za coś żyć będą musieli, a dzisiaj proponowany im system (67 lat pracy i nic poza tym) pozostawi ich na łasce pomocy społecznej, bo państwo nie dało im żadnej szansy na wypracowanie sobie prawa do godnej emerytury na starość.

Obecnie rządzący starają się nam wmówić, że jedynym panaceum na uratowanie systemu emerytalnego, jest wydłużenie lat pracy, aby w niedalekiej przyszłości każdy (kto pracował) emeryturę miał zapewnioną. I na nic zdają się protesty opozycji (tej prawdziwej), która ratowania sytuacji dopatruje się w pilnej konieczności wzrostu zatrudnienia poprzez rozkręcenie rodzimej gospodarki, co niechybnie wpłynie na wzrost składek emerytalnych. Bo cóż z tego, że Jan Kowalski będzie tyrał do 67 roku życia, kiedy 10 jego kolegów pracy mieć nie będzie i państwo będzie im musiało płacić zasiłki w ramach pomocy społecznej. Z tego samego budżetu przecież.

I przeciw temu jawnemu oszustwu dzisiejsza "Solidarność" protestuje, tak samo jak związkowcy z OPZZ i nauczycielem z ZNP. Z tym tylko, że "Solidarność" zatrzymała się w latach 80-tych XX wieku i chce stosować metody, jakie wówczas stosowano, co doprowadziło do anarchii i pustych półek. Dzisiejsi rządzących, wywodzący się przecież z tamtej "Solidarności", doskonale z tego zdają sobie sprawę i dlatego czynią wszystko, aby związkową siłę zminimalizować do granic możliwości. I dlatego np. taki poseł z ramienia PO Stefan Niesiołowski, doskonale znający mechanizmy solidarnościowej anarchii z tamtych lat, dzisiejszych protestujących pod sztandarami tego związku, nazywa prawie że, warchołami. Tak samo jak tow. I sekretarz KC PZPR w 1976 r. nazwał buntujących się w Radomiu robotników, którym nie spodobała się planowana przez rząd podwyżka cen żywności.
Dzisiejsza "Solidarność" przez lata zajęta była wspieraniem politycznych awantur organizowanych przez AWS, a następnie PiS i sprawa walki o prawo do godnego życia jakoś im z pola widzenia umykała. Bez słowa protestu, ba, z wielkim poparciem niekiedy, godziła się na likwidację polskiego przemysłu, na likwidację miejsc pracy, ograniczanie praw pracowniczych i rozbudowę mecenatu państwa nad przywilejami dla polskich kapitalistów. Przyzwalała na postępującą marginalizację związków zawodowych (zniknęły one z prywatnych przedsiębiorstw) i ich dalszą rozczłonkowanie, w tych sferach gdzie jeszcze funkcjonują. Teraz nagle ze dziwieniem konstatują, ze władza się z nimi nie liczy i liczyć nie zamierza. Tak jak w czasach PRL, kiedy władza w "Solidarności" nie widziała partnera dlatego, że zamiast trwać przy istocie rzeczy, "Solidarność" zajmowała się organizacją politycznych burd i anarchizacją życia społecznego.
I dlatego już rozpoczęto rządowe prace nad zmianą przepisów dotyczących związków zawodowych, które zmierzają do tego, aby związki zawodowe wyprowadzić z zakładów, a ich etatowych działaczy zmusić do świadczenia pracy, w miejsce zajmowania ciepłych posadek za związkowymi biurkami.

Ostatnie wydarzenia mające miejsce wokół sejmu, kiedy to kierownictwo "Solidarności" dopuściło się do naruszenia wolności osobistej kilkuset posłów,
pracowników sejmu, premiera i ministrów rządu III RP, naruszenia immunitetu poselskiego i nietykalności cielesnej, potwierdzają tezę, że dla dzisiejszej "Solidarności" czas stanął. Zatrzymał się na latach 80-tch czasów PRL, co dostrzegł też niegdysiejszy przywódca NSZZ "Solidarność" Lech Wałęsa, który z przyjemnością stanąłby na czele policjantów, aby tych warchołów (?) przykładnie spałować, tak jak czyniło to niegdyś sławetne ZOMO.

Jakby brutalnie słowa te nie brzmiały, to L. Wałęsa ma rację, bo nie można tolerować jawnego łamania podstawowych praw obowiązujących wszystkich obywateli. Zarówno tych z życia zadowolonych, jak i mających – nawet uzasadnione – pretensje do władzy. I nie burd tu potrzeba, a pracy od podstaw, a więc pozytywistycznego, a nie anarchicznego myślenia i działania. III RP to nie PRL, a przewodniczący Duda, to nie Lech Wałęsa, nawet jeżeli Jarosław Kaczyński i ks. Rydzyk za nim stoją.

To se ne vrati, mawiał popularny kiedyś w Polsce pan Hawranek. A ne vrati dlatego, że panra rei, panie Duda.

Znajdź nas na Google+

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto