Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tour de Mongolia

Michał Wójtowicz
Michał Wójtowicz
Karakorum
Karakorum http://commons.wikimedia.org/wiki/Image:Ville_de_karakorum.jpg GNU Free Documentation License
Po wynajęciu samochodu w Ułan Bator wraz ze znajomymi przemierzam mongolskie stepy, poznaję tutejszą historię i ludzi, którzy odsłaniają swoje dobre i złe oblicza.

Wyprawę zaczynamy od Karakorum, niegdyś stolicy mongolskiego imperium, rozciągającego się od Pacyfiku po Węgry. Niestety, miasto przeżywało swoją świetność jedynie przez trzydzieści lat; szybko zaczęło tracić na znaczeniu i podupadać, a zniszczenia dopełnił najazd Chińczyków. Na ruinach wybudowano klasztor lamajski, a zamiast pałaców chanów stoją tu obecnie handlarze z tandetą i hula wiatr. Znikła osada symbolizująca dawną świetność Mongolii, tak samo jak hegemonia tego peryferyjnego i zapomnianego obecnie państwa.

Zawiedzeni wsiadamy do samochodu i kierujemy się do Tsetserleg, miasta pod którym chcemy rozbić obóz i spędzić noc. Atmosfera robi się coraz cięższa, ponieważ przygotowujemy się na rozprawę z naszym kierowcą. Dziś rano, w samym środku stepu, w bardzo nieprzyjemny sposób zażądał od nas wyższej dniówki, grożąc, że w przeciwnym razie wróci do Ułan Bator. Taktycznie ugięliśmy się pod tym naciskiem, świadomi, że ciężko byłoby nam znaleźć inny transport. Co prawda wymuszona podwyżka jest mała, ale zdenerwował nas sam fakt szantażu, jego forma i groźba, że sytuacja może się powtórzyć w przyszłości

Przez cały czas rozmawiamy przy naszym kierowcy, nieświadomym, że właśnie ustalamy, jak go ukarać. Postanawiamy, że wieczorem zapłacimy wymuszoną dniówkę, ale zapowiemy, że od tej pory będziemy dawać mu tylko tyle, na ile się od początku umawialiśmy, albo się żegnamy. Wiemy, że jeśli się nie zgodzi, to znajdzie się w nieciekawej sytuacji, bo zarobiona przez dwa dni kwota pokryje mu jedynie koszt benzyny, a czekać go jeszcze będzie długi powrót do Ułan Bator.

Po dojechaniu do obrzeży Tsetserleg składamy mu naszą propozycję. Kierowca bez mrugnięcia okiem twardo obstaje przy swoim. No to... do widzenia; żegnamy się i zaczynamy opróżniać bagażnik z plecaków, namiotów, wody i jedzenia. Mężczyzna stoi niewzruszony, ale widzimy, że im bardziej pustoszeje jego samochód, tym szybciej uchodzi z niego powietrze. W końcu dochodzi do niego, że przez własną chciwość, zamiast kilkuset dolarów, zarobi jedynie kilka i na dodatek znajduje się wiele kilometrów od domu. Załamany wchodzi do samochodu, chowa głowę w dłoniach i cichym głosem wydusza z siebie, że może obniżyć cenę o dolara. Na te słowa wzruszamy jedynie ramionami, bo nie dość, że nadal bezczelnie żąda więcej niż na początku, to po tych przejściach nie pojechalibyśmy z nim za żadne pieniądze, bojąc się, że znowu będzie chciał nas oszukać. Odchodzimy bez słowa, a ten, upokorzony po chwili odjeżdża.

Nie mogąc zapomnieć o całym wydarzeniu zabieram się za rozstawianie namiotu i rozmyślam nad ludzką chciwością. Po chwili słyszę, że ktoś się do mnie zbliża i widzę starego, wychudzonego Mongoła, który podnosi z ziemi kijki i oferuje swoją pomoc. Tłumię w sobie mocno rozbudzoną nieufność i kiwam mu głową. W dwie osoby szybko uwijamy się z pracą i wdzięczny dziękuję mężczyźnie uściskiem dłoni. Ten tylko się uśmiecha, przygląda się przez chwilę namiotom i odchodzi w swoją stronę zostawiając nas pod wrażeniem swojej bezinteresownej życzliwości.

Ponieważ pora jest dosyć późna, zabieramy się za rozpalenia ogniska i przygotowanie do kolacji. W tym czasie podchodzi do nas trójka małych chłopców i prosi o pieniądze. Widząc, że nic nie dostaną, pokazują na butelki wody. Na odczepnego daję im jedną, co daje im zajęcie na kilka minut. Szybko wypijają połowę zawartości a resztę wylewają na ziemię i znowu zaczynają prosić o pieniądze. Gdy mocno zirytowani odmawiamy, chłopcy stają się coraz bardziej nieznośni, wypróżniają się pod naszymi namiotami, przedrzeźniają i straszą, że w nocy ich znajomi nas pobiją.

Widzimy, że chłopcy nie są nam wdzięczni za wodę i to nie tylko dlatego, że nie daliśmy im pieniędzy. Mamy przed sobą małych zawodowców, którzy przyszli sobie dorobić. Jesteśmy dla nich tylko chodzącymi skarbonkami, z których chcieliby sobie coś uszczknąć, a skoro im się to nie udaje, to pragną mieć chociaż frajdę z nastraszenia białych turystów. W końcu zirytowany kolega wstaje, rzuca polskie przekleństwo i rusza energicznym krokiem, na co malcy zrywają się i uciekają do domu.

Chwilę później do naszego obozowiska przychodzi dwóch mężczyzn i oferuje wynajęcie samochodu. Po krótkich negocjacjach szybko dochodzimy do porozumienia i umawiamy się na następny dzień. Rozmawiamy jeszcze przez chwilę z nowym kierowcą, który okazuje się bardzo pozytywną i lekko szaloną osobą. Humory znowu nam dopisują – jutro ruszamy w dalszą drogę.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto